17 grudnia 2009

CO LUDZIE POWIEDZĄ, CZYLI IDĄ ŚWIĘTA

PREZENTY
Uwielbiam dawać prezenty. Ich obmyślanie, poszukiwanie czy samodzielne wykonanie sprawia mi ogromną radość.
I niekoniecznie potrzebuję do tego pretekstu, w postaci jakiegoś święta. Czasem bywa tak, że ukończona serwetka sama podpowiada u kogo chce zamieszać, czasem wiem, że ktoś chciałby mieć "to i to".
Gorzej, gdy muszę kupić prezent z obowiązku - bo i tak bywa. W przeciwieństwie do innych staram się to zrobić jak najszybciej, by mieć to za sobą. Przynajmniej w ten sposób nie staram się manifestować, że muszę. Obdarowany i tak będzie wiedział. Nie zostawiać na ostatnia chwilę, bo stres podwójny: po pierwsze muszę coś kupić, po drugie muszę coś kupić komuś, kogo tak naprawdę obdarować nie chcę, a czasu mam mało. Takie prezenty nie tylko nie sprawiają radości, ale wręcz zniechęcają. I to nie tylko mnie. Ja staram się, by nie było widać, ze kupiłam bo musiałam, ten komu daję stara się udawać, że bardzo się cieszy. Zarówno z prezentu, jak i mojej osoby jako obdarowującego. Słowem porażka po obu stronach. I po co? Czy rzeczywiście musimy obdarowywać każdego, tylko dlatego, że będą święta?
Kiedy kogoś znasz, gdy chcesz mu ofiarować upominek, pomysły na prezent przychodzą same. Tysiącami. Jeśli dodatkowo ten ktoś cieszy się z samej idei bycia obdarowanym, z faktu, że ktoś o nim pamiętał, jest to jeszcze łatwiejsze. Wchodzę do sklepu i wśród tysiąca rzeczy widzę tylko "to"- idealny prezent. Właściwy, jedyny, odpowiedni.
Może dlatego, że już wcześniej wiem co to ma być? Może dlatego, że kupowanie takiego prezentu nie niesie ze sobą obciążeń w postaci ceny, metki, konieczności? A może po prostu dlatego, że szukam tego prezentu, bo chcę, a nie - muszę.
W głowie pojawiają się samoistnie hasła, niczym prezentowe drogowskazy- mama to Japonia, zwłaszcza dawna z jej historią i kulturą, albo Indianie Ameryki Północnej, tato jest kino maniakiem i zapalonym wędkarzem, dziecior - oczywiście Tybet, Dalajlama, Czarny ląd...
Rodzina, przyjaciele... instynktownie wiem co sprawi im przyjemność. Nie stresuje mnie, że książka ma miękką tekturową okładkę, że cały prezent kosztował 10 zł, że zamiast markowej metki ma supełek na końcu - bo sama go zrobiłam. Nie stresuje mnie, bo wiem, że sprawi radość, że ten kto obdarowany nim zostanie ucieszy się szczerze, a nie dlatego, że musi/ tak trzeba/wypada.
Inaczej jest z prezentami obowiązkowymi. I kupowanie i dostawanie ich dalekie jest od przyjemności. Zamiast cieszyć się samym poszukiwaniem podarunku zastanawiam się, czy to co wybrałam jest wystarczająco snobistyczne [ dla wielu jeśli nie można się pochwalić, prezent jest tragedią nie przyjemnością], odpowiednio drogie [często wartość prezentu przeliczana jest na złotówki], ma właściwą metkę i jest perfekcyjnie opakowane, bo skoro nie firmowe, to przecież nic nie warte. a jeśli do tego opakowanie jest demode... po prostu tragedia.
Jeszcze gorsze jest dostawanie takich prezentów. Masz świadomość, że dar, nie jest darem, a raczej obowiązkową daniną, kupioną w ostatniej chwili w sklepie "wszystko po 5 złoty" czy też markecie, który był po drodze; bez planu, pomysłu, byle tylko odznaczyć na liście.
Kolejna kurzołapka, zestaw toaletowy [ bo był w promocji] czy też gotowy koszyk prezentowy, jaki oferuje co drugi sklep. Czy rzeczywiście takie upominki zasługują na swoje miano? Czy jest sens takiego obdarowywania?
W świecie dzieci istnieje idea listów do świętego Mikołaja. Doskonały sposób na spełnienie wielkich marzeń małych ludzi. Odpowiednio wcześnie wysyłane pozwalają żywić nadzieję, że Mikołaj da radę zdobyć wszystko czego pragnie mały nadawca. Ale czy w świecie dorosłych się sprawdzi?
W moim rodzinnym domu listy do Mikołaja pisze się każdego roku. I choć czasem prezent nie znajdował się na liście, to i tak jest "trafiony", bo pozwolił kupującemu wcześniej poznać obszary prezentowego sukcesu i porażki. Pisany na prawie miesiąc przez Bożym Narodzeniem daje czas na poszukiwania i świadomość, że kupowanie nie będzie dla obdarowującego kłopotem. Ja z kolei wiem, ze ten, kto o list poprosił, naprawdę chce mi dać prezent.
Może zatem nie ma sensu kupowania prezentu z przymusu. Może warto oszczędzić swój czas i pieniądze, a nieszczęśnikowi, który prezent ma dostać przykrości? Może zamiast utyskiwać na forum, że nie wie się co kupić albo zostawiać zakupy na ostatnią chwilę tłumacząc się brakiem czasu, choć prawda jest inna podarować to co najlepsze... nic i jasną sytuację?

3 komentarze:

  1. Czasem niestety trzeba dać prezent z musu. A co ,jak ja się męczę przy wyborze, to osoba obdarowywana też niech się męczy z tą świadomością, że nie sprawiło mi radości wybieranie podarunku ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niby tak, ale odwracając : a co jak to Ty będziesz się męczyć przy odbiorze?

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasem się męczę ;) Chociaż czy ja wiem...Nie, chyba mi się coś takiego nie przytrafiło.

    OdpowiedzUsuń