21 marca 2011

NADZIEJA DLA POLSKIEJ SZKOŁY?

Wśród wielu absurdów jakie dotknęły polskie szkolnictwo w ciągu ostatnich lat pojawiła się iskierka nadziei - dobry pomysł [ już nie tylko w teorii]- link znajdziecie w temacie wpisu, który mam nadzieję, nie tylko nie zostanie zmarnowany, ale i da początek właściwym zmianom. Jakim za moment.

Dla mniej zorientowanych oto lista największych moim zdaniem absurdów, jakie do tej pory ministerstwo chciało bądź już wprowadziło:
Bezapelacyjnym hitem ostatnich miesięcy były dzienniczki- pamiętniczki dla nauczyciela. Pomysł genialny. W końcu wszyscy dowiedzą się kiedy nauczyciel pracuje, kiedy robi kupę, a kiedy zwyczajnie się opierdala. I tylko nie mogę zrozumieć świętego oburzenia co niektórych. Że niby przepracowani, że nie mają czasu, że to zwyczajna papierologia... Nauczycielom nie dogodzisz.
No przyznam szczerze, że widzę w tym pomyśle kilka braków. Podejrzewam, że gdyby ministerstwo ogłosiło konkurs, np. na najlepszy dzienniczek w kategorii fantastyki odzew byłby większy. Co prawda, ci którzy rzeczywiście coś w szkole robię i tak by w konkursie udziału nie wzięli, bo mają wystarczająco dużo innych niezbędnych dokumentów do wypełnienia, ale tacy kolekcjonerzy papierków i zaświadczeń...Ho ho ho... jeszcze by się mogło okazać, że niejeden Sapkowski tudzież Tolkien kryje się w w murach polskiej szkoły.
Błogosławieństwa tego doświadczyłam na własnej skórze. Rewelacyjny pomysł. Naprawdę rzadko można znaleźć równie chore zarządzenie, przynoszące więcej szkody niż pożytku. Jak to wyglądało od strony praktycznej? Ano tak: po kiepsko napisanej maturze [ wiadomo- winny jedynie nauczyciel przedmiotu] przeanalizowano, w przypadku jakich standardów [ zagadnienia, teorie, pojęcia] maturzyści się nie popisali i te oto standardy miał nauczyciel "naprawiać". Z kim? Ano z uczniami, którzy mu jeszcze w szkole pozostali, słowem z niewinnymi duszyczkami, które maturę miały przed sobą. W jaki sposób? Robiąc testy i zadając dodatkowe prace, które uwzględniały felerne standardy. W efekcie miałam pięć razy więcej prac do sprawdzenia [ nie da się zrobić jednej pracy uwzględniającej wszystkie standardy, poza tym każdy nauczyciel wcześniej planuje ilość i rodzaj prac na każdy rok szkolny, więc te z programu naprawczego były bonusowe] , milion razy więcej papierologi [ trzeba to było ułożyć, napisać, wydrukować, przetestować, sprawdzić, opisać, przeliczyć, przeanalizować, omówić, uogólnić i zaraportować] w dodatku z uczniami, którzy na maturze i tak mieli w większości inne standardy. Jeśli dodać do tego, że cały ten absurd obowiązywał mnie co miesiąc, a wszystkie prace musiałam składować na wszelki wypadek, zaś program naprawczy w moim przypadku obejmował 7 klas, to obraz całości chyba już się rysuje. Po jednym roku "naprawiania" czułam się jak po 20 latach katorgi. Wisienką na torcie tego wszystkiego było jednak to, że akurat uczniowie moich klas zdali lepiej niż wynosiła średnia krajowa, a dupy dał zupełnie inny polonista.
O kondycji bibliotek w Polsce już pisałam przy okazji polemiki z Tosterem. O kondycji biblioteki w mojej szkole także. Nie sądzę, by w wielu innych placówkach było bardziej różowo. Zmiany kanonu lektur wszystkim się czkawką odbiły i na ich niedobór cierpiała nie jedna biblioteka. Na szczęście wielki myśliciel Roman G. znalazł lek i na tą bolączkę. 22 dzieła Papieża Jana Pawła II. Bo właśnie taka publikacja była w bibliotece szkolnej niezbędna. Co tam braki "Króla Edypa" Sofoklesa, który zastąpił "Antygonę" czy " Jądra ciemności" będącego w kanonie lektur zamiast "Lorda Jima".
Już widzę te tłumy uczniów, których nie sposób było zmusić do przeczytania "Janka Muzykanta" jak się rzucają na dzieła teologiczno- filozoficzne. Jak pochłaniają rozważania Karola Wojtyły i prowadzą na przerwach długie intelektualne dysputy.
Chyba najciszej w mediach jest o tym właśnie pomyśle. Pewnie dlatego, że dotknie tylko niewielki odsetek. Bo dlaczegóż by nie zaoszczędzić i nie zamknąć szkół dla dzieci upośledzonych w stopniu lekkim? Już jakiś czas temu inne ministerstwo planując reformę zapomniało o DPS-ach. Droga została zatem, że się tak wyrażę przetarta. Poza tym niewdzięczni rodzice powinni być wdzięczni, że ich pociechy mają możliwość chodzenia do "normalnej szkoły" a samo ministerstwo wybrało tą oświeconą drogę radzenia sobie ze słabszą umysłowo częścią społeczeństwa, nie zaś poszło w stronę Starożytnej Sparty i  kazało zwyczajnie zabić.
Ja nie mówię,że należy te dzieci wywieźć na bezludną wyspę, tudzież całkowicie odizolować, ale integracja jaką proponuje ministerstwo niewiele ma wspólnego z integracją. Ani nauczyciel z normalnej szkoły nie jest przygotowany do pracy z takim uczniem [ w końcu nie każdy ma skończoną oligofrenopedagogikę], ani taki uczeń nie będzie się czuł dobrze [ nigdy nie zabłyśnie, zawsze znajdzie się kilku mądralińskich, którzy go wyśmieją], że już o zdobywaniu wiedzy od nauczyciela do tego nieprzygotowanego nie wspomnę.
Właściwie nie wiem co napisać. Biorąc pod uwagę, że za czasów, gdy pracowałam w szkole wypełniałam dzienniki lekcyjne, dziennik kółka, dzienniki zespołów wyrównawczych, liczyłam frekwencję i średnie w swojej klasie, układałam testy, zasady pracy na lekcji, kontrakty wychowawcy i kontrakty nauczyciela przedmiotowego, kryteria oceniania dla każdego typu szkoły i każdej klasy, plany wynikowe, pisałam konspekty i scenariusze, tworzyłam dokumenty na posiedzeniach zespołu przedmiotowego, uczestniczyłam w tworzeniu dokumentów szkoły, pisałam programy uwzględniające jakieś durne ścieżki edukacyjne, prowadziłam kary rozwoju uczniów, by móc potem pokazać rodzicom, pisałam recenzje wszystkich prac, układałam testy do egzaminów poprawkowych, kryteria na egzamin poprawkowy, uczestniczyłam w tworzeniu szkolnej listy tematów maturalnych, pisałam opinie do wszelkich ośrodków pomocy rodzinie, opinie do poradni pedagogiczno-psychologicznej, uzasadnienia wystawienia oceny niedostatecznej, opinie klasy na rady pedagogiczne, tworzyłam dokumenty do teczki awansu zawodowego... Pewnie nawet nie zauważyłabym kiedy doszły do tego karty ucznia. W końcu tak niewiele papierologi było w moim życiu.
No właśnie. Po jaką cholerę je wstawiać, skoro są nic nie warte?  Hodujemy debili już od szkoły podstawowej i taka jest prawda. Powtarzanie klasy 1-3 w szkole podstawowej tylko za zgodą rodzica, ciężarne uczennice, które mają gwarancję zdawalności, nawet jeśli nic nie robią, testy po klasie szóstej, które nic nie znaczą, gimnazja, w których nie tylko kwitnie patologia - zabawa w "słoneczko" [ dzięki Eman za uświadomienie], ale i program nauczania niewiele wnosi, szkoły średnie obniżające ilość punktów pozwalających na dostanie się do nich, matura z oceną niedostateczną, studia z gwarancją zaliczenia każdego roku... A potem idziemy do lekarza i wściekamy się, że debil, kupujemy mieszkanie i nie ma ani jednej ściany prostej, idziemy do urzędu i jak sami się nie przygotowaliśmy to na pomoc nie ma co liczyć.
Dzięki mediom mamy do czynienia z rodzicem i uczniem prezentującymi postawy roszczeniowe: "Mam prawo...", "Należy mi się...", "To obowiązek szkoły..." . Jakoś nigdy nie słyszałam w mediach o obowiązkach ucznia i rodzice. A są takowe. Naprawdę. Nie mówię, że to wina jedynie mediów czy ministerstwa. Nauczyciele też mają tu swoje "zasługi". Tyle tylko, że posunięcia w stylu jak masz dwie oceny niedostateczne to i tak zdasz, sytuacji tej nie tylko nie poprawią, ale i ośmielę się prorokować - pogorszą.
  • połączmy klasy 
Tego też doświadczyłam na własnej skórze. W ramach oszczędności ktoś tam na wysokim stołku wpadł na pomysł by połączyć klasy technikum mechanicznego i elektrycznego [ bo za mało było w nich uczniów i stały się nierentowne]. Na przedmioty ogólne mieli chodzić razem, na zawodowe osobno. Połączenia dokonano w ostatniej - maturalnej klasie. Do tego momentu jedną klasę uczyłam ja, druga inny polonista. W klasie czwartej okazało się, że część uczniów jest na etapie materiału obejmującego klasę czwartą, część zaś tkwi dopiero w pozytywizmie [ połowa klasy drugiej]. Żeby było jeszcze weselej były to dwie antagonistyczne klasy. Chcąc utrzymać wszystkich przy życiu jednych sadzałam po prawej stronie, drugich po lewej, a rząd środkowy stał pusty. Wychowawca też miał wesoło. Dwa osobne dzienniki [ a więc dwa razy więcej pracy], dwa osobne zebrania itd., a wszystko to za oszałamiający dodatek 34 zł [ wynagrodzenie za wychowawstwo]. I żeby nie było - nie jestem całkowicie przeciwna łączeniu klas, zwłaszcza gdy jedna liczy 8 osób a druga 20, ale... niech to będzie łączenie z głową, przemyślane, a nie w stylu "jakoś to będzie".

Wracając zatem do iskierki nadziei na jaką trafiłam.W całym cywilizowanym świecie istnieje coś takiego jak ocena placówki edukacyjnej. Rzetelna, wielowymiarowa, dająca rzeczywisty obraz jej skuteczności. W Polsce do tej pory klasyfikacja szkół, jeśli już się odbywała,, była mało obiektywna. Pod uwagę brano jedynie ilość uczestników i laureatów olimpiad oraz konkursów przedmiotowych na poszczególnych szczeblach. Dzięki takiej polityce, określona liczba konkretnych szkół zajmowała czołowe miejsca. Tyle tylko, że nikt nie patrzył na takie drobiazgi jak to, że przychodzący do niej uczniowie mieli średnią powyżej 5,0, chodzili na korepetycje ze wszystkiego co się da, a ich udział w lekcji ograniczał się do bytności cielesnej.To czy nauczyciel był z prawdziwego zdarzenia czy nie, nie grało już roli. Jednocześnie placówki, które przyjmowały uczniów słabych, nawet jeśli osiągnęły sukces [ uczniowie opuszczali jej mury ze znacznie większą wiedzą niż ta z jaką przybyli] nikt o tym nie wiedział, bo w rankingu szkół i tak były gdzieś na szarym końcu. Dlaczego? Nie miały olimpijczyków. Stąd właśnie moja radość, gdy przeczytałam o klasyfikacji z prawdziwego zdarzenia, szkół krakowski. Okazuje się, że można. Że głośne mówienie, iż istnieją szkoły marnujące uczniowski potencjał, ba wskazanie ich jest w tym kraju możliwe [ o dziwo bez analizy dzienniczków pamiętniczków!]. Cieniem na projekcie kładzie się jedynie to, że odwagi wystarczyło jedynie dla gimnazjów [ szkoły średnie choć zbadane, a wyniki udostępniono, nie są już w sposób jasny i czytelny sklasyfikowane]. Nie tracę jednak nadziei. Pomalutku, małymi kroczkami i może kiedyś, w tym kraju...
  • zostanie zlikwidowana karta nauczyciela
  • droga awansu zawodowego nie będzie się kończyć gdy masz 35 lat
  • pensje zostaną zróżnicowane, w zależności od osiągnięć nauczyciela
  • po korytarzach przestaną chodzić święte, nietykalne krowy, czytaj znajomi Pana/Pani dyrektor lub chronieni przez Związki Zawodowe
  • stanowiska pracy nie będą dziedziczne, a przy przyjęciu będą decydować kwalifikacje nie, koligacje
  • nauczyciele w ciągu całej pracy zawodowej będą kilkakrotnie poddawani testom kompetencji, by nie tylko sprawdzić ich rzeczywistą wiedzę, ale i zmotywować do jej ciągłego poszerzania
  • skończą się specjaliści we wszystkich przedmiotach [ nauczyciele, którzy co dwa lata robią kolejną podyplomówkę, wiedzy z niej wynosząc niewiele, ale zdobywając papierek pozwalający uczyć kolejnego przedmiotu]
  • będą normalne zasady dotyczace zwalniania pracownika, nie jak obecnie [ trzymanie na wpół martwych belfrów, bo nie chcą iść na emeryturę]
  • wprowadzone zostaną bony edukacyjne 
  • ocena niedostateczna będzie oceną niedostateczną, a nie farsą
  • księża prowadzący zajęcia z religii będą tak samo odpowiadać jak nauczyciele, a nie funkcjonować na terenie placówki niczym nietykalni tudzież krowy w Indiach
  • rodzice,uczniowie i nauczyciele zrozumieją, że nie każdy musi mieć maturę, potrzebni są też hydraulicy, spawacze, fryzjerzy
  • szkoły będą współpracować z zakładami pracy i otwierać klasy o profilach rzeczywiście poszukiwanych na rynku pracy
  • za rażące wykroczenia w stosunku do statutu szkoły będzie można usunąć ucznia [ rzeczywiście nie tylko w teorii]
  • skończy się farsa związana z wszelkimi wewnętrznymi egzaminami, kiedy to dyrektor w cztery oczy mówi ci, że wszyscy muszą zdać, bo...
  • program nauczania zostanie zmodernizowany i dostosowany do rzeczywistych możliwości uczniów [ z uwzględnieniem ich poziomu emocjonalnego]
  • zostanie wprowadzone wychowanie seksualne, a nie jego parodia w postaci wychowania do życia w rodzinie...
dobra kończę, bo mogłabym tak jeszcze kilka stron.


        8 komentarzy:

        1. Łooo matko, ale papierologia. Tym bardziej cieszy mnie siedzenie w domu z Kurczakami :-) Pozdrawiam ;-)

          OdpowiedzUsuń
        2. nic z tych rzeczy sie nie wydazy. Bo srodowisko ma to w dupie, najwyrazniej jest dobrze. Jak byla jakis czas temu mowa o zniesieniu karty nauczyciela to widzialem wypowiedzi nauczycieli z piana na ustach i szalenstwem w oczach. Podejrzewam ze energia spoczynkowa problemu jest tak duza ze Polska jeszcze kilka pokolen bedzie ja gromadzic.

          OdpowiedzUsuń
        3. A to taka lista zyczen-marzen, tak ;)?

          OdpowiedzUsuń
        4. ja sie boje zaczynac komentowac tego posta, bo nigdy nie skoncze....;))
          ale zastanawia mnie czemu wciaz myslimy o oswiacie jako o jednolitym systemie i tak go chcemy reformowac, jako calosc najlepiej na zasadzie dekretu..... ? na swiecie istnieja panstwa w ktorych szkoly sa tak roznorodne, ze jedna drugiej zupelnie nie przypomina, a niektore bez ocen w ogole do szkol nie sa podobne, a jednak dzieci nabywaja tam wiedzy i umiejetnosci...

          OdpowiedzUsuń
        5. Bo to wymagaloby zmiany naszego ukochanego socjalistycznego systemu myslenia :P
          Dajmy na to w takiej Szwajcarii nie ma czegos takiego jak centralny MEN. Edukacja w 100% zajmuja sie samorzady na najnizszym szczeblu, a nie jakas wydumane cialo, ktore nie ma zielonego pojecia o potrzebach lokalnych spolecznosci.
          No ale - u nas cos takiego jest nie do pomyslenia - tak jak to juz Toster napisal - sami nauczyciele (i spora czesc spolecznesntwa) tkwia jeszcze gleboko w cieplych obieciach PRLowskiego socjalizmu ...

          OdpowiedzUsuń
        6. no wlasnie, wiecej powinno pisac sie o innych, pozornie odjechanych rozwiazaniach.

          OdpowiedzUsuń
        7. Tak po prawdzie, to zeby jakiekolwiek oddolne inicjatywy byly wykonalne, to potrzebne by bylo odgorne zlikwidowanie pewnych zaszlosci - np. bez likwidacji karty nauczyciela, nie da rady sprawnie zarzadzac zatrudnieniem na szczeblu samorzadu.
          ALE czytalem juz, ze w pewnych miejscach jest tak zle, ze zaczyna byc lepiej ;) Tzn. samorzady maja tak malo pieniedzy i tak malo dzieci (kolejny niz demograficzny), ze zaczynaja kombinowac, jak obejsc bzdurne przepisy - np. nie zatrudniaja nauczycieli bezposrednio, tylko prowadzenie zajec w danej placowce powierzaja firmie, ktora z kolei zatrudnia nauczycieli na umowe-zlecenie, czy tam umowe o dzielo - na poszczegolne lekcje.

          OdpowiedzUsuń
        8. przyklad szwajcarski jest jednym z licznych. chodzi o to ze nawet pywatne inicjatywy sa zdumiewajaco podobne do tych, ktore wszyscy znamy z wlasnego dziecinstwa, tyle ze sie za nie placi.

          OdpowiedzUsuń