Mój znacznie wydłużony pobyt na porodówce stał się bodźcem do poczynienia pewnych obserwacji, a co za tym idzie wyciągnięcia pewnych wniosków, które nijak się mają do tego, czym karmiona byłam przez lata. Chodzi o kobiety. Ich boskość [ możliwość dawania życia, a więc szeroko pojęty kreacjonizm], seksualność, swoisty magnetyzm, zwłaszcza w okresie ciąży [ duże piersi, szerokie biodra... wystarczy spojrzeć na Wenus z Willendorfu]... wszystko to, co tak naprawdę przez stulecia w męskich umysłach ukształtowało się jako kobiecość i co kultura śródziemnomorska wyryła w świadomości milionów mieszkańców tej planety.
Na kobietę patrzy się z różnych perspektyw. Kochanki, żony, partnerki... Jednak to pryzmat macierzyństwa, jest chyba najczęściej eksploatowanym.
Kobieta przychodzi na ten świat z określoną misją. Ma być matką. Przekazać dar życia następnemu pokoleniu. I choć współcześnie może realizować się na wielu płaszczyznach, to w społecznej świadomości, jeśli nie jest żoną, a przede wszystkim matką jawi się jako nieszczęsliwa, niespełniona... słowem - przegrana.Tyle jeśli chodzi o stereotypy i tzw. prawdy życiowe.
Oczywiście te głoszone wszem i wobec na temat kobiety przy nadziei zweryfikowałam już w czasie ciąży, chociażby obserwując samą siebie. Resztę rozwiały lustracje korytarza i pokoi w szpitalu, który stał się moim domem na długie osiem dni.
Ciężarna nie jest esencją kobiecości. Nie emanuje nią, nie jest pociągająca i seksowna [ nawet jeśli wsadzi się ją w seksowna bieliznę - pod warunkiem, że uda się taką znaleźć] i wypadałoby powiedzieć to sobie raz na zawsze.
Z każdym kolejnym miesiącem bardziej przypomina toczący się obłok metanu niż erotyczną pokusę. Opuchnięta, nerwowa, często zarośnięta jak boro-stwór [ ciężko wydepilować się tu i ówdzie, gdy cały świat zasłania brzuch] i spędzająca 99% czasu w toalecie, nijak, przynajmniej moim zdaniem, seksapilu nie roztacza. Skąd zatem w męskich umysłach [ mam tu na myśli m. in. wielu pisarzy i malarzy] jawi się jako bogini? Jako obiekt erotycznych skojarzeń? Pojęcia nie mam skąd się to wzięło. Pewnie żadnemu z nich nigdy nie przyszło mieszkać z takim cudem i każdego dnia doświadczać huśtawki hormonów tejże zjawiskowej istoty ;)
Wracając jednak do kobiety jako dawczyni życia. Archetypu Matki.
Cud narodzin...to podobno najbardziej wzniosłe i piękne wydarzenie. Zastanawiam się czy głosiciele tego sloganu widzieli choć raz jak wygląda ten idylliczny obrazek, czy też ograniczyli się do pozostania przed magicznymi drzwiami, by w znacznie późniejszym czasie zobaczyć już czyste umyte niemowlę i uśmiechniętą oraz wypoczętą [przynajmniej teoretycznie] matkę. Rodząca kobieta to nie heroina romansu czy bogini. A sam poród, choć może być postrzegany jako cud, to do najpiękniejszych obrazków nie należy.
Jedyna artystyczna wizja [ pomijając skrajny naturalizm] jaka moim skromnym zdaniem właściwie odmalowuje portret rodzącej to "Wilczyca" - komiks G. Rosińskiego- posługujący się paralelą. Zestawienie rodzącej kobiety i szczeniącej się wilczycy pozostaje w pamięci na tyle mocno wyryte, że gdy później słyszałam rodzące za ścianą, to właśnie te grafiki pojawiały się przed moimi oczyma. Dlaczego?
Bo kobieta, która rodzi, z otępiałym bólem wzrokiem, wijąca się przy skurczach i wydająca z siebie dźwięki dalekie od ludzkich, bardziej przypomina zaszczute dzikie zwierzę niż cokolwiek innego. A już z całą pewnością daleko jej do takiego obrazka, jaki najczęściej przedstawiają w filmach- uśmiechnięta, czyściutka, wyda z siebie ze trzy jęki troszkę posapie i ... już. Jaka zatem jest ta rzeczywista kobieta - rodzicielka?
Po korytarzach porodówek chodzą świeżo upieczone matki. Należą do różnych grup. Łączy je tylko to, że kilka - kilkanaście godzin wcześniej urodziły dziecko.
Jedne to "kaczki" - dość spory brzuch, gdzieniegdzie cellulit [ ale nie za dużo] idąc kołyszą się z boku na bok. To efekt naciętego krocza i wielkiej pieluchy, która ma zapobiegać zostawianiu krwawych śladów. Czasem mijają je Kobiety- "staruszki". Te są po cesarskim cięciu. Chodzą zgarbione, znacznie wolniej niż "Kaczki" i trzymają się za podbrzusze. Większość ma jeszcze widoczny spory brzuszek- jak w 6 miesiącu ciąży. Przez koszulę nocną przebija wielka pielucha - taka sama jak u "Kaczek".
I "Kaczki" i "Staruszki" urodziły dzieci powyżej 3 kg. Duże i zdrowe [ a przynajmniej najczęściej zdrowe]. Ale na korytarzach można spotkać jeszcze inne matki - chodzą wyprostowane, w króciutkich koronkowych koszulkach, ledwo zakrywających pośladki. Nie mają cellulitu, rozstępów, wystającego brzuszka. Spod koszulki nie przebija wielka pielucha, bo wbrew zakazom stosują tampony. To kobiety -"Modelki".
Przez całą ciążę starannie pilnowały diety [ można ją znaleźć na wielu internetowych forach], dzięki której dziecko w momencie narodzin ma minimalną dopuszczalną wagę 2,5 kg. Kobiety "modelki" nie mają ponacinanego krocza, nie mają blizn po cięciu na brzuchu. Wyglądają doskonale. Urodziły maleńkie dziecko, które jeśli ma szczęście jest jedynie dogrzewane na "rożnie" na oddziale noworodków, a jeśli okazało się mniejszym farciarzem - jakiś czas spędzi w inkubatorze. "Modelkom" to nie przeszkadza.
Ostatnia grupa matek to nastolatki. Tych nie spotykasz na korytarzu, a jeśli już się pojawią przemykają szybko, pod ścianą. Najczęściej leżą na łóżkach w pokoju próbując dojść do siebie po czołowym zderzeniu z dorosłością.
Oddział położniczy to niezwykle ciekawe miejsce. Zwłaszcza, gdy przyjrzysz się mu z boku. Bez emocjonalnego zaangażowania, bez wcześniejszych uprzedzeń. Miejsce, gdzie rodzą się dzieci, nowe życie nabiera cielesności wcale nie jest radosne [ pomimo kolorowych ścian]. To raczej feministyczna wizja dantejskiego piekła.
Po korytarzach oświetlonych halogenami snują się pseudokobiety. Bez makijażu, z włosami niedbale związanymi gumką, powłócza nogami w męskich klapkach. Nie otacza ich woń perfum, a kwaśny zapach mleka, niemowlecych wymiocin i potu. Z podkrążonymi oczyma, sinymi wybroczynami na całym ciele [ swoista wizytówka jak trudny był poród] nie zastanawiają się czy są ucieleśnieniem kobiecości, nad którą rozwodziło sie tak wielu pisarzy. Kobiety matki mają w dupie jak wyglądają [ no chyba, że należą do grupy modelek].
Na korytarzach oświetlonych halogenami słychać jęki, zwierzęce wycie i błagania. To kobiety matki doświadczają porodu - ciut innego, niż ten opisany przez poetów.
Na kobietę patrzy się z różnych perspektyw. Kochanki, żony, partnerki... Jednak to pryzmat macierzyństwa, jest chyba najczęściej eksploatowanym.
Kobieta przychodzi na ten świat z określoną misją. Ma być matką. Przekazać dar życia następnemu pokoleniu. I choć współcześnie może realizować się na wielu płaszczyznach, to w społecznej świadomości, jeśli nie jest żoną, a przede wszystkim matką jawi się jako nieszczęsliwa, niespełniona... słowem - przegrana.Tyle jeśli chodzi o stereotypy i tzw. prawdy życiowe.
Oczywiście te głoszone wszem i wobec na temat kobiety przy nadziei zweryfikowałam już w czasie ciąży, chociażby obserwując samą siebie. Resztę rozwiały lustracje korytarza i pokoi w szpitalu, który stał się moim domem na długie osiem dni.
Ciężarna nie jest esencją kobiecości. Nie emanuje nią, nie jest pociągająca i seksowna [ nawet jeśli wsadzi się ją w seksowna bieliznę - pod warunkiem, że uda się taką znaleźć] i wypadałoby powiedzieć to sobie raz na zawsze.
Z każdym kolejnym miesiącem bardziej przypomina toczący się obłok metanu niż erotyczną pokusę. Opuchnięta, nerwowa, często zarośnięta jak boro-stwór [ ciężko wydepilować się tu i ówdzie, gdy cały świat zasłania brzuch] i spędzająca 99% czasu w toalecie, nijak, przynajmniej moim zdaniem, seksapilu nie roztacza. Skąd zatem w męskich umysłach [ mam tu na myśli m. in. wielu pisarzy i malarzy] jawi się jako bogini? Jako obiekt erotycznych skojarzeń? Pojęcia nie mam skąd się to wzięło. Pewnie żadnemu z nich nigdy nie przyszło mieszkać z takim cudem i każdego dnia doświadczać huśtawki hormonów tejże zjawiskowej istoty ;)
Wracając jednak do kobiety jako dawczyni życia. Archetypu Matki.
Cud narodzin...to podobno najbardziej wzniosłe i piękne wydarzenie. Zastanawiam się czy głosiciele tego sloganu widzieli choć raz jak wygląda ten idylliczny obrazek, czy też ograniczyli się do pozostania przed magicznymi drzwiami, by w znacznie późniejszym czasie zobaczyć już czyste umyte niemowlę i uśmiechniętą oraz wypoczętą [przynajmniej teoretycznie] matkę. Rodząca kobieta to nie heroina romansu czy bogini. A sam poród, choć może być postrzegany jako cud, to do najpiękniejszych obrazków nie należy.
Jedyna artystyczna wizja [ pomijając skrajny naturalizm] jaka moim skromnym zdaniem właściwie odmalowuje portret rodzącej to "Wilczyca" - komiks G. Rosińskiego- posługujący się paralelą. Zestawienie rodzącej kobiety i szczeniącej się wilczycy pozostaje w pamięci na tyle mocno wyryte, że gdy później słyszałam rodzące za ścianą, to właśnie te grafiki pojawiały się przed moimi oczyma. Dlaczego?
Bo kobieta, która rodzi, z otępiałym bólem wzrokiem, wijąca się przy skurczach i wydająca z siebie dźwięki dalekie od ludzkich, bardziej przypomina zaszczute dzikie zwierzę niż cokolwiek innego. A już z całą pewnością daleko jej do takiego obrazka, jaki najczęściej przedstawiają w filmach- uśmiechnięta, czyściutka, wyda z siebie ze trzy jęki troszkę posapie i ... już. Jaka zatem jest ta rzeczywista kobieta - rodzicielka?
Po korytarzach porodówek chodzą świeżo upieczone matki. Należą do różnych grup. Łączy je tylko to, że kilka - kilkanaście godzin wcześniej urodziły dziecko.
Jedne to "kaczki" - dość spory brzuch, gdzieniegdzie cellulit [ ale nie za dużo] idąc kołyszą się z boku na bok. To efekt naciętego krocza i wielkiej pieluchy, która ma zapobiegać zostawianiu krwawych śladów. Czasem mijają je Kobiety- "staruszki". Te są po cesarskim cięciu. Chodzą zgarbione, znacznie wolniej niż "Kaczki" i trzymają się za podbrzusze. Większość ma jeszcze widoczny spory brzuszek- jak w 6 miesiącu ciąży. Przez koszulę nocną przebija wielka pielucha - taka sama jak u "Kaczek".
I "Kaczki" i "Staruszki" urodziły dzieci powyżej 3 kg. Duże i zdrowe [ a przynajmniej najczęściej zdrowe]. Ale na korytarzach można spotkać jeszcze inne matki - chodzą wyprostowane, w króciutkich koronkowych koszulkach, ledwo zakrywających pośladki. Nie mają cellulitu, rozstępów, wystającego brzuszka. Spod koszulki nie przebija wielka pielucha, bo wbrew zakazom stosują tampony. To kobiety -"Modelki".
Przez całą ciążę starannie pilnowały diety [ można ją znaleźć na wielu internetowych forach], dzięki której dziecko w momencie narodzin ma minimalną dopuszczalną wagę 2,5 kg. Kobiety "modelki" nie mają ponacinanego krocza, nie mają blizn po cięciu na brzuchu. Wyglądają doskonale. Urodziły maleńkie dziecko, które jeśli ma szczęście jest jedynie dogrzewane na "rożnie" na oddziale noworodków, a jeśli okazało się mniejszym farciarzem - jakiś czas spędzi w inkubatorze. "Modelkom" to nie przeszkadza.
Ostatnia grupa matek to nastolatki. Tych nie spotykasz na korytarzu, a jeśli już się pojawią przemykają szybko, pod ścianą. Najczęściej leżą na łóżkach w pokoju próbując dojść do siebie po czołowym zderzeniu z dorosłością.
Oddział położniczy to niezwykle ciekawe miejsce. Zwłaszcza, gdy przyjrzysz się mu z boku. Bez emocjonalnego zaangażowania, bez wcześniejszych uprzedzeń. Miejsce, gdzie rodzą się dzieci, nowe życie nabiera cielesności wcale nie jest radosne [ pomimo kolorowych ścian]. To raczej feministyczna wizja dantejskiego piekła.
Po korytarzach oświetlonych halogenami snują się pseudokobiety. Bez makijażu, z włosami niedbale związanymi gumką, powłócza nogami w męskich klapkach. Nie otacza ich woń perfum, a kwaśny zapach mleka, niemowlecych wymiocin i potu. Z podkrążonymi oczyma, sinymi wybroczynami na całym ciele [ swoista wizytówka jak trudny był poród] nie zastanawiają się czy są ucieleśnieniem kobiecości, nad którą rozwodziło sie tak wielu pisarzy. Kobiety matki mają w dupie jak wyglądają [ no chyba, że należą do grupy modelek].
Na korytarzach oświetlonych halogenami słychać jęki, zwierzęce wycie i błagania. To kobiety matki doświadczają porodu - ciut innego, niż ten opisany przez poetów.
Przerażają mnie "modelki"...
OdpowiedzUsuńjea, w koncu sie pojawilas :). To pewnie teraz nie mam co liczyc na mroczne opowiesci... Moze kiedys sie jeszcze doczekam. Gratulacje dzieciaka ;)
OdpowiedzUsuńspoko spoko Blind. powoli ogarniam rzeczywistość, więc może nie będzie trwało to tak długo.
OdpowiedzUsuńthx za gratki
No najzdrowsze do życia to podejście modelek nie jest.
OdpowiedzUsuńJa tam myślę, że spokojnie możemy się spodziewać dalszych mrocznych opowieści :)
OdpowiedzUsuńna przykład z mojego pobytu na połozniczym
OdpowiedzUsuńO na przykład ;)
OdpowiedzUsuńSzpitale, to same mroczne historie.
własnie coś powstaje;) nie jest to pani z kiosku ale nadal jest mroczna
OdpowiedzUsuńJa byłam "staruszką" po cc. Pobyt w szpitalu - koszmar, staram się pamiętać tylko te wielgachne oczęta patrzące na mnie z powijaków, kiedy pokazywali mi Kurczaki ;-)
OdpowiedzUsuńA ja staram się nie pamiętać, ale nie wychodzi
OdpowiedzUsuń