Od kilku miesięcy realizujemy z Emanem nowy cel - własne M. Podejść do tego by ze stancji przenieść się pod własny dach mieliśmy kilka, o czym świadczą chociażby wcześniejsze posty : TRUDNE POCZĄTKI czy DZIAŁKA RZECZ WAŻNA... I tak właściwie to dopiero jajko nas zmotywowało. Jakby bowiem nie spojrzeć, to po wykluciu kurczaka nasza zdolność kredytowa spadnie [ powiększenie rodziny], nie mówiąc już o tym, ze żadne z nas nie będzie dysponowało, ani siłą ani czasem na załatwianie wszelakich formalności. Dlatego wzięliśmy się w garść i rozpoczęliśmy poważne działania.
Pomysł zaś napisania, a właściwie opisania jak to wygląda z perspektywy szarego obywatela miał dwa źródła - pierwszym jest fakt, że kiedy szukaliśmy z Emanem informacji od innych szarych obywateli, którzy już przez to przeszli, trafiliśmy jedynie na jakieś mało konkretne stwierdzenia, które do niczego się nie przydały.
Drugim - wczorajsza rozmowa z Tosterem [ wcześniejsze również, ale uznajmy, że ta była katalizatorem] o budowie jego domku i doświadczeniach z tym związanych. Bardzo konkretnych, bardzo rzeczowych i bardzo nieocenzurowanych.
Mam nadzieję, że się zmobilizuje i stworzy taki sam cykl jak ja, tyle że o budowie domu. Myślę, że byłoby to nie tylko pouczające, ale i rozśmieszające, albowiem wiele spostrzeżeń i przemyśleń Tostera dotyczących urzędów i polskiego prawa jest po prostu... doskonała.
Tutaj możecie zostawić Mu wiadomość , że taki wpis to dobry pomysł - zwłaszcza, że ostatnio podobno poszukuje tematu ;) i natchnienia...
Tyle gwoli wstępu.
Nasze poważne działania rozpoczęliśmy od zaktualizowania zdolności kredytowej. Odkopaliśmy papiery jakie dostaliśmy podczas zeszłorocznej konsultacji i rozpoczęliśmy analizę. A było nad czym się zastanawiać. W 2009 roku określono naszą zdolność kredytową na prawie 600 tys. Co prawda w ciągu tego roku pojawił się na świecie kryzys, więc liczyliśmy się z tym, że nieco spadła, z drugiej jednak strony zrealizowaliśmy większość zaleceń doradcy - zmniejszyliśmy kredyty odnawialne, spłaciliśmy całkowicie 2 z 3 rat, zlikwidowaliśmy część kart kredytowych, a na tych, które pozostały zmniejszyliśmy limit. Ponadto zwiększyły nam się dochody. Zatem kryzys kryzysem, ale nie mogło być bardzo źle. Założyliśmy [ wydawało nam się, że realistycznie] że zdolność spadła do 500 tys. maksymalnie. Pełni zapału i optymizmu odnaleźliśmy wizytówkę naszego doradcy i umówiliśmy się na spotkanie.
EXPANDER: doradzano nam go dość często. Dlatego już w 2009 skorzystaliśmy właśnie z ich usług. Nasz doradca - nazwijmy go X [ nie koniecznie mam ochotę na proces o teoretyczne szkalowanie, choć pewnie Vladd by się ucieszył z wyzwania] już podczas pierwszego spotkania zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. Sprawdził naszą zdolność w kilkunastu bankach, dostarczył nam pełnych analiz, sugerował kilka możliwości, podpowiadał jakie działania powinniśmy podjąć by zwiększyć swoją zdolność kredytową... słowem, byliśmy zadowoleni. Nic zatem dziwnego, że to właśnie z tym doradcą umówiliśmy się na spotkanie, kiedy doszliśmy do wniosku, że czas i pora najwyższa mieć własny kąt.
Już na spotkaniu okazało się, że nasz cudowny doradca nie ma dokumentów jakie dostarczyliśmy rok temu [ przenosiny biura, papiery zaginęły]. Jesteśmy wyrozumiali, każdy jest tylko człowiekiem. Przeszliśmy wszystkie procedury jeszcze raz. Kiedy doszło do naszej zdolności kredytowej nagle dowiedzieliśmy się, że przy dużej dozie szczęścia możemy liczyć na 330 - 350 tys. Najbardziej realny jest kredyt w wysokości 300 tys. Brzmiało to jak bardzo kiepski żart. W ciągu roku, przy zmniejszeniu naszych finansowych obciążeń i zwiększeniu dochodów nasza zdolność spadła prawie o połowę!!! Kryzys kryzysem, ale coś tu było nie tak.
Jakby tego było mało nasz cudowny doradca X nachalnie namawiał nas tylko na jeden bank, w którym dodatkowo nasza maksymalna zdolność kredytowa wynosiła 280 tys. [ słowem moglibyśmy sobie kupić kawalerkę]. Pomijam już taki detal, że choć zaznaczyliśmy, że interesuje nas tylko kredyt "rodzina na swoim" - bo skoro możemy z niego skorzystać to czemu nie- przekonywano nas do czegoś zupełnie innego. Zwykłego kredytu mieszkaniowego [ dla niewtajemniczonych rata przy rodzinie na swoim za 330 ty. to około 1450 zł, rata zwykłego kredytu przy tej samej sumie to około 2 tys.].
Zszokowani naszą aktualną zdolnością wróciliśmy do domu. Kiedy po dwóch dniach pierwszy szok minął postanowiliśmy sami zweryfikować to, co powiedział nam doradca X. Do tej pory jakoś nie przychodziło nam to do głowy.
Wyruszyłam na wędrówkę po bankach. Już w pierwszym czekała mnie niespodzianka. Według doradcy X mieliśmy tam zdolność około 280 tys. [ przy zaznaczeniu, że kwota ta jest orientacyjna]. Analityk bankowy, po zapoznaniu się z dokumentacją określił naszą zdolność na 180 tys. Różnica była dość widoczna. Wizyta w kolejnych bankach dała podobne rezultaty, przy czym w niektórych było to in plus, w niektórych in minus. zakładałam, że stwierdzenie "orientacyjna" pozwala na wahania w granicach 50 tys. ale nie 100 tys.!
Pragnąc wyjaśnić tak znaczne różnice w kwotach orientacyjnych zadzwoniłam do doradcy. Niestety mogłam porozmawiać jedynie z automatyczną sekretarką. Zostawiłam zatem wiadomość z prośbą o umówienie wizyty. Podobną informację wysłałam drogą mailowa. Nasz fantastyczny doradca X odezwał się po dwóch miesiącach [ korzystałam już wtedy z usług innego biura]. W ramach tłumaczeń dlaczego się nie odezwał wcześniej usłyszałam, ze mail nie dotarł [ miałam na kompie potwierdzenie wyświetlenia wiadomości przez doradcę X na jego monitorze], a wiadomość na sekretarce nie miała daty, więc myślał, że to wiadomość nieaktualna. W ramach rehabilitacji zaproponował, że sprawdzi naszą zdolność obecnie [ w międzyczasie jeszcze bardziej zmniejszyliśmy nasze zobowiązania finansowe]. Zgodziłam się, bo byłam ciekawa jak rzetelne będzie to sprawdzenie. Przyznaję uczciwie - aktualizację zdolności dostałam w ciągu kilku godzin, ale... dotyczyła banków nie biorących udziału w programie "rodzina na swoim". Dodatkowo najwyższa możliwość kredytowa wynosiła 260 tys. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że co jak co, ale Expander nie będzie mnie reprezentował.
OPEN FINANCE. Już w trakcie weryfikowania informacji uzyskanych od doradcy X, umówiłam się na spotkanie z doradcą Y pracującym dla Open Finance. W umówionym dniu zjawiłam się w biurze, traf chciał, że byłam 10 min. wcześniej. Pies z kulawą nogą się mną nie zainteresował. Recepcja pusta, po trzech minutach zlokalizowałam recepcjonistkę - była zajęta sporządzaniem listy zakupów, na które się właśnie wybierała. W przestrzeń rzuciła tylko, że wraca za godzinkę i już jej nie było. Usiadłam w fotelu i czekałam. Minęła 15:00 [ na którą byłam umówiona], postanowiłam jednak zaczekać kwadrans akademicki - tak z ciekawości. Po kolejnych 10 min. zjawił się przedstawiciel Y. Z hollywoodzkim uśmiechem przeprosił za spóźnienie - miał spotkanie z klientem i zaprosił do swojego biurka. Niby mogłam skomentować, że jestem tu już jakiś czas i mogłam sobie zobaczyć, że ten umówiony klient, to nic innego jak plotki przez telefon+ pasjans na kompie, ale postanowiłam dać mu szansę. Doradca Y z werwą przystąpił do działania. Po wypełnieniu obowiązkowej ankiety teoretycznie zaczęliśmy mówić o kredycie jakim byłam zainteresowana, w praktyce dostałam wręcz podręcznikowe próby zdobycia jak największej puli informacji o mnie, które można by było później wykorzystać w celach marketingowych. Z kredytem miało to tyle wspólnego co ja w obecnym stanie z baletem.
Niestety, a może stety doradca Y nie założył, że kura domowa może coś niecoś wiedzieć z psychologi i socjotechnik. Zaczęliśmy się bawić w podchody, kto z nas uzyska więcej informacji o rozmówcy [ uzyskaną wiedzę zweryfikowałam w necie - niech żyją portale społecznościowe i debile, którzy piszą o sobie wszystko] i tak minęło 40 min. Przez pozostałe 15 minut porozmawialiśmy rzeczywiście o kredycie. Uzyskałam znacznie więcej informacji niż w przypadku Expandera i były one bardziej adekwatne do tego, co dowiedziałam się w poszczególnych bankach. Było to tym trudniejsze, że doradca Y nie wyłączył, a nawet nie wyciszył swojego telefonu, dzięki czemu co 3-4 min. zajęty był rozłączaniem lub rozmawianiem przez komórkę. Zdecydowanie zaburzało to płynność rozmowy, pomijam kwestię kultury osobistej [ Pietkiewicz spaliłby się ze wstydu]. Kiedy zaczęła się zbliżać godzina 16 mój doradca zaczął się robić nerwowy i nawet ślepy by zauważył, ze gdzieś się śpieszy. Ostatecznie ustaliliśmy, że wieczorem wyśle mi zestawienia kredytowe wszystkich wskazanych przeze mnie banków.
Wieczorem zadzwonił do mnie doradca Y z informacją, że niestety mają problem z łączem internetowym i zestawienie dostanę jutro. Zapewniłam, że nie ma problemu. Jeden dzień zwłoki nie stanowi katastrofy, zaznaczyłam jednak, że potrzebuję tych informacji w ciągu maksymalnie 48 godzin [ miałam już wybraną nieruchomość i zależało mi na szybki rozpoczęciu procedur kredytowych].
I tak minęło 5 kolejnych dni. W międzyczasie żadnego maila, żadnego telefonu. Piątego dnia wściekła zadzwoniłam sama. Znana mi już pani Recepcjonistka poinformowała mnie, że doradca Y jest na zebraniu, ona nie wie kiedy będzie dostępny, więc mam dzwonić i próbować. W miarę spokojnie wyjaśniłam Pani, że czasy, w których to klient miał się starać dawno minęły i że czekam na telefon z wyjaśnieniami oraz zaległego maila jeszcze godzinę, ani minuty dłużej. Kwadrans później na poczcie znalazłam wiadomość z zestawieniem. Z 8 banków na jakie czekałam były 3, zestawienie tak ogólnikowe, że równie dobrze mogłam zrobić je sama w oparciu o dostępne strony internetowe. Telefonu z wyjaśnieniami nie doczekałam się do tej pory [ sytuacja o jakiej pisze miała miejsce w lutym]. Wszystkie te wydarzenia przekonały mnie ze Open Finance to nie jest firma z jaką chcę współpracować, a doradca Y ... no cóż, powiedzmy tylko, że zadałam sobie pytanie jak długo będzie trwało uzyskanie kredytu gdy on się tym zajmie i jak ja będę o tym informowana.
HOME BROKER - napisze tylko tyle: po zadeklarowaniu chęci konsultacji w sprawie kredytu oddzwoniono do mnie po czterech miesiącach. To mówi samo za siebie. Jakby tego było mało, dzwoniący nie był przygotowany do rozmowy, choć wcześniej musiałam uzupełnić internetowo ankietę, by dostąpić zaszczytu tejże rozmowy telefonicznej. Dalszej współpracy nie podjęłam, wychodząc z założenia, że nie dysponuje taką ilością czasu, by na każdą konsultację czekać po kilka miesięcy.
MONEY EXPERT.Trafiłam na nich przypadkiem. Po wcześniejszych doświadczeniach perspektywa współpracy z jeszcze jakimś doradcą nie napawała mnie radością. Doradca Z został mi polecony przez biuro nieruchomości z jakiego korzystałam. Na umówione spotkanie poszłam bez entuzjazmu... Tymczasem ten właśnie doradca okazał się strzałem w dziesiątkę. Konkretne informacje, konkretne rady. Nie było miejsca na czarowanie i zapewnianie, że co prawda teoretycznie nie mam zdolności kredytowej w takim to a takim banku, ale on to załatwi [ jak było w przypadku innych biur i innych doradców]. W ciągu godziny sprawdzono dla mnie kilkanaście banków, podpowiedziano mi co jeszcze mogę zrobić, by zdolność się powiększyła [ były to rady realne, możliwe do zastosowania w dość krótkim czasie]. Wieczorem na mojej skrzynce mailowej czekał pełny, rzetelny, a co najważniejsze napisany prostym językiem raport dotyczący zdolności kredytowej w poszczególnych bankach oraz proponowane przez doradcę banki [ z pełną analiza porównawczą, uwzględniającą różne warianty finansowe]. Ponieważ w tym czasie miałam już wybraną konkretną nieruchomość zdecydowałam się na podjęcie współpracy z doradcą Z.
Życzę każdemu, kto stara się o kredyt mieszkaniowy takiej współpracy i takiego doradcy. Wszystkie spotkania były umawiane w dniach i godzinach dostosowanych do mnie [ nawet, jeśli wiązało się to z pozostaniem po godzinach przez doradcę]. Kiedy już wybrałam banki, do których zamierzałam złożyć podania o kredyt, na mojej skrzynce pojawiły się [ tego samego dnia] wszystkie bankowe dokumenty, jakie musiałam wypełnić, opis procedur charakterystycznych dla każdego z banków, a także wykaz dokumentów niezbędnych do ubiegania się o kredyt oraz wykaz dokumentów, o jakie mógł dodatkowo poprosić analityk w późniejszym czasie.
Było to o tyle istotne, że załatwienie części z dokumentów, które mógł, ale nie musiał chciec analityk bankowy było czasochłonne [ załatwianie ich dopiero po zarządaniu przez analityka znacznie przedłużyło by czas rozpatrywania wniosku i mogło wiazać się z utratą ważności przez dokumenty wczesniej złożone]. Ponadto doradca Z podpowiedział jak powinny być zrobione zdjęcia do dokumentacji ukazującej stan nieruchomości, co zaowocowało w późniejszym czasie mniejszymi opłatami bankowymi [ szczegółowiej o tym w tekście o bankach]. Po złożeniu wniosków o kredyt, mój doradca codziennie informował mnie na jakim etapie jest wniosek [ nawet jeśli była to jedynie informacja, że dokumenty nadal są analizowane przez analityka bankowego]. W dniu podpisywania umowy z bankiem był na spotkaniu razem z nami i przed podpisaniem papierów sprawdzał [ prócz nas] czy nigdzie nie wdarł się jakiś błąd.
Dzięki jego radom, podpowiedziom, sugestiom zaoszczędziliśmy przy kosztach około kredytowych ponad 6 tys.
Od dnia złożenia kompletu dokumentów dotyczących kredytu do chwili podpisania umowy kredytowej minęło 13 dni kalendarzowych.
Jeśli ktoś będzie zainteresowany namiarami na doradcę Z służę uprzejmie ;)
Pomysł zaś napisania, a właściwie opisania jak to wygląda z perspektywy szarego obywatela miał dwa źródła - pierwszym jest fakt, że kiedy szukaliśmy z Emanem informacji od innych szarych obywateli, którzy już przez to przeszli, trafiliśmy jedynie na jakieś mało konkretne stwierdzenia, które do niczego się nie przydały.
Drugim - wczorajsza rozmowa z Tosterem [ wcześniejsze również, ale uznajmy, że ta była katalizatorem] o budowie jego domku i doświadczeniach z tym związanych. Bardzo konkretnych, bardzo rzeczowych i bardzo nieocenzurowanych.
Mam nadzieję, że się zmobilizuje i stworzy taki sam cykl jak ja, tyle że o budowie domu. Myślę, że byłoby to nie tylko pouczające, ale i rozśmieszające, albowiem wiele spostrzeżeń i przemyśleń Tostera dotyczących urzędów i polskiego prawa jest po prostu... doskonała.
Tutaj możecie zostawić Mu wiadomość , że taki wpis to dobry pomysł - zwłaszcza, że ostatnio podobno poszukuje tematu ;) i natchnienia...
Tyle gwoli wstępu.
DORADCY FINANSOWI CZYLI NA CO NAS STAĆ
EXPANDER: doradzano nam go dość często. Dlatego już w 2009 skorzystaliśmy właśnie z ich usług. Nasz doradca - nazwijmy go X [ nie koniecznie mam ochotę na proces o teoretyczne szkalowanie, choć pewnie Vladd by się ucieszył z wyzwania] już podczas pierwszego spotkania zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. Sprawdził naszą zdolność w kilkunastu bankach, dostarczył nam pełnych analiz, sugerował kilka możliwości, podpowiadał jakie działania powinniśmy podjąć by zwiększyć swoją zdolność kredytową... słowem, byliśmy zadowoleni. Nic zatem dziwnego, że to właśnie z tym doradcą umówiliśmy się na spotkanie, kiedy doszliśmy do wniosku, że czas i pora najwyższa mieć własny kąt.
Już na spotkaniu okazało się, że nasz cudowny doradca nie ma dokumentów jakie dostarczyliśmy rok temu [ przenosiny biura, papiery zaginęły]. Jesteśmy wyrozumiali, każdy jest tylko człowiekiem. Przeszliśmy wszystkie procedury jeszcze raz. Kiedy doszło do naszej zdolności kredytowej nagle dowiedzieliśmy się, że przy dużej dozie szczęścia możemy liczyć na 330 - 350 tys. Najbardziej realny jest kredyt w wysokości 300 tys. Brzmiało to jak bardzo kiepski żart. W ciągu roku, przy zmniejszeniu naszych finansowych obciążeń i zwiększeniu dochodów nasza zdolność spadła prawie o połowę!!! Kryzys kryzysem, ale coś tu było nie tak.
Jakby tego było mało nasz cudowny doradca X nachalnie namawiał nas tylko na jeden bank, w którym dodatkowo nasza maksymalna zdolność kredytowa wynosiła 280 tys. [ słowem moglibyśmy sobie kupić kawalerkę]. Pomijam już taki detal, że choć zaznaczyliśmy, że interesuje nas tylko kredyt "rodzina na swoim" - bo skoro możemy z niego skorzystać to czemu nie- przekonywano nas do czegoś zupełnie innego. Zwykłego kredytu mieszkaniowego [ dla niewtajemniczonych rata przy rodzinie na swoim za 330 ty. to około 1450 zł, rata zwykłego kredytu przy tej samej sumie to około 2 tys.].
Zszokowani naszą aktualną zdolnością wróciliśmy do domu. Kiedy po dwóch dniach pierwszy szok minął postanowiliśmy sami zweryfikować to, co powiedział nam doradca X. Do tej pory jakoś nie przychodziło nam to do głowy.
Wyruszyłam na wędrówkę po bankach. Już w pierwszym czekała mnie niespodzianka. Według doradcy X mieliśmy tam zdolność około 280 tys. [ przy zaznaczeniu, że kwota ta jest orientacyjna]. Analityk bankowy, po zapoznaniu się z dokumentacją określił naszą zdolność na 180 tys. Różnica była dość widoczna. Wizyta w kolejnych bankach dała podobne rezultaty, przy czym w niektórych było to in plus, w niektórych in minus. zakładałam, że stwierdzenie "orientacyjna" pozwala na wahania w granicach 50 tys. ale nie 100 tys.!
Pragnąc wyjaśnić tak znaczne różnice w kwotach orientacyjnych zadzwoniłam do doradcy. Niestety mogłam porozmawiać jedynie z automatyczną sekretarką. Zostawiłam zatem wiadomość z prośbą o umówienie wizyty. Podobną informację wysłałam drogą mailowa. Nasz fantastyczny doradca X odezwał się po dwóch miesiącach [ korzystałam już wtedy z usług innego biura]. W ramach tłumaczeń dlaczego się nie odezwał wcześniej usłyszałam, ze mail nie dotarł [ miałam na kompie potwierdzenie wyświetlenia wiadomości przez doradcę X na jego monitorze], a wiadomość na sekretarce nie miała daty, więc myślał, że to wiadomość nieaktualna. W ramach rehabilitacji zaproponował, że sprawdzi naszą zdolność obecnie [ w międzyczasie jeszcze bardziej zmniejszyliśmy nasze zobowiązania finansowe]. Zgodziłam się, bo byłam ciekawa jak rzetelne będzie to sprawdzenie. Przyznaję uczciwie - aktualizację zdolności dostałam w ciągu kilku godzin, ale... dotyczyła banków nie biorących udziału w programie "rodzina na swoim". Dodatkowo najwyższa możliwość kredytowa wynosiła 260 tys. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że co jak co, ale Expander nie będzie mnie reprezentował.
OPEN FINANCE. Już w trakcie weryfikowania informacji uzyskanych od doradcy X, umówiłam się na spotkanie z doradcą Y pracującym dla Open Finance. W umówionym dniu zjawiłam się w biurze, traf chciał, że byłam 10 min. wcześniej. Pies z kulawą nogą się mną nie zainteresował. Recepcja pusta, po trzech minutach zlokalizowałam recepcjonistkę - była zajęta sporządzaniem listy zakupów, na które się właśnie wybierała. W przestrzeń rzuciła tylko, że wraca za godzinkę i już jej nie było. Usiadłam w fotelu i czekałam. Minęła 15:00 [ na którą byłam umówiona], postanowiłam jednak zaczekać kwadrans akademicki - tak z ciekawości. Po kolejnych 10 min. zjawił się przedstawiciel Y. Z hollywoodzkim uśmiechem przeprosił za spóźnienie - miał spotkanie z klientem i zaprosił do swojego biurka. Niby mogłam skomentować, że jestem tu już jakiś czas i mogłam sobie zobaczyć, że ten umówiony klient, to nic innego jak plotki przez telefon+ pasjans na kompie, ale postanowiłam dać mu szansę. Doradca Y z werwą przystąpił do działania. Po wypełnieniu obowiązkowej ankiety teoretycznie zaczęliśmy mówić o kredycie jakim byłam zainteresowana, w praktyce dostałam wręcz podręcznikowe próby zdobycia jak największej puli informacji o mnie, które można by było później wykorzystać w celach marketingowych. Z kredytem miało to tyle wspólnego co ja w obecnym stanie z baletem.
Niestety, a może stety doradca Y nie założył, że kura domowa może coś niecoś wiedzieć z psychologi i socjotechnik. Zaczęliśmy się bawić w podchody, kto z nas uzyska więcej informacji o rozmówcy [ uzyskaną wiedzę zweryfikowałam w necie - niech żyją portale społecznościowe i debile, którzy piszą o sobie wszystko] i tak minęło 40 min. Przez pozostałe 15 minut porozmawialiśmy rzeczywiście o kredycie. Uzyskałam znacznie więcej informacji niż w przypadku Expandera i były one bardziej adekwatne do tego, co dowiedziałam się w poszczególnych bankach. Było to tym trudniejsze, że doradca Y nie wyłączył, a nawet nie wyciszył swojego telefonu, dzięki czemu co 3-4 min. zajęty był rozłączaniem lub rozmawianiem przez komórkę. Zdecydowanie zaburzało to płynność rozmowy, pomijam kwestię kultury osobistej [ Pietkiewicz spaliłby się ze wstydu]. Kiedy zaczęła się zbliżać godzina 16 mój doradca zaczął się robić nerwowy i nawet ślepy by zauważył, ze gdzieś się śpieszy. Ostatecznie ustaliliśmy, że wieczorem wyśle mi zestawienia kredytowe wszystkich wskazanych przeze mnie banków.
Wieczorem zadzwonił do mnie doradca Y z informacją, że niestety mają problem z łączem internetowym i zestawienie dostanę jutro. Zapewniłam, że nie ma problemu. Jeden dzień zwłoki nie stanowi katastrofy, zaznaczyłam jednak, że potrzebuję tych informacji w ciągu maksymalnie 48 godzin [ miałam już wybraną nieruchomość i zależało mi na szybki rozpoczęciu procedur kredytowych].
I tak minęło 5 kolejnych dni. W międzyczasie żadnego maila, żadnego telefonu. Piątego dnia wściekła zadzwoniłam sama. Znana mi już pani Recepcjonistka poinformowała mnie, że doradca Y jest na zebraniu, ona nie wie kiedy będzie dostępny, więc mam dzwonić i próbować. W miarę spokojnie wyjaśniłam Pani, że czasy, w których to klient miał się starać dawno minęły i że czekam na telefon z wyjaśnieniami oraz zaległego maila jeszcze godzinę, ani minuty dłużej. Kwadrans później na poczcie znalazłam wiadomość z zestawieniem. Z 8 banków na jakie czekałam były 3, zestawienie tak ogólnikowe, że równie dobrze mogłam zrobić je sama w oparciu o dostępne strony internetowe. Telefonu z wyjaśnieniami nie doczekałam się do tej pory [ sytuacja o jakiej pisze miała miejsce w lutym]. Wszystkie te wydarzenia przekonały mnie ze Open Finance to nie jest firma z jaką chcę współpracować, a doradca Y ... no cóż, powiedzmy tylko, że zadałam sobie pytanie jak długo będzie trwało uzyskanie kredytu gdy on się tym zajmie i jak ja będę o tym informowana.
HOME BROKER - napisze tylko tyle: po zadeklarowaniu chęci konsultacji w sprawie kredytu oddzwoniono do mnie po czterech miesiącach. To mówi samo za siebie. Jakby tego było mało, dzwoniący nie był przygotowany do rozmowy, choć wcześniej musiałam uzupełnić internetowo ankietę, by dostąpić zaszczytu tejże rozmowy telefonicznej. Dalszej współpracy nie podjęłam, wychodząc z założenia, że nie dysponuje taką ilością czasu, by na każdą konsultację czekać po kilka miesięcy.
MONEY EXPERT.Trafiłam na nich przypadkiem. Po wcześniejszych doświadczeniach perspektywa współpracy z jeszcze jakimś doradcą nie napawała mnie radością. Doradca Z został mi polecony przez biuro nieruchomości z jakiego korzystałam. Na umówione spotkanie poszłam bez entuzjazmu... Tymczasem ten właśnie doradca okazał się strzałem w dziesiątkę. Konkretne informacje, konkretne rady. Nie było miejsca na czarowanie i zapewnianie, że co prawda teoretycznie nie mam zdolności kredytowej w takim to a takim banku, ale on to załatwi [ jak było w przypadku innych biur i innych doradców]. W ciągu godziny sprawdzono dla mnie kilkanaście banków, podpowiedziano mi co jeszcze mogę zrobić, by zdolność się powiększyła [ były to rady realne, możliwe do zastosowania w dość krótkim czasie]. Wieczorem na mojej skrzynce mailowej czekał pełny, rzetelny, a co najważniejsze napisany prostym językiem raport dotyczący zdolności kredytowej w poszczególnych bankach oraz proponowane przez doradcę banki [ z pełną analiza porównawczą, uwzględniającą różne warianty finansowe]. Ponieważ w tym czasie miałam już wybraną konkretną nieruchomość zdecydowałam się na podjęcie współpracy z doradcą Z.
JAK PRZEBIEGAŁA WSPÓŁPRACA Z DORADCĄ Z.
Życzę każdemu, kto stara się o kredyt mieszkaniowy takiej współpracy i takiego doradcy. Wszystkie spotkania były umawiane w dniach i godzinach dostosowanych do mnie [ nawet, jeśli wiązało się to z pozostaniem po godzinach przez doradcę]. Kiedy już wybrałam banki, do których zamierzałam złożyć podania o kredyt, na mojej skrzynce pojawiły się [ tego samego dnia] wszystkie bankowe dokumenty, jakie musiałam wypełnić, opis procedur charakterystycznych dla każdego z banków, a także wykaz dokumentów niezbędnych do ubiegania się o kredyt oraz wykaz dokumentów, o jakie mógł dodatkowo poprosić analityk w późniejszym czasie.
Było to o tyle istotne, że załatwienie części z dokumentów, które mógł, ale nie musiał chciec analityk bankowy było czasochłonne [ załatwianie ich dopiero po zarządaniu przez analityka znacznie przedłużyło by czas rozpatrywania wniosku i mogło wiazać się z utratą ważności przez dokumenty wczesniej złożone]. Ponadto doradca Z podpowiedział jak powinny być zrobione zdjęcia do dokumentacji ukazującej stan nieruchomości, co zaowocowało w późniejszym czasie mniejszymi opłatami bankowymi [ szczegółowiej o tym w tekście o bankach]. Po złożeniu wniosków o kredyt, mój doradca codziennie informował mnie na jakim etapie jest wniosek [ nawet jeśli była to jedynie informacja, że dokumenty nadal są analizowane przez analityka bankowego]. W dniu podpisywania umowy z bankiem był na spotkaniu razem z nami i przed podpisaniem papierów sprawdzał [ prócz nas] czy nigdzie nie wdarł się jakiś błąd.
Dzięki jego radom, podpowiedziom, sugestiom zaoszczędziliśmy przy kosztach około kredytowych ponad 6 tys.
Od dnia złożenia kompletu dokumentów dotyczących kredytu do chwili podpisania umowy kredytowej minęło 13 dni kalendarzowych.
Jeśli ktoś będzie zainteresowany namiarami na doradcę Z służę uprzejmie ;)
WNIOSKI I PRZEMYŚLENIA Z TEJ LEKCJI:
- Warto odwiedzić kilku doradców i to z kilku biur, by zweryfikować co mówią.
- Samodzielna wizyta w bankach może być doskonałym punktem odniesienia do propozycji jakie przedstawiają doradcy.
- Rzetelność doradcy należy zacząć oceniać dopiero po drugim spotkaniu [ po pierwszym - dzwonią z centrali i proszą o ocenę, dlatego na pierwszym spotkaniu jest cukierkowo i bajkowo].
- Czas w jakim uzyskujemy odpowiedzi na maile i telefony, a także ilość informacji [ przydatnych], które przekaże nam doradca mogą pokazać, jak będzie się zajmował naszą sprawą.
- Na spotkanie warto przyjść 10 min. wcześniej i zaczekać - można sobie posłuchać innych rozmów i zobaczyć jak załatwiane są sprawy innych klientów [ podejście doradców, ich zaangażowanie itd.].
- Warto przygotować sobie listę pytań, inaczej- choć doradca będzie gadał godzinę- tak naprawdę nie wiele uzyskamy z wiedzy naprawdę potrzebnej.
- Większość doradców wie tyle co znaleźli w necie, a na bardziej skomplikowane pytania nie potrafią odpowiedzieć, dlatego warto spytać jakie mają doświadczenie/wykształcenie.
- O wiele lepiej jest, gdy mamy skonkretyzowane jaka powierzchnia mieszkania nas interesuje [ słowem jak duże jest mieszkanie które chcemy kupić] i jaka jest cena za metr kw. Inaczej jest to jedynie gdybanie, które w późniejszej, konkretnej już sytuacji nie będzie miało potwierdzenia.
Pro tekst Zono, mysle, ze bedzie bardzo przydatny dla wszystkich, ktorzy chcieliby skorzystac z pomocy doradcow :)
OdpowiedzUsuńtaki był cel;)
OdpowiedzUsuń