27 maja 2012

LUKSUS JEDZENIA... czyli na straganie w dzień targowy

Dawno, dawno temu luksusem był kawior, trufle, wołowina Kobe...
W czasach PRL- pomarańcze, szynka, prawdziwa czekolada i kawa.
Dziś... luksusem jest prawie każdy produkt spożywczy.
Nigdy nie byłam mega oszczędna. Rozrzutna też nie, ale jakoś te moje oszczędności oszałamiające nigdy nie były.
Podobno każda kobieta potrafi oszczędzać, a najlepiej wychodzi jej to na jedzeniu. Mnie nie, choć kobietą jestem.
Patrzę na domowy budżet i zastanawiam się, gdzie tu jeszcze oszczędzić, gdzie przyciąć wydatki, ale nie bardzo już jest gdzie. Pociągniesz z jednej, robi się dziura z drugiej... załatasz coś, a za moment w trzech innych miejscach pojawią się braki. Od kilku miesięcy nie potrafię skutecznie zarządzać domowymi finansami.
No, bo gdzie oszczędzić? Gdzie jeszcze zmniejszyć wydatki?
Żonglerka rachunkami odpada - zbyt boję się bezdomności i komornika - choć znam rodziny, gdzie to jedyna możliwa opcja. "W tym miesiącu płacimy to, a ten rachunek może poczekać, bo dopiero jedno ostrzeżenie wysłali..." tak mniej więcej brzmią comiesięczne rozmowy. Ubrania? Z secondhandu, buty - najtańsze, ot takie, żeby boso nie chodzić. I noszone do oporu, do momentu, gdy więcej w nich dziur niż w serze. Kosmetyki? Skreśliłam już dawno. Zostały mi jedynie dezodorant, mydło, szampon i pasta do zębów. Gazety? Ostatnią kupiłam kilka miesięcy temu [ taki chwilowy bunt przeciw życiu ascetki]. Kino, restauracja teatr? Teraz już nawet przy dużych okazjach odpadają - zbyt wielkie obciążenie budżetu - no, chyba, że za darmo bilety, tak w ramach sponsoringu przez zakład pracy lub znajomych.
Coraz tańsze produkty, coraz mniej znane marki... ostatecznie powracam do jedzenia. Jedyny punkt, pozwalający na jakieś jeszcze manewry. Czy jednak na pewno? Czy rzeczywiście w ostatnich miesiącach można jeszcze manewrować wydatkami na jedzenie?
Wyskakuję po paczkę pierogów, w kieszeni 5 zł. Dwa tygodnie temu miałam jeszcze kilka groszy reszty, w tym... muszę donieść prawie dwa złote. Do tej pory, mniej więcej od czerwca do października, można było ratować się krajowymi warzywami i owocami. Jakieś potrawki, placki, zapiekanki, owocowe zupy... Teraz tego typu dania porównywalne są cenowo do mięsnych.
Większość owoców kupujemy już tylko dla Bismisia - żeby poznał smak. Po kilka sztuk - niczym na degustację, a i tak wśród większości rodziców uznawani jesteśmy za ekscentryków. Z przerażeniem zaobserwowałam, że inne dzieci z podwórka z zazdrością patrzą na jedzącego poziomki czy borówki Bismisia. Tego lata, niektórych owoców nie spróbowały - cena okazała się dla rodziców zaporowa.
Każdy kolejny dzień niesie ze sobą kolejne podwyżki. Tu grosz, tam pięć...
Nawet moje książki kucharskie z serii "Kuchnia niedroga" , "Kuchnia za trzy grosze" zaczęły mieścić w sobie przepisy, którym daleko od tanich. A jeśli nie można już oszczędzić na jedzeniu, to na czym teraz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz