Jakiś czas temu postanowiłam wyjść za mąż. Od chwilowa utrata świadomości [oczywiście świadomości w jakim kraju żyję]. Pomijając już wszelkie absurdalne formalności i rzekę pieniędzy, jaka jest z tym związana zajmę się jednym malutkim zagadnieniem. Nazwiskiem.
Jaką opcję nie wybierzesz - prze...rane.
A) przyjmujesz nazwisko męża - musisz zmienić dowód
B) dodajesz nazwisko męża - musisz wyrobić nowy dowód
C) zostajesz przy swoim - właśnie wykastrowałaś swojego męża
D) on przyjmuje Twoje... bez jaj, mówmy o rzeczach realnych.
Osobiście wybrałam opcję B - powodów było kilka. Nie o tym jednak chciałam tu pisać. Zaraz po ślubie [ na Pomorzu] wracaliśmy do Krakowa, gdzie aktualnie mieszkamy. Kwestionariusz do zmiany dowodu wypełniłam i zostawiłam siostrze, by zaniosła do wskazanego urzędu. Pani obejrzała dokumenty bardzo uważnie, po czym stwierdziła, że zdjęcia się nie nadają [ dołączone były zdjęcia standardowe - "do dowodu"]. No to Siostra za telefon, mówi co i jak, ja cztery litery w troki i do fotografa zrobić nowe zdjęcia. Wysyłam, zaklinając wszelkie bóstwa patronujące Poczcie Polskiej. O dziwo doszły bez większych problemów i to bez całopalnej ofiary.
Rzeczona pani obejrzała nowe zdjęcia i orzekła, że niestety - nie mają standardowych wymiarów [ różnica 1 mm]. Siostra za telefon, mówi co i jak, więc ja cztery litery w troki i do fotografa zrobić nowe zdjęcia. Tym razem przy odbiorze mierzę je linijką; fotograf patrzy na mnie jak na nienormalną, ale luz. Wysłałam, ponownie zaklinając bóstwa pocztowe.
Tym razem zdjęcia były dobre, jednak pani doszła do wniosku, że złożony na wniosku podpis pewnie jest podrobiony i muszę go złożyć przy niej, żeby już wątpliwości nie było. [ W tym miejscu nadmienię, ze wcześniej podpis ów nie budził najmniejszych zastrzeżeń]. Siostra tłumaczy, że jestem 700 km stąd i czy nie dało by się jakoś tego załatwić inaczej.
No oczywiście że by się dało. "Klient nasz pan" przecież. Wystarczy że zaniosę te dokumenty w Krakowie do urzędu, a oni prześlą je tutaj już poprawnie wypełnione i z podpisem złożonym przy urzędniku.
No to siostra za kopertę i wysyła do mnie wszystkie dokumenty. Ja jadę do urzędu w Krakowie, tłukąc się kilkoma autobusami i zaliczając po drodze kilka przesiadek... i co?... I nic. Niestety nie jest to możliwe. Musze zrobić to na Pomorzu.
Zatem w pociąg. 12 h jazdy i jestem na miejscu. Jest piątek - 9:30 rano. Co prawda zaplanowane jest [ w ostatniej chwili] jakieś posiedzenie/zebranie] jednak dostępuję łaski przyjęcia. Przynoszę dokumenty: podanie, zdjęcia [ wcześniej już zaaprobowane, kopię zawarcia aktu małżeństwa i ... no sorry. Akt małżeństwa musi być oryginalny.
No oczywiście mam taki - jest w Krakowie 700 km ode mnie. Jest piątek. W soboty urząd nieczynny a gdyby nawet, to co z tego. Akt najszybciej dostarczą na poniedziałek, a ja w niedzielę muszę wracać. Umawiam się z panią, że akt doślę siostrze i ona doniesie. Przezornie pytam czy tak można. Czy nie będzie problemów? Oczywiście, że można, żadnych problemów nie będzie. Na wszelki wypadek podpis składam przy tejże waznej Pani.
Niedziela. Wsiadam w pociąg i jadę do Krakowa - 700 km / 12 h jazdy. Na drugi dzień przesyłam oryginał aktu. Kiedy siostra zanosi dokument okazuje się, że jakoś tak moje pozostałe, złożone już dokumenty zaginęły/ zapodziały się/ chwilowo ciężko je zlokalizować..
Oczywiście szopka zaczyna się od nowa, bo muszę przecież przy urzędniczce podpis złożyć. Bujałam się z dowodem, a właściwie wnioskiem o zmiany w dowodzie od października 2008 do kwietnia następnego roku. W międzyczasie dowiedziałam się w krakowskim MORD- zie, że akt ślubu to nie dokument, bo traci ważność po trzech miesiącach. Ale to już zupełnie inna bajka.
I tylko na zakończenie... pomyślec że w innych krajach potrafili to jakoś uprościć.
Jaką opcję nie wybierzesz - prze...rane.
A) przyjmujesz nazwisko męża - musisz zmienić dowód
B) dodajesz nazwisko męża - musisz wyrobić nowy dowód
C) zostajesz przy swoim - właśnie wykastrowałaś swojego męża
D) on przyjmuje Twoje... bez jaj, mówmy o rzeczach realnych.
Osobiście wybrałam opcję B - powodów było kilka. Nie o tym jednak chciałam tu pisać. Zaraz po ślubie [ na Pomorzu] wracaliśmy do Krakowa, gdzie aktualnie mieszkamy. Kwestionariusz do zmiany dowodu wypełniłam i zostawiłam siostrze, by zaniosła do wskazanego urzędu. Pani obejrzała dokumenty bardzo uważnie, po czym stwierdziła, że zdjęcia się nie nadają [ dołączone były zdjęcia standardowe - "do dowodu"]. No to Siostra za telefon, mówi co i jak, ja cztery litery w troki i do fotografa zrobić nowe zdjęcia. Wysyłam, zaklinając wszelkie bóstwa patronujące Poczcie Polskiej. O dziwo doszły bez większych problemów i to bez całopalnej ofiary.
Rzeczona pani obejrzała nowe zdjęcia i orzekła, że niestety - nie mają standardowych wymiarów [ różnica 1 mm]. Siostra za telefon, mówi co i jak, więc ja cztery litery w troki i do fotografa zrobić nowe zdjęcia. Tym razem przy odbiorze mierzę je linijką; fotograf patrzy na mnie jak na nienormalną, ale luz. Wysłałam, ponownie zaklinając bóstwa pocztowe.
Tym razem zdjęcia były dobre, jednak pani doszła do wniosku, że złożony na wniosku podpis pewnie jest podrobiony i muszę go złożyć przy niej, żeby już wątpliwości nie było. [ W tym miejscu nadmienię, ze wcześniej podpis ów nie budził najmniejszych zastrzeżeń]. Siostra tłumaczy, że jestem 700 km stąd i czy nie dało by się jakoś tego załatwić inaczej.
No oczywiście że by się dało. "Klient nasz pan" przecież. Wystarczy że zaniosę te dokumenty w Krakowie do urzędu, a oni prześlą je tutaj już poprawnie wypełnione i z podpisem złożonym przy urzędniku.
No to siostra za kopertę i wysyła do mnie wszystkie dokumenty. Ja jadę do urzędu w Krakowie, tłukąc się kilkoma autobusami i zaliczając po drodze kilka przesiadek... i co?... I nic. Niestety nie jest to możliwe. Musze zrobić to na Pomorzu.
Zatem w pociąg. 12 h jazdy i jestem na miejscu. Jest piątek - 9:30 rano. Co prawda zaplanowane jest [ w ostatniej chwili] jakieś posiedzenie/zebranie] jednak dostępuję łaski przyjęcia. Przynoszę dokumenty: podanie, zdjęcia [ wcześniej już zaaprobowane, kopię zawarcia aktu małżeństwa i ... no sorry. Akt małżeństwa musi być oryginalny.
No oczywiście mam taki - jest w Krakowie 700 km ode mnie. Jest piątek. W soboty urząd nieczynny a gdyby nawet, to co z tego. Akt najszybciej dostarczą na poniedziałek, a ja w niedzielę muszę wracać. Umawiam się z panią, że akt doślę siostrze i ona doniesie. Przezornie pytam czy tak można. Czy nie będzie problemów? Oczywiście, że można, żadnych problemów nie będzie. Na wszelki wypadek podpis składam przy tejże waznej Pani.
Niedziela. Wsiadam w pociąg i jadę do Krakowa - 700 km / 12 h jazdy. Na drugi dzień przesyłam oryginał aktu. Kiedy siostra zanosi dokument okazuje się, że jakoś tak moje pozostałe, złożone już dokumenty zaginęły/ zapodziały się/ chwilowo ciężko je zlokalizować..
Oczywiście szopka zaczyna się od nowa, bo muszę przecież przy urzędniczce podpis złożyć. Bujałam się z dowodem, a właściwie wnioskiem o zmiany w dowodzie od października 2008 do kwietnia następnego roku. W międzyczasie dowiedziałam się w krakowskim MORD- zie, że akt ślubu to nie dokument, bo traci ważność po trzech miesiącach. Ale to już zupełnie inna bajka.
I tylko na zakończenie... pomyślec że w innych krajach potrafili to jakoś uprościć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz