Pierwsza tura wyborów prezydenckich za nami. Pewnie jak dla większości, dla mnie wyniki jakoś zaskoczeniem nie były. W sumie to nigdy nie są. Przynajmniej jeśli chodzi o wybory prezydenckie. Gdyby bowiem moim rodakom udało się wybrać prezydenta w pierwszej turze zdziwienie z całą pewnością by mnie zabiło.
W sumie to nie ma się co dziwić. Polacy jakoś tak nie potrafią glosować prawie jednomyślnie, bo o całkowitej jednomyślności nie mam nawet odwagi pomarzyć [ czy to prezydent czy król, kłopoty były zawsze], z drugiej zaś strony, polska scena polityczna już dawno nie miała polityka charyzmatycznego na tyle, by pociągnął za sobą większość [tych zaś co mieliśmy zliczyć, by można na palcach jednej ręki] . A nawet gdyby się zdarzył, to i tak w tym dziwnym państwie, bez jakiegoś przewrotu pewnie nie miałby szans.
Wracając jednak do kandydatów na współczesnej scenie politycznej. Oczywiście pisząc polityka charyzmatycznego, mam tu na myśli polityka z prawdziwego zdarzenia, a nie jakiegoś oszołoma, który raz na dekadę się pojawia i przez sezon - dwa jest atrakcją sejmową.
Z resztą, patrząc w przeszłość, nie ma się co dziwić. Nigdy tego nie potrafiliśmy, a i kultura polityczna była u nas w powijakach, z których tak na prawdę nigdy nie wyszła. Nasi kandydaci na najwyższy urząd w państwie nigdy nie byli ani jakoś wyjątkowo atrakcyjni fizycznie, ani umysłowo, wystarczy przejrzeć notki biograficzne od 1990 roku.
Czym zatem mieli porwać tych biednych wyborców? Fizyczność odpada, intelekt odpada... o programie wyborczym nic nie będę mówiła, bo każdy wykształcony człowiek wie, że w Polsce prezydent ma tyle władzy co kot napłakał. Nie mówiąc już o tym, że w ciągu ostatnich 20 lat nie mieliśmy ani jednego kandydata, który miałby jaja, wziął wszystko krótko za mordę i zrobił z tym państwem porządek. No dobrze, przesadzam. Cimoszewicz miał jedno małe jajko przy poprzedniej powodzi, ale naród nie dorósł i jego reakcja była swoistą polityczną kastracją śmiałka.Poza tym jednym, odosobnionym przypadkiem trafiają nam się jedynie eunuchy tudzież eunuchy z zaburzeniami psychicznymi.
Jeśli przyjrzeć się startującym w poszczególnych wyborach prezydenckich skompletować można by całkiem ciekawą grupę kandydatów do wariatkowa, ale nie koniecznie do reprezentowania 40 mln kraju. Gość straszący czarną teczką, facet po wyrokach, sportowiec amator specjalizujący się w skokach, prawie magister czy podręcznikowy ksenofob . Oto nasi kandydaci. A to jedynie kilku z bardzo długiej listy. Nic zatem dziwnego, że większa kampania jest na rzecz tego by Polacy poszli w ogóle glosować, niż by opowiedzieli się za jakimś kandydatem.
Jednak nie o tym właściwie miał być wpis, ale o zupełnie innym, choć z wyborami związanym czynniku. Mianowicie o głosujących. Zgodnie z polskim prawem glosować na prezydenta ma prawo każdy obywatel polski, nawet jeśli na stałe znajduje się poza granicami kraju. I to właśnie doprowadza mnie do rozpaczy z jednej, a szewskiej pasji z drugiej strony.
Rozumiem, że głosują marynarze, którzy znajdują się akurat na morzu, żołnierze pozostający w służbie czynnej, znajdujący się na misji, politycy, dyplomaci, ambasadorzy, których praca związana jest z przebywaniem w określonym czasie poza granicami RP, jednak docelowo mieszkający w jej granicach, naukowcy czy studenci będący w trakcie wymian/stypendiów... Generalnie Ci, którzy na stałe mieszkają w Polsce, a jedynie czasowo, z takich lub innych przyczyn znajdują się poza granicami ojczyzny [ pomijam tu kwestie życia żulerskiego na przedmieściach Londynu na przykład]. Ale dlaczego do kurwy nędzy prezydenta tego kraju ma wybrać Pan czy Pani Kowalski, od 20 lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych, tego pojąć nie mogę. Bo czują się Polakami patriotami?
Jeśli tak, to subtelnie chciałabym zaznaczyć, że współczesne pojęcie patriotyzmu to nie tylko zachowanie obywatelstwa. To jak świetnie zauważył autor wypowiedzi z linku "[...]być tu i teraz", a nie szukanie lepszego życia gdzie indziej. Czasy, gdy można było się wytłumaczyć ucieczką przed państwem zniewolonym, pragnieniem życia w wolnym kraju już dawno minęły. Polska niepodległa jest ponad 20 lat. Był czas na powrót. A skoro tak bardzo czują się Polakami dlaczego dalej mieszkają poza granicami ojczyzny? Skoro tak bardzo czują się patriotami, dlaczego praca jaką wykonują każdego dnia wspomaga gospodarkę innego kraju?
Ilekroć w Polsce odbywają się wybory [ czy to prezydenckie czy też do sejmu i senatu], tylekroć nasuwa mi się jedno bardzo prozaiczne pytanie. Początkowo nieśmiało, błyska gdzieś w tyle głowy, później coraz bardziej przesuwa się na pierwszą pozycję. Kiedy zaś czytam wyniki sondażowe jestem już najczęściej nim zdominowana.
Dlaczego ktoś, kto nie mieszka w tym kraju, nie boryka się z problemami dnia codziennego, nie walczy z szarą, absurdalną rzeczywistością tego państwa ma wybierać tych, którzy będą decydować o jego losie. Ba ma prawo wybrać tych, którzy będą decydować o losie 40 mln mieszkających w granicach RP?
Przecież ktoś, kto od pół wieku mieszka poza granicami tego kraju, tak na prawdę nie ma o nim pojęcia. Swoją wiedzę czerpie ze wspomnień, mediów i subiektywnych opowieści innych, a to jak pokazał Żeromski w "Ludziach bezdomnych" do najzdrowszych i najlepszych nie należy. Dlaczego zatem daje się mu prawo do głosowania?
25 CZERWCA 2010 - znalazłam dziś taki artykuł. Jest doskonałym uzupełnieniem tego wpisu. A przynajmniej tak uważam.
W sumie to nie ma się co dziwić. Polacy jakoś tak nie potrafią glosować prawie jednomyślnie, bo o całkowitej jednomyślności nie mam nawet odwagi pomarzyć [ czy to prezydent czy król, kłopoty były zawsze], z drugiej zaś strony, polska scena polityczna już dawno nie miała polityka charyzmatycznego na tyle, by pociągnął za sobą większość [tych zaś co mieliśmy zliczyć, by można na palcach jednej ręki] . A nawet gdyby się zdarzył, to i tak w tym dziwnym państwie, bez jakiegoś przewrotu pewnie nie miałby szans.
Wracając jednak do kandydatów na współczesnej scenie politycznej. Oczywiście pisząc polityka charyzmatycznego, mam tu na myśli polityka z prawdziwego zdarzenia, a nie jakiegoś oszołoma, który raz na dekadę się pojawia i przez sezon - dwa jest atrakcją sejmową.
Z resztą, patrząc w przeszłość, nie ma się co dziwić. Nigdy tego nie potrafiliśmy, a i kultura polityczna była u nas w powijakach, z których tak na prawdę nigdy nie wyszła. Nasi kandydaci na najwyższy urząd w państwie nigdy nie byli ani jakoś wyjątkowo atrakcyjni fizycznie, ani umysłowo, wystarczy przejrzeć notki biograficzne od 1990 roku.
Czym zatem mieli porwać tych biednych wyborców? Fizyczność odpada, intelekt odpada... o programie wyborczym nic nie będę mówiła, bo każdy wykształcony człowiek wie, że w Polsce prezydent ma tyle władzy co kot napłakał. Nie mówiąc już o tym, że w ciągu ostatnich 20 lat nie mieliśmy ani jednego kandydata, który miałby jaja, wziął wszystko krótko za mordę i zrobił z tym państwem porządek. No dobrze, przesadzam. Cimoszewicz miał jedno małe jajko przy poprzedniej powodzi, ale naród nie dorósł i jego reakcja była swoistą polityczną kastracją śmiałka.Poza tym jednym, odosobnionym przypadkiem trafiają nam się jedynie eunuchy tudzież eunuchy z zaburzeniami psychicznymi.
Jeśli przyjrzeć się startującym w poszczególnych wyborach prezydenckich skompletować można by całkiem ciekawą grupę kandydatów do wariatkowa, ale nie koniecznie do reprezentowania 40 mln kraju. Gość straszący czarną teczką, facet po wyrokach, sportowiec amator specjalizujący się w skokach, prawie magister czy podręcznikowy ksenofob . Oto nasi kandydaci. A to jedynie kilku z bardzo długiej listy. Nic zatem dziwnego, że większa kampania jest na rzecz tego by Polacy poszli w ogóle glosować, niż by opowiedzieli się za jakimś kandydatem.
Jednak nie o tym właściwie miał być wpis, ale o zupełnie innym, choć z wyborami związanym czynniku. Mianowicie o głosujących. Zgodnie z polskim prawem glosować na prezydenta ma prawo każdy obywatel polski, nawet jeśli na stałe znajduje się poza granicami kraju. I to właśnie doprowadza mnie do rozpaczy z jednej, a szewskiej pasji z drugiej strony.
Rozumiem, że głosują marynarze, którzy znajdują się akurat na morzu, żołnierze pozostający w służbie czynnej, znajdujący się na misji, politycy, dyplomaci, ambasadorzy, których praca związana jest z przebywaniem w określonym czasie poza granicami RP, jednak docelowo mieszkający w jej granicach, naukowcy czy studenci będący w trakcie wymian/stypendiów... Generalnie Ci, którzy na stałe mieszkają w Polsce, a jedynie czasowo, z takich lub innych przyczyn znajdują się poza granicami ojczyzny [ pomijam tu kwestie życia żulerskiego na przedmieściach Londynu na przykład]. Ale dlaczego do kurwy nędzy prezydenta tego kraju ma wybrać Pan czy Pani Kowalski, od 20 lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych, tego pojąć nie mogę. Bo czują się Polakami patriotami?
Jeśli tak, to subtelnie chciałabym zaznaczyć, że współczesne pojęcie patriotyzmu to nie tylko zachowanie obywatelstwa. To jak świetnie zauważył autor wypowiedzi z linku "[...]być tu i teraz", a nie szukanie lepszego życia gdzie indziej. Czasy, gdy można było się wytłumaczyć ucieczką przed państwem zniewolonym, pragnieniem życia w wolnym kraju już dawno minęły. Polska niepodległa jest ponad 20 lat. Był czas na powrót. A skoro tak bardzo czują się Polakami dlaczego dalej mieszkają poza granicami ojczyzny? Skoro tak bardzo czują się patriotami, dlaczego praca jaką wykonują każdego dnia wspomaga gospodarkę innego kraju?
Ilekroć w Polsce odbywają się wybory [ czy to prezydenckie czy też do sejmu i senatu], tylekroć nasuwa mi się jedno bardzo prozaiczne pytanie. Początkowo nieśmiało, błyska gdzieś w tyle głowy, później coraz bardziej przesuwa się na pierwszą pozycję. Kiedy zaś czytam wyniki sondażowe jestem już najczęściej nim zdominowana.
Dlaczego ktoś, kto nie mieszka w tym kraju, nie boryka się z problemami dnia codziennego, nie walczy z szarą, absurdalną rzeczywistością tego państwa ma wybierać tych, którzy będą decydować o jego losie. Ba ma prawo wybrać tych, którzy będą decydować o losie 40 mln mieszkających w granicach RP?
Przecież ktoś, kto od pół wieku mieszka poza granicami tego kraju, tak na prawdę nie ma o nim pojęcia. Swoją wiedzę czerpie ze wspomnień, mediów i subiektywnych opowieści innych, a to jak pokazał Żeromski w "Ludziach bezdomnych" do najzdrowszych i najlepszych nie należy. Dlaczego zatem daje się mu prawo do głosowania?
25 CZERWCA 2010 - znalazłam dziś taki artykuł. Jest doskonałym uzupełnieniem tego wpisu. A przynajmniej tak uważam.
Wybiera bo może -> Jest polakiem, ma aktywne obywatelstwo i już. W sumie wystarczyłby zapis ze glosowanie może się odbywać tylko na terenie państwa Polskiego i po kłopocie (z wyłączeniem ambasad).
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony jego głos nic nie zmienia, bo czy będzie to Jarek czy Komora to wg mnie żadna różnica.
Ano nie wystarczy, bo w takim przypadku marynarz czy żołnierz z tego głosowania zostanie wyłączony, choć na terenie Polski mieszka. Nie zawsze na misji jest możliwość zajścia do ambasady, podobnie jak zaplanowanie kursu statku, tak by w odpowiednim czasie znalazł się w odpowiednim porcie.
OdpowiedzUsuńCo do znaczenia głosów. Dla mnie ma. Może nie odbija się to aż tak bardzo na ostatecznych wynikach, ale drażni mnie, że udział w wyborach biorą ludzie, którzy w tym kraju nie żyją. Nie stykają się z absurdami polskiego prawa, nie jeżdżą po polskich drogach, nie walczą z biurokracją rodem z PRL-u, nie stoją w kolejkach miesiącami do specjalisty lekarza...
Jeśli ja nie pójdę glosować, to nie będę miała później [ przynajmniej moralnego] prawa utyskiwać na aktualnych rządzących, bo nic w tej sprawie nie zrobiłam, jeśli jednak pójdę, a ten jeden pieprzony procent polonijny da zwycięstwo oszołomowi, to owoce takiej decyzji będę zbierać ja - nie mieszkańcy Chicago czy Dublina.
Co do kandydatów, jak już zaznaczyłam - w przypadku polskich wyborów chodzi zazwyczaj o mniejsze zło. Nikt nie mówi, że mamy jakiegoś super kandydata.
Ot, Ola widzę, że drażni Cię, to co i mnie. Ludzie decydujących o losach kraju nie mieszkający tu od lat...
OdpowiedzUsuńdokładnie!
OdpowiedzUsuń