Jakoś tak się składa, że nigdy nie
należałam do osób odczuwających potrzebę posiadania wielu
przyjaciół/znajomych. Ba, stwierdzić można, że wręcz przeciwnie. W
najlepszych czasach krąg tych, w których towarzystwie się obracałam nie
przekroczył 10 sztuk. Kiedy przyszło mi zamieszkać na tej dzikiej,
południowej prowincji, znajomi drastycznie się wykruszyli - polskie
realia drogowo-transportowe doskonale wspierają takie sytuacje. I tak
żyłam sobie spokojniutko, co jakiś czas widząc się z dwoma - trzema
osobami, a od wielkiego dzwonu z większą ich ilością, co było efektem
imprezowania bagiennego. Potem jednak pojawił się na świecie Czupur i
trzeba było zacząć bywać między ludźmi. W końcu jako odpowiedzialna
matka postawiłam sobie za cel nie wychowywać socjopatycznego odludka. A
skoro założyłam, że Czupur nabędzie umiejętności interpersonalnych, to siłą
rzeczy wśród ludzi przebywać musiałyśmy. I tak zaczęła się moja przygoda
z poznawaniem innych rodziców. Wbrew pozorom posiadanie dziecka to
trochę za mało by znaleźć się w mamusiowym kręgu placów zabaw [ o
zdobywaniu poszczególnych stopni wtajemniczenia napisze innym razem, jak
czas pozwoli]. Kosztowało to sporo wysiłku, a szczerze pisząc i tak
miałam ułatwione zadanie, bo osiedle, oddalone od centrum, ze swoimi
placami zabaw, sklepami, bankiem, pocztą i przychodnią stanowi swoisty
mikroświat,niemal hermetycznie zamknięty dla ludzi z zewnątrz.
CICHY JASIU
W
przeciwieństwie do Czupura, Niuniuś to wrzaskun. Właściwie ciągle coś mu nie
pasuje, no a jak nie pasuje, to się drze. A nawet jeśli wszystko mu
pasuje [ nakarmiony, przewinięty, wyspany] to i tak się drze, bo ma
kolkę. Początkowo było to szokiem, po cichutkim jak myszka Czupurze, ale w
końcu trzeba było się przyzwyczaić. Oczywiście, w miarę możliwości
staramy się z Emanem [ choć może głównie ja ] pacyfikować te krzyki
potworne. W końcu nie mieszkamy w domku, tylko w bloku i wypada mieć na
uwadze ludzi zza ściany.
Idę
sobie ostatnio dziarsko po schodach [ no dobra z lekkim ociąganiem, bo
jakoś tak powrót do domu i wrzeszczącego Niuniusia, którego nota bene słychać
już z półpiętra, średnio mi się uśmiecha]i trach... spotykam sąsiada zza
ściany. [ Podobnie jak my dwoje dzieci, tyle tylko, że młodsze w wieku Czupura, starsze zaś już w przedszkolu]. No i sąsiad, jak to sąsiad zagaduje.
[ Generalnie chłop całkiem miły i próby integracji podejmuje co i raz,
ale ja jakoś nie odczuwam potrzeby, by znajomość rozszerzyć poza plac
zabaw.] Od słowa do słowa zeszło na to, że Niuniuś to wrzaskun. Oczywiście
stwierdzenie padło z moich, nie sąsiada ust. Na co słyszę, że aż tak źle
nie jest, że nie zawsze słychać, poza tym sąsiedzi wiedza jak to jest,
jak się ma dziecko wrzakuna. Pokiwałam głową i wymownie spojrzałam na
młodsza latorośl, którą sąsiad trzymał za rękę. Tymczasem okazało się,
że każde z nas ma na myśli zupełnie inne dziecko. Ja - małego Jasia,
którego wrzaski towarzyszą nam od pierwszego dnia po przeprowadzce [
uczciwie jednak muszę przyznać, że z perspektywy półtorarocznego
sąsiadowania wrzaski Jasia zdecydowanie straciły, tak na mocy, jak i na
okresie trwania. Kiedy się wprowadzaliśmy darł się tak, że słychać go
było w całym naszym mieszkaniu, a zaczynał punktualnie, z zegarkiem w
ręku o 18:00 i kończył 2-3 w nocy. Obecnie wrzeszczy już maksymalnie do
22:00 i to na tyle słabo, że słychać go jedynie w tym pokoju, który ma
wspólną z mieszkaniem sąsiadów ścianę], a sąsiad swoją starszą latorośl.
Chyba nie udało mi się do końca zapanować nad mimiką bo sąsiad poczuł
się w obowiązku wyjaśnić, że Jasiu to dziecko cichutkie, grzeczne i
pokorne, podczas gdy jego siostra... to dopiero był wrzaskun.
Przysięgam, że mając styczność jedynie z cichutkim Jasiem, ciężko mi
sobie wyobrazić jaka musiała być jego siostra, no ale ojciec dzieci
chyba wie lepiej. Od tej pory, ilekroć Niuniuś zaczyna wrzeszczeć już się
tak nie przejmuję. Gdzie mu bowiem do cichego Jasia, że o siostrze Jasia
nie wspomnę. A skoro sąsiadom udało się przetrwać tamto, to i Niuniusia
wrzaskuna przetrwają.
ZIMNY WYCHÓW
Jakoś
tak to bywa przy wychowywaniu dzieci, że to co za jednego pokolenia
jest dobre, za drugiego uznawane jest za zło ostatnie i bron Boże...
Moje pokolenie przegrzewano, opatulając przeciętne dziecko tak, jakby
resztę życia spędzić mu przyszło co najmniej na Kołymie. Dziś króluje
moda na zimny wychów. Oczywiście jak to bywa, co niektórzy rodzice
popadają w przesadę i efekt daleki jest od zamierzonego. Zamiast
uodpornionego dziecka otrzymują egzemplarz permanentnie chory. Osobiście
ani nadmiernie przegrzewanie, ani zimny wychów jakoś do mnie nie
przemawiają. Postanowiłam zdać się na zdrowy rozsadek. Skoro mnie jest
zimno, to dziecku, które bez ruchu leży w wózku będzie jeszcze zimniej,
skoro mnie jest gorąco, kiedy bawię się z dzieckiem na placu zabaw, to
jemu będzie jeszcze cieplej, bo biega więcej niż ja... itd. Okazało się
jednak, że moje metody budzą u co niektórych rodziców poważne obawy.
Zwyczajnie, tak po ludzku, mają wątpliwości, czy aby Czupur i Niuniuś nie utracą
odporności, bo zawsze tak okutane. No i ostatecznie tato cichego Jasia
poczuł się w obowiązku - jako bardziej ode mnie doświadczony rodzic-
udzielić mi kilku wskazówek odnośnie ubierania dzieci. Teraz będzie mała
dygresja, a może nawet ze dwie.
W
listopadzie byłam świadkiem takiej oto scenki rodzajowej. Tatuś cichego
Jasia ubrany jak Pan Bóg przykazał w grubą pikowaną kurtkę, z czapką na
głowie, szalikiem, w jeansach i ocieplanych butach za kostkę, i cichy
Jasio - T- shirt na krótki rękaw, spodenki płócienne do połowy łydki,
adidaski i kamizelka wiatrem podszyta. Zielone smarki zwisające z nosa
do pasa i sina skóra dopełniały całości. Obaj wracali z porannych
zakupów. Na moje pytanie, czy aby syn nie za lekko ubrany usłyszałam, że
nie, bo Jasio to zimny wychów i odporny jak diabli. Trzy dni później
Jasiu [ ubrany podobnie] szedł z mamą do lekarza. Podobno trochę
pokasływał i gorączkował, a biedni rodzice nie bardzo wiedzieli skąd mu
się to wzięło. Przecież o odporność dziecka dbają.
Wracamy
do tematu. Kiedy tylko zaczęły padać pierwsze wskazówki odnośnie
zimnego wychowu nie wytrzymałam, bo stanął mi przed oczyma zasmarkany i
kaszlący Jasiu i zapytałam ile razy w tym roku był chory, bo mój
podobno przegrzewany Czupur przez 17 miesięcy swojego życia miała raz
dwudniowy katar. Nauczanie zostało przerwane i do tematu już nie
powróciliśmy. Ciekawe dlaczego?