Listopad okazał się wyjątkowo słoneczny. Stojący na przystanku Mateusz rozkoszował się samotnością. Nikt, ze stojących tu jeszcze do niedawna oczekujących już nie został. Wszyscy jakoś szybko i z nie do końca wyjaśnionych przyczyn stwierdzili nagle, że wolą się przejść.
Mateusz wystawił ku słońcu twarz i spokojnie czekał na 11-stkę. Były godziny szczytu, a on miał absolutną pewność, że choćby nie wiem co, będzie miał w tramwaju miejsce. Ba, będzie miał nawet koło siebie, tak pożądany w tym czasie, luz. Nikt nie będzie mu „siedział na plecach”, nikt go nie będzie popychał... życie było cudowne.
-Czekasz na 11-stkę? – spytała nadchodząca od strony uczelni Iwona.
-Tak, a co?
-Nie nic. Tak się tylko upewniam.- Pociągnęła nosem, głośno wciągając powietrze.- Acetamid ?
-Aha.- Teraz Mateusz wciągnął powietrze do płuc. – Nerolina?
-Dobry jesteś.
Przez chwilę stali w milczeniu. Wokół nich unosiły się dwa, dość niezwykłe, intensywne zapachy: zdechłych myszy i środków dezynfekujących.
-Wiesz, lubię tę naszą preparatykę – przerwała milczenie Iwona.- Człowiek co prawda śmierdzi jak skunks, ale za to jakie luzy w tramwaju.
-No nie jest źle. Chociaż Karol mówił, że ostatnio nie chcieli was wpuścić do knajpy?
-Bo śmierdzieliśmy jak wiesz co. To od tego fenolu. Niby człowiek się myje, perfumy i tak dalej, ale to cholerstwo przebija. No, ale coś za coś... Za to, jak człowiek wracasz do domu, a nie jak sardynka z za ciasnej puszki.
-Jedenastka nadjeżdża- spokojnie oznajmił Mateusz
„Zatrzymajcie to cholerstwo, choćby nie wiem co. Błagam!!!!!!!” – dobiegło ich z oddali. Mateusz, który stał już na stopniu odwrócił się w stronę skąd dochodził okrzyk.
Od strony uczelni biegła Kaś. Czerwona na twarzy, w rozpiętym płaszczu, z potarganymi włosami i plączącą się miedzy nogami torebką przedstawiała sobą żałosny widok. Za moment była już na stopniach tramwaju, usiłując dostać się do środka.
Pasażerowie, którzy do tej pory, jedynie nieznacznie odsuwali się od Mateusza i Iwony, teraz, prawie że desperacko, dążyli do zajęcia miejsca jak najdalej położonego od Katarzyny.
- O Boże.... myślałam........ że nie dam rady....- wysapała Kaś.
-Jezu czym ty śmierdzisz?!- Iwona z grymasem twarzy odsunęła się od koleżanki.
-A skąd ja mam wiedzieć czym śmierdzę! Już sama się zgubiłam w tych śmierdziuchach! W dodatku Miklasiński się na mnie wściekł i narobił rabanu na pół pracowni.
-A co zmalowałaś?- zainteresował się Mateusz.
-No przez przypadek mało nie zagotowałam czegoś tam co zawierało eter- machnęła lekceważąco ręką.
-Przecież to łatwopalne i wybucha pod wpływem ogrzania!
-No co! Ja niechcący. Tak mi jakoś wyszło - broniła się Kasia.- Etanol przeżył, nitroglicerynę przeżył, jak zapaliłam zlew przeżył, a z tym taki raban zrobił. No i po co? Przecież wiadomo, że ja drugi raz tak nie zrobię. Umiem się uczyć na własnych błędach.
-Przeżył, przeżył, ale do trzech razy sztuka. Facet żyje w ciągłym napięciu. Młody jest. Chce żyć. A ty się uparłaś, że mu to życie skrócisz, to niby czemu ma być spokojny?
-No, ale mówię ci przecież, że ja niechcący- w dalszym ciągu usprawiedliwiała się Katarzyna.
Tramwaj zatrzymał się na kolejnym przystanku. Cała trójka wysiadła i ruszyła w kierunku akademika.
-Wiecie- znienacka powiedziała Iwona,- ja się zastanawiam, jak my będziemy wracać, jak nam się zajęcia z tymi śmierdziuchami skończą. Przecież to będzie istny koszmar.
-Kaś, ja cię proszę, idź po zawietrznej, bo my co prawda śmierdzimy, ale od ciebie jedzie tak, że nie można wytrzymać.- Poprosił Mateusz.
-Och ho, ho, jaki francuski piesek się znalazł.- obruszyła się Katarzyna, ale posłusznie zmieniła miejsce.
Mateusz wystawił ku słońcu twarz i spokojnie czekał na 11-stkę. Były godziny szczytu, a on miał absolutną pewność, że choćby nie wiem co, będzie miał w tramwaju miejsce. Ba, będzie miał nawet koło siebie, tak pożądany w tym czasie, luz. Nikt nie będzie mu „siedział na plecach”, nikt go nie będzie popychał... życie było cudowne.
-Czekasz na 11-stkę? – spytała nadchodząca od strony uczelni Iwona.
-Tak, a co?
-Nie nic. Tak się tylko upewniam.- Pociągnęła nosem, głośno wciągając powietrze.- Acetamid ?
-Aha.- Teraz Mateusz wciągnął powietrze do płuc. – Nerolina?
-Dobry jesteś.
Przez chwilę stali w milczeniu. Wokół nich unosiły się dwa, dość niezwykłe, intensywne zapachy: zdechłych myszy i środków dezynfekujących.
-Wiesz, lubię tę naszą preparatykę – przerwała milczenie Iwona.- Człowiek co prawda śmierdzi jak skunks, ale za to jakie luzy w tramwaju.
-No nie jest źle. Chociaż Karol mówił, że ostatnio nie chcieli was wpuścić do knajpy?
-Bo śmierdzieliśmy jak wiesz co. To od tego fenolu. Niby człowiek się myje, perfumy i tak dalej, ale to cholerstwo przebija. No, ale coś za coś... Za to, jak człowiek wracasz do domu, a nie jak sardynka z za ciasnej puszki.
-Jedenastka nadjeżdża- spokojnie oznajmił Mateusz
„Zatrzymajcie to cholerstwo, choćby nie wiem co. Błagam!!!!!!!” – dobiegło ich z oddali. Mateusz, który stał już na stopniu odwrócił się w stronę skąd dochodził okrzyk.
Od strony uczelni biegła Kaś. Czerwona na twarzy, w rozpiętym płaszczu, z potarganymi włosami i plączącą się miedzy nogami torebką przedstawiała sobą żałosny widok. Za moment była już na stopniach tramwaju, usiłując dostać się do środka.
Pasażerowie, którzy do tej pory, jedynie nieznacznie odsuwali się od Mateusza i Iwony, teraz, prawie że desperacko, dążyli do zajęcia miejsca jak najdalej położonego od Katarzyny.
- O Boże.... myślałam........ że nie dam rady....- wysapała Kaś.
-Jezu czym ty śmierdzisz?!- Iwona z grymasem twarzy odsunęła się od koleżanki.
-A skąd ja mam wiedzieć czym śmierdzę! Już sama się zgubiłam w tych śmierdziuchach! W dodatku Miklasiński się na mnie wściekł i narobił rabanu na pół pracowni.
-A co zmalowałaś?- zainteresował się Mateusz.
-No przez przypadek mało nie zagotowałam czegoś tam co zawierało eter- machnęła lekceważąco ręką.
-Przecież to łatwopalne i wybucha pod wpływem ogrzania!
-No co! Ja niechcący. Tak mi jakoś wyszło - broniła się Kasia.- Etanol przeżył, nitroglicerynę przeżył, jak zapaliłam zlew przeżył, a z tym taki raban zrobił. No i po co? Przecież wiadomo, że ja drugi raz tak nie zrobię. Umiem się uczyć na własnych błędach.
-Przeżył, przeżył, ale do trzech razy sztuka. Facet żyje w ciągłym napięciu. Młody jest. Chce żyć. A ty się uparłaś, że mu to życie skrócisz, to niby czemu ma być spokojny?
-No, ale mówię ci przecież, że ja niechcący- w dalszym ciągu usprawiedliwiała się Katarzyna.
Tramwaj zatrzymał się na kolejnym przystanku. Cała trójka wysiadła i ruszyła w kierunku akademika.
-Wiecie- znienacka powiedziała Iwona,- ja się zastanawiam, jak my będziemy wracać, jak nam się zajęcia z tymi śmierdziuchami skończą. Przecież to będzie istny koszmar.
-Kaś, ja cię proszę, idź po zawietrznej, bo my co prawda śmierdzimy, ale od ciebie jedzie tak, że nie można wytrzymać.- Poprosił Mateusz.
-Och ho, ho, jaki francuski piesek się znalazł.- obruszyła się Katarzyna, ale posłusznie zmieniła miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz