Kilka minut temu przeczytałam, że
rodziny żołnierzy poległych w Iraku i Afganistanie będą domagały się
odszkodowań od MONu za śmierć bliskiej osoby i poniesione straty
emocjonalne. Przez moment zastanawiałam się, czy aby nie padłam ofiarą
kaczki dziennikarskiej, ale nie, rzeczywiście pozywają.
Śmierć
członka rodziny zawsze jest tragedią, jednak bywa różnie. Są sytuacje,
do których można się przygotować [ jak chociażby śmiertelna choroba,
wiemy, że bliska nam osoba umrze, mamy jednak czas na przygotowanie się
do tego, na zbudowanie emocjonalnej bariery ochronnej], sytuacje
nieprzewidywalne, spadają na nas niczym przysłowiowy grom z jasnego
nieba - wypadek samochodowy- godzinę temu ktoś z nami był i nagle, bez
zapowiedzi, znika z mapy żyjących, i sytuacje, których można się
spodziewać, bowiem wpisane są w specyfikę zawodu.
Żołnierz
to zawód, w który ryzyko śmierci jest wpisane. Zarówno do Iraku jak i
Afganistanu obowiązku wyjazdu nie było. Ci, którzy się zdecydowali
świadomi byli, że w bierki tudzież Piotrusia grać tam nie będą; że skoro
oni mają broń, z całą pewnością nie na kapiszony, to i przeciwnik po
drugiej stronie barykady też ją mieć może i solą ładował nie będzie.
Poza tym i comiesięczny żołd do najniższych nie należał, jak zawsze, gdy
służbę odbywa się poza granicami państwa, i istnieje ryzyko, że się z
takich wojaży nie wróci, tudzież wróci, ale w worku. Kiedy zatem słyszę,
bądź czytam, że rodzina poległego na misji żołnierza jest całkowicie
zaskoczona jego śmiercią, że zupełnie się tego nie spodziewali, że nie
byli w żaden sposób przygotowani na taką ewentualność, to zastanawiam
się czy są aż tak głupi, obłudni czy naiwni? Przecież każdy
zdroworozsądkowy człowiek ma świadomość, że żołnierz wyjeżdżający na
misję może z niej wrócić lub nie. Taki zawód. Jest prestiż munduru i
służby ojczyźnie, jest i ewentualna śmierć na polu walki. Jest broń i
ostra amunicja, może wyniknąć strzelanina, z której cało się wyjdzie
albo i nie.
Jeszcze
bardziej absurdalnym jest linia argumentacyjna o zerwanych więziach
rodzinnych, jaką przyjęli wynajęci przez rodziny adwokaci. "Trójmiejscy
prawnicy chcą walczyć o zadośćuczynienie. Ich główna linia
argumentacyjna w sprawie zadośćuczynień dla rodzin żołnierzy poległych
na misjach jest podobna do tej, którą przyjęli w sprawie poprzednich
klientów: mają zostać wypłacone za zerwane więzi rodzinne. – Prawo do
rodziny jest zagwarantowane w konstytucji, a jako takie musi podlegać
ochronie prawnej. Utrata bliskiej osoby oznacza, że wartości, które
normalnie wszyscy nabywamy, tutaj zostają utracone. Rozerwane więzi
rodzinne, małżeńskie, rodzicielskie rodzą poczucie osamotnienia.
Orzecznictwo nazywa to naruszeniem dóbr niematerialnych w postaci
rozerwanych więzi, osamotnienia i krzywdy – mówi mec. Sławek". Absurd
takiego stwierdzenia, czy też raczej użycie takiego argumentu powala na
kolana - przynajmniej mnie. Idąc tym tokiem rozumowania można by pozywać
państwo w każdym z przypadków, kiedy utracimy kogoś bliskiego. Nie
koniecznie musi on przebywać na wojnie.
- członek rodziny zginął w wypadku samochodowym - zerwane więzi rodzinne, wina państwa bo: pozwoliło na sprzedaż szybkiego samochodu, drogi są w kiepskim stanie, zbyt mało restrykcyjne kary dla piratów drogowych nie są wystarczającym straszakiem...
- umarł, bo chorował na coś nieuleczalnego - zerwane więzi rodzinne, wina państwa bo: za mało łoży na rozwój nauki, szpitale są źle wyposażone, personel medyczny słabo wykwalifikowany...
- żona/mąż ode mnie odeszła/szedł - zerwane więzi rodzinne, winne państwo bo: nie zapewniło mi wystarczającego wykształcenia, nie umożliwiło zakupu mieszkania, nie zadbało o świetlaną przyszłość pozbawioną problemów egzystencjalnych... itd.
... można by tak w nieskończoność.
Po
chwili zastanowienia nasuwa się jednak inne pytanie? Czy w czasie gdy
syn/ojciec/brat przebywali na misji, setki kilometrów od domu i to nie
dzień czy dwa, więzi rodzinne nie zostały zerwane? Czy wpływający co
miesiąc na konto żołd był wystarczającym spoiwem dla tych więzi?
Dlaczego wówczas żadna z rodzin nie protestowała? Czy wyciągi bankowe
są, aż tak dobrym substytutem bliskości drugiego człowieka? Gdyby ktoś
zaś, postanowił wysunąć argument, że rodziny poległych zostały
pozbawione np. środków do życia, bo żołnierz był jedynym żywicielem to
już odpieram. MON wykupuje naszym żołnierzom przed wyjazdem na misję
ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków. W przypadku
śmierci, z NNW osobie wskazanej przez żołnierza wypłacane jest 250 tys.
zł. Następne w kolejności są środki gwarantowane ustawowo: jednorazowa
wypłata 18-krotności średniej krajowej (ok. 62 tys. zł), powiększona
dodatkowo o trzyipółkrotność na każde dziecko, plus prawo do dodatkowego
odszkodowania, przyznawanego przez ministra w uzasadnionych
przypadkach. Do tego wszystkie wypłaty, tak jakby żołnierz odchodził ze
służby: odprawa, spieniężone urlopy, ekwiwalenty i nieodebrane dodatki.
Do tego dochodzą comiesięczne wpływy z tytułu renty rodzinnej,
zapomogi, o którą można się starać u ministra obrony narodowej, i pomoc
w kontynuowaniu nauki, wypłacana młodzieży od 16. roku życia, nie
dłużej jednak niż do 25. Plus pomoc finansowa w dokształcaniu zawodowym
i przekwalifikowywaniu w maksymalnej kwocie 5,6 tys. zł. Mało to czy
dużo, to już kwestia subiektywna. Że co? Że pieniądze nie zastąpią
ukochanego męża/syna/tatusia? Ależ oczywiście, że zastąpią, w końcu po
to ten pozew. O odszkodowanie, o kolejne złotówki wpływające na konto.
Śmierci nie da się wycenić? Da, oczywiście że da. W/w rodziny mówią o
bardzo konkretnej kwocie, z żalem jedynie dodając, że być może nie da
się jej uzyskać.
W
całej sytuacji smutne najbardziej jest to, że powyższe rodziny nie są
odosobnionym przypadkiem. Społeczeństwo polskie głośno mówiło i mówi o
prawie do wolności bardzo szeroko rozumianej jako pojęcie - o wolności
słowa, wolności wyboru, o możliwości samostanowienia o własnym losie...
Szkoda tylko, że kiedy już to uzyskali, to za błędne decyzje nie chcą
wziąć odpowiedzialności. W końcu nikt nikogo nie zmuszał by został
żołnierzem, górnikiem pracującym z narażeniem życia pod ziemią,
pielęgniarką w szpitalu czy nauczycielem. Ludzie, którzy się na taki, a
nie inny zawód decydowali mieli możliwość sprawdzenia z czym on się
wiąże. Jakie są obecnie warunki na rynku pracy, jakie pensje, w końcu
jakie zagrożenia lub niedogodności zawód ten ze sobą niesie. Podjęli
samodzielną, dorosłą decyzje. Nikt ich nie zmuszał. Zatem niech w
trudnych chwilach potrafią ponieść jej konsekwencje, nie zaś oskarżać
innych o swój obecny los i żądać od państwa finansowego
zadośćuczynienia. Jak to jednak z Polakami bywa, tylko patrzeć jak
kolejne zbiorowe pozwy pojawią się na wokandzie. tym razem górników,
policjantów, kolejarzy...
cytat pochodzi z tego artykulu
Uzupełnienie, 08.09.2011
Zgodnie z przewidywaniami pojawiły się kolejne pozwy. Jak na razie, przede wszystkim dotyczą wypadków lotniczych, [ Rządowy Tupolew swym ostatnim lotem przetarł drogę] ale... dajmy rodakom czas, zwłaszcza, że niedługo wybory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz