4 sierpnia 2009

11 LISTOPADA - cz. 14

Nocną ciszę zakłócały dobiegające z oddali pieśni. I to nie byle jakie pieśni, tylko pieśni patriotyczne. Sadząc zaś, ze sposobu w jaki były wykonywane, wnioskować można było, że grupa śpiewająca, musiała wcześniej wzmocnić się czymś bardziej procentowym niż oranżada.
-Śpisz? – spytała swoją współlokatorkę Agata.
-A jak ci się wydaje?- Majka przekręciła się na lewy bok, żeby móc rozmawiać z nią twarzą w twarz.
-Jakbym wiedziała kto się tak wydziera... – z groźba w głosie zaczęła Agata.
-Czwarta historia – przerwała jej Majka. – Świętują jedenastego listopada. Myślę, że to potrwa do rana, więc musimy spróbować zasnąć przy akompaniamencie.
-Może jak jeszcze trochę popiją to padną? – powiedziała z nadzieją w głosie Agata.
-Na to nie licz.- Majka potężnie ziewnęła. – to jest historia. Oni mogą naprawdę dużo. Ciesz się lepiej, że nie mieszkamy w akademiku. Tam jest epicentrum.
Obie przyjaciółki leżały już dobrą chwilę, usiłując wykraść nocy choć parę minut snu. Zgodnie jednak z proroctwem Majki pieśni były cały czas słyszalne, mało tego, słychać je było coraz lepiej. W końcu Agata nie wytrzymała.
-Czy mi się zdaje, czy oni idą w naszym kierunku?
-W naszym – potwierdziła Majka.- Pewnie postanowili odwiedzić jakiegoś nieszczęśnika.
-O dzięki ci Boże- powiedziała Agata – wreszcie będzie cicho.
Tymczasem grupa studentów, z pieśnią na ustach, dwiema biało-czerwonymi flagami i portretem marszałka Piłsudskiego, osiągnęła cel swojej wędrówki. Był nim niepozorny, szary jednopiętrowy domek.
Rosnące pod oknami krzaki jaśminu, w niektórych miejscach sięgały swymi czubkami balkonu, łącząc dwa znajdujące się obok siebie pokoje. Trawnik, który nie widział nigdy kosiarki i bardziej przypominał dziewiczą dżunglę dopełniał całości, idealnie wręcz, harmonizując z zardzewiałą furtką.
Dotarłszy na miejsce, chłopcy stanęli na trawniku pod balkonem i zaintonowali pełna piersią: Przybyli ułani pod okienko...

Pogrążoną w przyjemnym śnie Ewelinę, obudziły nagle, dobiegające z okolic akademików słowa „Warszawianki”. Usiadła na łóżku i rozejrzała się półprzytomnie po pokoju. Powoli wracała jej pełna świadomość. Spojrzała na drugie łóżko. Alicja również nie spała.
-Który dzisiaj jest? – spytała już prawie całkiem przytomna.
Alicja spojrzała na stojący na szafce zegarek. Była 23:40.
-Jeszcze przez dwadzieścia minut jedenasty listopada, a co?
-O matko! Tylko nie jedenasty! – zajęczała Ewelina i z rozmachem klapnęła spowrotem na poduszkę.
-Ale tylko przez dwadzieścia minut, nie dziewiętnaście – poprawiła Alicja. – Później będzie dwunasty. Dwunastego też nie lubisz?
-Lubię, ale to nic nie da. Oni będą tak do rana.
-Kto i co?
-Co ty głucha jesteś? Nie słyszysz, że czwarta historia świętuje jedenastego listopada. Dzień niepodległości – udzieliła pełniejszej odpowiedzi Ewelina, po czym już na zakończenie dodała ponurym głosem – jeśli się nie mylę, a z całą pewnością się nie mylę, i oni są w akcji, to dzisiejszą noc mamy z głowy. Oni tak z reguły do rana śpiewają.
Tymczasem po „Warszawiance” przyszła kolej na „Pierwszą brygadę”
-W końcu skończy im się repertuar. Ile jest tych pieśni? Trzydzieści? Pięćdziesiąt?
-Zaczną od początku. Co roku jest to samo.
Obie dziewczyny leżały na łóżkach i wsłuchiwały się w dobiegające z oddali odgłosy. Około godziny pierwszej coś się jednak zmieniło. Poszczególne słowa stawały się coraz wyraźniejsze i bardziej donośne. Nie było wątpliwości. Świętujący podążali w ich kierunku.
Pomimo tego, kiedy pod oknem rozległo się przybyli ułani pod okienko... obie, aż podskoczyły.
Usiłująca pohamować wściekłość Ewelina wyszła na balkon. Przywitano ją oklaskami.
-Nie macie gdzie śpiewać moczymordy jedne?- wysyczała wściekle, starając się jednocześnie by było to bardzo ciche syknięcie. Takie, które nie obudziło by śpiącej [ taką nadzieję miała Ewelina] właścicielki stancji.
-Cześć kwiatuszku - przywitał ją reprezentant grupy, którym okazał się Machacz. – Możesz obudzić Majkę, bo chyba jeszcze śpi?
-Musiałaby być martwa albo głucha jak babcia, żeby jej te wrzaski nie obudziły- mruknęła pod nosem Ewelina i wróciła do pokoju.
-Puknij do dziewczyn – powiedziała wchodząc spowrotem do łóżka. – Oni chcą Majkę.
Alicja posłusznie zastukała w ścianę. Po chwili z pokoju obok dobiegł je odgłos otwieranych drzwi balkonowych.
Narzucając na siebie szlafrok, Majka wyszła na balkon.
-Co jest?
-Przyszliśmy po ciebie - wesoło zakomunikował Machacz.
-Całkiem was już powaliło? Wódka mózg wam przeżarła? Środek nocy, a wy się wydzieracie. I to kto? – Majka usiłowała rozpoznać pozostałe twarze. – O proszę! Przewodniczący RUSS-u, który powinien świecić przykładem... więc pewnie Inka też jest, zgadłam?
-Schodzisz?
-Ani mi się śni. Możecie przyjść do mnie jutro. W DZIEŃ. Jak otrzeźwiejecie - wyrzuciła z siebie jednym tchem Majka i odwróciła się by powrócić do pokoju.
-Nie zmuszaj nas do planu „B” – ostrzegł ze śmiechem Machacz.
Majka wzruszyła tylko ramionami i zamknęła za sobą drzwi balkonowe. Nie zdążyła jednak ponownie się położyć, gdy za oknem rozległ się śpiew.
-Nie zwracaj na to uwagi. Znudzą się za moment to sobie pójdą – pocieszała Agatę.
Minuty mijały, a pod oknami nadal rozbrzmiewały ułańskie dźwięki.
Leżąca do tej pory cierpliwie w pokoju obok Ewelina nie wytrzymała. Zastukała w ścianę.
-Majka do ciężkiej cholery zrób coś z nimi, bo nas babcia w końcu wyrzuci!
-A co ja mam zrobić? – padło zza ściany pytanie.
-Nie wiem, ale coś wymyśl. Inaczej od jutra będziemy mieszkać mostowa osiem karton czwarty z lewej.
-W najlepszym przypadku – mruknęła Alicja. – Raczej ktoś zadzwoni po policje.
Marta ponownie narzuciła szlafrok i wyszła na balkon. Gdy tylko się pojawiła wszystko ucichło.
-Machacz przeginasz – próbowała nad sobą panować.
-Ostrzegałem.
-Babcia wyrzuci mnie ze stancji.
-Załatwię ci lewe miejsce w akademiku – zaoferował się Warm.
-Panowie, jutro mam Puchatka. Na siódmą. Muszę być przytomna. A przede wszystkim, trzeźwa. Jak mnie zobaczy na kacu to odeśle na dyżur. Idźcie gdzieś indziej.
-Chętnie słoneczko. Czekamy tylko na ciebie.
-Machacz - Marta oparła głowę o balustradę. - Czy ja mówię w obcym języku? Jest pierwsza trzydzieści! Idźcie już sobie. Proszę. Ja naprawdę muszę iść na Puchatka.
-Kochanie jeśli Puchatek jest problemem to nie ma problemu. Sam nas tu przysłał. Siedzi u Tyberiusza, bo jest tak pijany, że nie bardzo mu chodzenie wychodzi. Obiecał potraktować cię jutro ulgowo. Schodzisz czy śpiewać dalej?
-Dobra schodzę. Daj mi tylko pięć minut. I na miłość boską nie śpiewajcie już – poprosiła zrezygnowana Majka i wróciła do pokoju.
-Co robisz? – spytała Agata, widząc jak jej współlokatorka zaczyna się ubierać.
-Ratuję nas od perspektywy mieszkania pod mostem. – odpowiedziała, po czym założyła sweter i kontynuowała wyjaśnienia.- Dokładniej, to idę zacieśniać znajomość z jednym asystentem , który przy okazji, że mnie uczy, to jeszcze przyjaźni się z moim chłopakiem, no i oczywiście świętować jedenastego listopada.
-Przecież już jest dwunasty!
-Nie wnikaj – Majka zamknęła za sobą drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz