27 maja 2012

CICHY JASIU, ZIMNY WYCHÓW I RADY NIE OD PARADY

Jakoś tak się składa, że nigdy nie należałam do osób odczuwających potrzebę posiadania wielu przyjaciół/znajomych. Ba, stwierdzić można, że wręcz przeciwnie. W najlepszych czasach krąg tych, w których towarzystwie się obracałam nie przekroczył 10 sztuk. Kiedy przyszło mi zamieszkać na tej dzikiej, południowej prowincji, znajomi drastycznie się wykruszyli - polskie realia drogowo-transportowe doskonale wspierają takie sytuacje. I tak żyłam sobie spokojniutko, co jakiś czas widząc się z dwoma - trzema osobami, a od wielkiego dzwonu z większą ich ilością, co było efektem imprezowania bagiennego. Potem jednak pojawił się na świecie Czupur i trzeba było zacząć bywać między ludźmi. W końcu jako odpowiedzialna matka postawiłam sobie za cel nie wychowywać socjopatycznego odludka. A skoro założyłam, że Czupur nabędzie umiejętności interpersonalnych, to siłą rzeczy wśród ludzi przebywać musiałyśmy. I tak zaczęła się moja przygoda z poznawaniem innych rodziców. Wbrew pozorom posiadanie dziecka to trochę za mało by znaleźć się w mamusiowym kręgu placów zabaw [ o zdobywaniu poszczególnych stopni wtajemniczenia napisze innym razem, jak czas pozwoli]. Kosztowało to sporo wysiłku, a szczerze pisząc i tak miałam ułatwione zadanie, bo osiedle, oddalone od centrum, ze swoimi placami zabaw, sklepami, bankiem, pocztą i przychodnią stanowi swoisty mikroświat,niemal hermetycznie zamknięty dla ludzi z zewnątrz.

CICHY JASIU
W przeciwieństwie do Czupura, Niuniuś to wrzaskun. Właściwie ciągle coś mu nie pasuje, no a jak nie pasuje, to się drze. A nawet jeśli wszystko mu pasuje [ nakarmiony, przewinięty, wyspany] to i tak się drze, bo ma kolkę. Początkowo było to szokiem, po cichutkim jak myszka Czupurze, ale w końcu trzeba było się przyzwyczaić. Oczywiście, w miarę możliwości staramy się z Emanem [ choć może głównie ja ] pacyfikować te krzyki potworne. W końcu nie mieszkamy w domku, tylko w bloku i wypada mieć na uwadze ludzi zza ściany.
Idę sobie ostatnio dziarsko po schodach [ no dobra z lekkim ociąganiem, bo jakoś tak powrót do domu i wrzeszczącego Niuniusia, którego nota bene słychać już z półpiętra, średnio mi się uśmiecha]i trach... spotykam sąsiada zza ściany. [ Podobnie jak my dwoje dzieci, tyle tylko, że młodsze w wieku Czupura, starsze zaś już w przedszkolu]. No i sąsiad, jak to sąsiad zagaduje. [ Generalnie chłop całkiem miły i próby integracji podejmuje co i raz, ale ja jakoś nie odczuwam potrzeby, by znajomość rozszerzyć poza plac zabaw.] Od słowa do słowa zeszło na to, że Niuniuś to wrzaskun. Oczywiście stwierdzenie padło z moich, nie sąsiada ust. Na co słyszę, że aż tak źle nie jest, że nie zawsze słychać, poza tym sąsiedzi wiedza jak to jest, jak się ma dziecko wrzakuna. Pokiwałam głową i wymownie spojrzałam na młodsza latorośl, którą sąsiad trzymał za rękę. Tymczasem okazało się, że każde z nas ma na myśli zupełnie inne dziecko. Ja - małego Jasia, którego wrzaski towarzyszą nam od pierwszego dnia po przeprowadzce [ uczciwie jednak muszę przyznać, że z perspektywy półtorarocznego sąsiadowania wrzaski Jasia zdecydowanie straciły, tak na mocy, jak i na okresie trwania. Kiedy się wprowadzaliśmy darł się tak, że słychać go było w całym naszym mieszkaniu, a zaczynał punktualnie, z zegarkiem w ręku o 18:00 i kończył 2-3 w nocy. Obecnie wrzeszczy już maksymalnie do 22:00 i to na tyle słabo, że słychać go jedynie w tym pokoju, który ma wspólną z mieszkaniem sąsiadów ścianę], a sąsiad swoją starszą latorośl. Chyba nie udało mi się do końca zapanować nad mimiką bo sąsiad poczuł się w obowiązku wyjaśnić, że Jasiu to dziecko cichutkie, grzeczne i pokorne, podczas gdy jego siostra... to dopiero był wrzaskun.  Przysięgam, że mając styczność jedynie z cichutkim Jasiem, ciężko mi sobie wyobrazić jaka musiała być jego siostra, no ale ojciec dzieci chyba wie lepiej. Od tej pory, ilekroć Niuniuś zaczyna wrzeszczeć już się tak nie przejmuję. Gdzie mu bowiem do cichego Jasia, że o siostrze Jasia nie wspomnę. A skoro sąsiadom udało się przetrwać tamto, to i Niuniusia wrzaskuna przetrwają.

ZIMNY WYCHÓW
Jakoś tak to bywa przy wychowywaniu dzieci, że to co za jednego pokolenia jest dobre, za drugiego uznawane jest za zło ostatnie i bron Boże... Moje pokolenie przegrzewano, opatulając przeciętne dziecko tak, jakby resztę życia spędzić mu przyszło co najmniej na Kołymie. Dziś króluje moda na zimny wychów. Oczywiście jak to bywa, co niektórzy rodzice popadają w przesadę i efekt daleki jest od zamierzonego. Zamiast uodpornionego dziecka otrzymują egzemplarz permanentnie chory. Osobiście ani nadmiernie przegrzewanie, ani zimny wychów jakoś do mnie nie przemawiają. Postanowiłam zdać się na zdrowy rozsadek. Skoro mnie jest zimno, to dziecku, które bez ruchu leży w wózku będzie jeszcze zimniej, skoro mnie jest gorąco, kiedy bawię się z dzieckiem na placu zabaw, to jemu będzie jeszcze cieplej, bo biega więcej niż ja... itd. Okazało się jednak, że moje metody budzą u co niektórych rodziców poważne obawy. Zwyczajnie, tak po ludzku, mają wątpliwości, czy aby Czupur i Niuniuś nie utracą odporności, bo zawsze tak okutane. No i ostatecznie tato cichego Jasia poczuł się w obowiązku - jako bardziej ode mnie doświadczony rodzic- udzielić mi kilku wskazówek odnośnie ubierania dzieci. Teraz będzie mała dygresja, a może nawet ze dwie.
W listopadzie byłam świadkiem takiej oto scenki rodzajowej. Tatuś cichego Jasia ubrany jak Pan Bóg przykazał w grubą pikowaną kurtkę, z czapką na głowie, szalikiem, w jeansach i ocieplanych butach za kostkę, i cichy Jasio - T- shirt na krótki rękaw, spodenki płócienne do połowy łydki, adidaski i kamizelka wiatrem podszyta. Zielone smarki zwisające z nosa do pasa i sina skóra dopełniały całości. Obaj wracali z porannych zakupów. Na moje pytanie, czy aby syn nie za lekko ubrany usłyszałam, że nie, bo Jasio to zimny wychów i odporny jak diabli. Trzy dni później Jasiu [ ubrany podobnie] szedł z mamą do lekarza. Podobno trochę pokasływał i gorączkował, a biedni rodzice nie bardzo wiedzieli skąd mu się to wzięło. Przecież o odporność dziecka dbają.
Wracamy do tematu. Kiedy tylko zaczęły padać pierwsze wskazówki odnośnie zimnego wychowu nie wytrzymałam, bo stanął mi przed oczyma zasmarkany i kaszlący Jasiu i zapytałam ile razy w tym roku był chory, bo mój podobno przegrzewany Czupur przez 17 miesięcy swojego życia miała raz dwudniowy katar. Nauczanie zostało przerwane i do tematu już nie powróciliśmy. Ciekawe dlaczego?

3 komentarze:

  1. He, he, he... Dorwaliśmy się po przerwie do kompa? Bo nagle zalało tekstem :P Odnośnie powyższego tylko dodam moje przemyślenia drugiej strony. Czy tam może nie tyle strony co płci. Co na jedno wychodzi. Bo przecież i tak jako ojciec nie mam prawa się na tych wszystkich rzeczach znać. Powinienem pić piwo przed TV i żądać obiadu w 5 minut po powrocie z pracy. A nie broń boże ignorować czyjąś sugestię że moje dziecko jest za zimno/ciepło/brudno/kolorowo (skreślić co komu nie pasuje) ubrane. Nawet jeśli chodzi o moje dzieci. Bo przecież jako facet co ja mogę o tym wiedzieć... Niestety true story...

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne i bardzo życiowe, chcę więcej ;) zapraszam na blog o podobnej tematyce http://nie-doskonalapanidomu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. oO w koncu cos nowego po dlugiej przerwie :D
    Dzieciaka nie mam, pewnie sie nie znam, ale czy odpornosci nie zdobywa sie przez chorowanie? Czyli jak pochoruje od czasu do czasu jak jest maly to pozniej nie bedzie mial lepiej?

    OdpowiedzUsuń