9 maja 2009

JAK WYJĄĆ MÓZG PRZEZ NOS? - cz. 7

Jak wyjąć mózg przez nos?


Od momentu, gdy Tyberiusz przyniósł książkę, wszystko inne przestało się liczyć. Nie ważna była zbliżająca się sesja i egzaminy, mało istotna okazała się praca nad magisterką i wściekłość Palucha, który wyżywał się na biednym Warmie, na wszystkich spotkaniach seminaryjnych. Liczyło się tylko jedno: JAK WYJĄĆ MÓZG PRZEZ NOS?

Całą tą sytuację stworzył sam Tyberiusz, który z teoretycznych nudów, wypożyczył „Historię medycyny”.

Jego osobliwy sposób korzystania z biblioteki uczelnianej, owiany był już legendą. Czytał wszystko, a żeby się nie pomylić i nie wziąć dwa razy tego samego, wypożyczał alfabetycznie. Właśnie był przy „H”, więc wcześniej czy później musiał na nią trafić. Wypadło akurat przed samą sesją.

Zaczęło się od niewinnego pytania, które Tyberiusz zadał swojemu współlokatorowi pewnego wieczoru:

- Wiesz, że starożytni Egipcjanie, przy mumifikacji, wyciągali zmarłemu mózg przez nos hakiem?

- Co? – Korn oderwał wzrok od monitora.

- Mówię, że starożytni Egipcjanie wyciągali zmarłym mózg przez nos. I to hakiem – zaakcentował ostatni wyraz.

- Po co?

- Żeby się nie rozłożył i nie zepsuł mumii.

- Aha – Korneliusz powrócił do swojej gry. Za moment jednak, kiedy przeanalizował to, co usłyszał, Diablo jakoś przestało go interesować (przynajmniej w tym momencie). – Ale czemu hakiem? I dlaczego przez nos? Nie było wygodniejszych sposobów?

- Nie wiem czemu hakiem – Tyberiusz wzruszył ramionami i spojrzał na kolegę znad książki – a przez nos dlatego, że to był jedyny sposób, żeby nie uszkodzić ciała. Wiesz, ciało musiało być ok, bo przecież miało służyć w drugim życiu. Nie mogli go uszkodzić. A podobno wyciąganie mózgu przez nos było najwygodniejsze.

- No, ale przecież wtedy rozwalali nos. Tym hakiem – dodał dla uściślenia wypowiedzi.

- No nie. Nos był cały.

- No to jak? Weź sobie wyobraź hak. A potem standardowy nos. – Korneliusz dał koledze chwile na uruchomienie wyobraźni. – Masz? – Tyberiusz kiwnął głową. – No i powiedz mi, jak można wyjąć mózg, nie uszkadzając twarzy. A przynajmniej nosa. Nie da się. Ja nawet nie wiem jakim cudem oni ten hak zmieścili w dziurkę od nosa!

- No nie wiem... ale oni umieli.

- No, ale jak? Przeczytaj – gestem brody wskazał leżącą na łóżku książkę.

- Tu nie ma. Napisali tylko, że wyjmowali. Nie dali konkretnej instrukcji w stylu: tu przyciśnij, tam przytrzymaj, to w innym miejscu wyskoczy.

- A ten hak jest narysowany?

- Nie. Jakby był, to pewnie bym sobie mógł to wyobrazić. Już taki skończony niedorozwój to nie jestem – obruszył się Tyberiusz.

Korneliusz zaczął się zastanawiać, jak on sam wyjął by mózg przez nos, gdyby był starożytnym Egipcjaninem, ale jakoś nic konstruktywnego nie przychodziło mu do głowy. Miał za mało danych. Patrzył na Tyberiusza, który najspokojniej w świecie, siedział sobie na tapczanie i czekał.

Z jednej strony był na niego wściekły, za to, że rzucił coś takiego przed sesją, kiedy powinni się uczyć [ Diablo było na odreagowanie i grał dopiero kilka godzin], z drugiej jednak strony, wegetowali na tej stancji i każda, nawet najmniejsza szansa zabicia nudy była czymś, czego nie można było zmarnować.

- I co? Wymyśliłeś jak? – spytał niewinnie Tyberiusz.

- Nie

- No właśnie. Mi też nic nie przychodzi do głowy. Od kilku dni się nad tym męczę. Pomyślałem sobie, że ci powiem, to wtedy albo coś wymyślisz albo będziesz się męczył razem ze mną – zakończył z rozbrajającym uśmiechem.

- Mówiłeś Bartkowi i Ince?

- Nie, jeszcze nie. Zacząłem od ciebie.

- No to idziemy. Nie mam zamiaru sam zawalać sesji. Z resztą, Inka powinien to wiedzieć. Jego laska jest chyba na medycynie, nie?

- Serio? Nie wiedziałem – Tyberiusz bardzo się ucieszył. – Oni tam mają przedmiot o całej historii medycyny. Będzie wiedziała na bank.


- Nie rozumiem, jak można nie chodzić, na najciekawsze wykłady podczas całych studiów? – Tyberiusz nie krył rozczarowania. – Co ona ci dokładnie powiedziała?

- Doprawdy? Nie rozumiesz? – Tomek wymownie spojrzał na kolegę, starając się w ten sposób przypomnieć mu, jak on sam uczęszcza na wykłady.

- To co innego – odpowiedział na nieme wyrzuty Tyberiusz. – Te są naprawdę nudne.

- Doprawdy? – powtórzył Inka.

Cała czwórka siedziała w pokoju Warma i Inki.

Zaraz, jak tylko weszli, Korneliusz w kilku zdaniach nakreślił całą sytuacje. Okazało się, że dziewczyna Tomka rzeczywiście studiuje medycynę, w związku z czym, uradzono, że ten zadzwoni do niej i wyjaśni całą sprawę dotyczącą wyciągania mózgu przez nos.

Rozmowa była krótka i nie przyniosła oczekiwanych rezultatów.

- Jolka mi mówiła, że według nich to najnudniejsze zajęcia. W dodatku bardzo wcześnie rano, a ponieważ to tylko wykłady na zaliczenie... więc sami rozumiecie.

Rozumieli doskonale. Na takim wykładzie prawdziwy student pojawiał się dwa razy. Pierwszy, żeby zobaczyć jak wygląda ten, który je prowadzi i drugi raz, żeby zdobyć jego podpis w indeksie. Zwłaszcza... jeśli były rano.

- Jak historia medycyny może być nudna?!

- Dla nich jest – próbował usprawiedliwić nieobecną Inka.

- To co teraz zrobimy? – Warm, który jako jedyny z obecnych nie miał w tej sesji żadnych egzaminów i teoretycznie był pod mniejszą presją niż pozostali, mógł więc sobie pozwolić na niewielkie śledztwo.

Teoretycznie. W praktyce jednak, po stokroć wolał zdawać setkę egzaminów, niż chodzić na seminaria Palucha, który ciągle miał zastrzeżenia co do jego pracy. A to za mało źródeł...a to za dużo szczegółów, które jedynie zaciemniają całość... to znowu niedostateczna ich liczba, która mogła by nakreślić bardziej dokładny obraz epoki. Czasami, Bartek zastanawiał się, czego tak naprawdę od niego chcą.

- Jak co? Pozostaje nam jedynie sprawdzić to empirycznie. Starożytni umieli, to czemu my mamy nie umieć?

- Dobra, ale ostrzegam, że możemy na to poświęcić maksymalnie dwa dni – przypomniał Inka. – Potem już mamy ostatni dzwonek, żeby zakuć materiał.

- Sesją bym się nie martwił. Gorzej z mumia.

- Jaką mumią?

- No przyszłą, której mamy wyjąć mózg – przypomniał Warm

- Ty się może nie masz co martwić, ale ja tak – powiedział wymownie Inka

- Spoko. Zdążymy. – zapewnił Korn. – Ale z ciałem to fakt. Komuś przecież ten mózg trzeba wyjąć.

- Eee tam. Coś się wymyśli. Grunt, żebyśmy wiedzieli jak.



Jak się jednak okazało, sprawa nie była taka prosta. Potrzebowali wielu rzeczy. Przede wszystkim większej ilości materiałów źródłowych.

- To ostatnia pozycja jaka jest u nas w bibliotece – powiedział Inka, zamykając książkę.

- I? – niecierpliwił się Tyberiusz.

- I gówno. Jeszcze mniej. Wychodzi na to, że najwięcej jest w tej „Historii medycyny”. Tyle tylko, że wiemy już, że ten hak to nie hak tylko zakrzywiony drut czy coś w tym stylu.

Do pokoju weszli Bartek i Korneliusz.

- W czytelni nic nie ma – zakomunikował Warm, ściągając buty.- Za to spotkałem Palucha. Zdaje się, że był zadowolony, jak zobaczył mnie przysypanego książkami. Może wreszcie się ode mnie odczepi?

- Ciekawe czy byłby taki uchachany, gdyby wiedział co czytasz – Korn położył na stole dwie czaszki ludzkie – jedną prawdziwą, posiadającą nawet ślad po kuli i drugą, wykonaną z jakiejś masy plastycznej, którą można było rozłożyć na pół, paczkę makaronu „nitek” i dwa opakowania galaretki agrestowej.

- Dlaczego agrestowa? Nie było jakiejś czerwonej? Np. truskawkowej? – Tyberiusz przeglądał zakupy. – Od kiedy to mózg jest zielony?

- Zielona jest najtańsza, a poza tym nie mamy czasu na gadanie. Obiecałem dziewczynom, że im te czaszki dziś odniosę.

- Nie mogłeś chociaż do jutra? – Inka obracał w dłoniach jedną z czaszek.

- Nie dało rady. I tak zrobiły nam przysługę, że je wyniosły z pracowni. Musiałem im obiecać piwo.

- I tak są do dupy – zakomunikował Inka. – nie mają nosa, tylko ta dziurę. Przy dziurze będzie łatwiej.

- Jak ci nie pasi, to trzeba było załatwić coś lepszego – obruszył się Korn.

- Dajcie spokój. Nos zrobi się z plasteliny i już.

- Lepsza będzie modelina.

- Czemu?

- Bo jak się ją ugotuje to stwardnieje.

- Aha. Z czego robimy mózg? – zainteresował się Warm.

- Jak to z czego? Z makaronu. To chyba logiczne.

- Chłopie zastanów się. Mózg to jedna galaretowata bryła. Jaki makaron?

- Mózg zawsze się robi z makaronu

- Chyba twój. Kto jest za bezsensownym mózgiem galaretkowym ręka w górę.

- I co? Jest dwa na dwa.

Ze względu na niemożność dogadania się co do tego, czym należy zastąpić potencjalny mózg, cała czwórka uradziła, że będzie pracować w dwóch grupach. Tyberiusz z Kornem, zaś Inka z Warmem.



- Zastygła?

- Nie wiem. Czekaj zaraz sprawdzę. – Korn poszedł do kuchni wyjąć z lodówki czaszkę, której puszka mózgowa wypełniona była zieloną galaretką, wlaną tam przez otwór po kuli.

Kiedy wrócił do pokoju, Tyberiusz kończył właśnie rozkładać stworzone naprędce notatki i narzędzia chirurgiczne, jakimi mieli się podobno posługiwać starożytni.

- Chyba w porządku – Korneliusz przechylił ją w ten sposób, by ewentualna niezastygła galaretka wyleciała przez otwór po kuli. – Nic nie wycieka – dla pewności wstrząsnął nią kilka razy.

- No to dobra. Kładź ją na stół i zaczynamy.

Korn położył czaszkę we wskazanym miejscu

- Wiesz zastanawiam się czy by jej nie dorobić nosa...

- Po co?

- No żebyśmy mieli świadomość, jak mocno możemy tym hakiem manipulować. Bez nosa, tylko z tą dziurą, to chyba nie będzie zbyt rzeczywiste.

- Nie mamy czasu na nos, to po pierwsze, a po drugie, możemy w późniejszym czasie dorwać to chodzące nieszczęście Basię i na niej przeprowadzić badania potwierdzające.

- Na Basi się nie da. Ona nie ma mózgu, tylko taki mały orzeszek. Jak potrząsnąć nią dobrze, to sam wyleci nosem albo uszami – ze zmartwieniem stwierdził Korneliusz.

- Dobra. My tu gadu, gadu, a galaretka czeka.

Tyberiusz ustawił odpowiednio czaszkę, chwilę się jej przyglądał, potem przeniósł wzrok na leżące u szczytu stołu narzędzia.

Szydełko, metalowe coś wyciągnięte z przybornika Marty [oczywiście bez jej wiedzy, no bo jak ją spytać, skoro jej nie ma?]i kilka drutów powykrzywianych na różne sposoby. Przez moment zastanawiał się co wybrać. W końcu, zdecydował się na „pożyczone” z babcinej robótki szydełko.

Zwarzył je w ręku, wziął głęboki oddech i przystąpił do operacji.

W tym samym czasie, kiedy Tyberiusz rozważał możliwości każdego z przyrządów, Korneliusz studiował atlas anatomiczny. Wychodziło na to, że w miejscu potencjalnego nosa, w czaszce jest mała dziura. Mogła mieć z centymetr szerokości. W związku z tym, jeżeli miano się dostać do mózgu, to tylko tym otworem. Wskazał swoje odkrycie koledze.

Po kilkunastu sekundach stało się oczywiste, że szydełko na niewiele się zda. W stojącej na stole misce znajdowały się śladowe ilości zmaltretowanej galaretki, którą udało się tym sposobem wyciągnąć.

- Szydełko do dupy – zawyrokował Tyberiusz. – Trzeba by czegoś bardziej giętkiego. Żeby się bardziej wyginało – usiłował wytłumaczyć.

- To Marty? – zaproponował Korn

- Nie lepszy będzie drut. To Marty jest zbyt podobne do szydełka. Daj ten najdłuższy.

Tyberiusz wsunął go przez niewielką szczelinę w czaszce, w miejscu gdzie normalnie powinien znajdować się nos. Najpierw zaczął nim energicznie ruszać w górę i w dół, by po chwili zmienić taktykę na „kontrolowany chaos”, jak nazwał ją w myślach Korneliusz. Drut, prowadzony energicznie przez dłoń Tyberiusza, poruszał się we wszystkich kierunkach.

Rezultaty były mizerne.

W misce nie było nawet jednej czwartej umieszczonej w czaszce galaretki.

- Nic z tego – Tyberiusz skrzywił się z dezaprobatą. – Wkładam i czuję jak się zagłębia, ale jak chcę wyciągnąć, to sam widzisz. Nędzne strzępki. W dodatku nie mam pojęcia jak wyciągniemy ją z zakamarków.

- Daj, ja spróbuje – Korneliusz wziął czaszkę i drut.

Najpierw poczuł minimalny opór, a później, drut zagłębiał się miękko coraz bardziej i bardziej. Korn, w przeciwieństwie do Tyberiusza, postanowił, że nie będzie wyciągał mózgu – galaretki jednym krótkim szarpnięciem, tylko powoli, starając się wyciągnąć jej jak najwięcej przez wąski otwór w czaszce.

Efekt był dokładnie taki sam.

Obaj spojrzeli na prawie pustą miskę.



Inka kończył upychanie ugotowanego makaronu.

Zarówno on, jak i Bartek, byli zdania, że co jak co, ale to właśnie makaron, nie zaś jakaś durna galaretka, najbardziej zbliżony jest do mózgu. Kilkunastominutowa narada pozwoliła nawet uściślić, że to właśnie popularne „nitki” będą najbardziej adekwatne.

Kiedy obie części, puszki mózgowej, plastikowego modelu ludzkiej czaszki, starannie wypełnione zostały makaronem, Inka dopasował je do siebie i skleił taśmą klejącą. Nie był to może najlepszy sposób, innego jednak nie mógł wymyślić tak na poczekaniu.

- Dobra. Mózg gotowy do wyciągania – oznajmił uroczystym tonem, podając czaszkę Warmowi. – Tylko uważaj, żeby ci się nie rozkleiła, bo szlak nam trafi cały eksperyment.

- Dobra, dobra – nowo mianowany chirurg Bartek przystąpił do operacji.

Dysponując prawie identycznymi narzędziami, Warm od razu stwierdził, że użycie szydełka może sobie darować. Było zbyt grube i nie dawało się nim dostatecznie dobrze manipulować.

Kiedy nie mieli jeszcze czaszek, pomysł z szydełkiem wydawał się najlepszy. Niestety w konfrontacji z rzeczywistością, szydełko wypadło z gry. Nie nadawało się zupełnie.

Zdecydował się na dość długi, zakrzywiony na końcu miedziany drut.

Drut bez problemów wsunął się w niewielki otwór i równie bez problemów z niego się wysunął. Na końcu smętnie dyndał kawałek makaronu. Obaj przyglądali mu się przez chwilę.

- Nikt nie mówił, że to będzie raz dwa – zauważył Inka, ściągając makaron z narzędzia chirurgicznego starożytnych i odkładając go na leżący na stole talerz.

Powtarzana przez nich czynność początkowo przynosiła rezultaty. Warm wpychał drut do środka czaszki i od czasu do czasu wyciągał z niej kawałek makaronu. Jednakże po kilkunastu minutach makaron przestał się pokazywać. Nie pomagało nawet poruszanie drutem. Za każdym razem z otworu, gdzie powinien być nos, wysuwał się tylko drut.

- makaron nam się skończył? – spytał z lekkim niedowierzaniem Bartek.

- A skąd! Nawet w połowie go nie odzyskaliśmy.

- No to czemu nie wychodzi?

- A skąd mam wiedzieć czemu! Na chrzcie leśny dzwoneczek mi matka nie dała. Może się zaklinował?
- Gdzie on niby miał się zaklinować? – Bartek zaczął odklejać taśmę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz