ŻYCIE NIE PIEŚCI
Dopiero trzeciego dnia pobytu w Niemczech Agacie, Wojtkowi, Kindze i Dominice udało się spotkać. Do tej pory, każde z nich było w innej części szkoły, o innej godzinie zaczynało i o innej godzinie kończyło zajęcia, a po lekcjach... po lekcjach bywało różnie.
Agata najczęściej wsiadała w autobus, po Wojtka przyjeżdżała mama Marcusa, Dominika zmuszona była pedałować na pożyczonym rowerze obok Piotrusi, Kinga zaś wsiadała na motor Anny, przypominając sobie jednocześnie wszystkie znane jej modlitwy.
Kiedy więc zobaczyli się na boisku przed szkołą, wzajemnym przywitaniom nie było końca. Ostatecznie, Wojtek zaproponował by zjedli tu razem śniadanie.
Wszyscy usiedli na trawniku i podobnie jak inni uczniowie tej szkoły, zaczęli jeść i dyskutować. Trzeba było przecież wymienić wszelkie spostrzeżenia! Podzielić się wrażeniami...
Okazało się, że z całej czwórki tylko jedna Kinga wydawała się być zadowolona. Poza szaleńczą i niebezpieczną jazdą jej niemieckiej przyjaciółki oraz faktem, że Anna była w klasie ścisłej nic jej nie przeszkadzało.
Rozmowę rozpoczął Wojtek, prostym i dość ponurym stwierdzeniem, że chyba popadnie w alkoholizm. Na pośpieszne pytania dziewczyn dlaczego, zaczął wyjaśniać.
- Marcus zaznaczył na mapie wszystkie puby, kluby, itd. Chce się odwdzięczyć za dobrą zabawę w Polsce i ciągle mnie po nich ciąga, prezentując, jak się bawi niemiecka młodzież. Wszędzie coś pijemy. Jakby tego było mało, ma pięciu braci. Każdy pijący. Mają tak ogromny dom, że człowiek boi się, że w nim zabłądzi. Ja znam tylko drogę do kuchni, kibelka i swojej sypialni. Ostatnio zaszli do mnie wieczorem do pokoju, żeby pograć w szachy. Oczywiście nie z pustymi rękami. Musiałem bronić honoru narodowego, więc na drugi dzień dogorywałem – relacjonował Wojtek. – Dodajcie do tego, że co wieczór jesteśmy w innej knajpie, a chłopakom partia szachów spodobała się na tyle, że są u mnie w pokoju każdego dnia, to macie odpowiedź. Ja już chyba nie mam wątroby. I jeszcze to wino. Do obiadu wino, do kolacji wino... dobrze, że przynajmniej na śniadanie dają herbatę – westchnął.
- No właśnie – przytaknęła Dominika. – U mnie to samo. Śniadanie, obiad, kolacja – albo wino albo piwo. Wiecie jak mi się marzy zwykła herbata... albo kawa? Ale nie taka z automatu, bo to jakieś pomyje. Kupiłam sobie ostatnio i tylko pieniądze straciłam, bo tego się nie da pić. Miałam wrażenie, że pomyje u mnie w domu lepiej smakują.
- A co próbowałaś już wcześniej? – zainteresowała się Kinga.
- Ty nie bądź taka dowciapna – ostrzegła ją Domina.
- Chcesz? – spytała Agata wyciągając w jej kierunku butelkę. – Dali mi herbatę do drugiego śniadania.
- Pewnie, że chcę. A co masz na śniadanie?
- Bułkę z serem i jakąś zieleniną – odpowiedziała, uważnie oglądając zawartość kanapek.
- Zamień się ze mną – prawie ze łzami w oczach poprosiła Dominika. – Ja na sto procent mam z szynką. Nawet nie muszę sprawdzać, żeby być pewną. W ogóle, to od trzech dni jem szynkę i tylko szynkę – powiedziała. - Na zimno, na gorąco, gotowaną, pieczoną, wędzoną, w winie, w piwie i Bóg raczy wiedzieć w czym jeszcze – wyliczała. - Oni myślą, że my w Polsce to szynkę tylko na obrazku widzimy. Pierwszego dnia matka Piotrusi uczyła mnie obsługiwać pilota od telewizora. Tłumaczyła, że to jest takie małe czarodziejskie pudełko, gdzie, jeśli przycisnę guziczek, to zmieni mi się program. Istny obłęd.
- A nie próbowała Cię uczyć co to jest telewizor? – zapytała Agata. – Bo mnie moja próbowała.
- Nie. Tego nie – zapewniła ze śmiechem Dominika. - Aż strach pomyśleć co Piotrusia im naopowiadała, bo w domu sześć posiłków dziennie i wszystkie mięsne. Czasami to mam wrażenie, że oni Polskę z krajami trzeciego świata mylą. Samo wnętrze domu też lekko nawiedzone. Okazało się, że rodzice Piotrusi to jacyś artyści – opowiadała. - Ja śpię w pokoju, w którym z sufitu takie długie czarne szmaty zwisają, a widelce pełnią rolę oryginalnych świeczników. A w dodatku tak mnie ręce bolą...
- Ręce?!!! – Kinga i Wojtek spytali równocześnie.
- Ręce – przytaknęła. – A myślicie, że jak ja z nimi rozmawiam? Oczywiście, że na migi. Czasem ze słownikiem, ale to z reguły za dużo czasu zajmuje. Zanim znajdę odpowiednie słowa, najczęściej jest już musztarda po obiedzie. Na migi szybciej. – Dominika popatrzyła na osłupiałych przyjaciół. - No co się tak na mnie patrzycie? Sami doskonale wiecie, jak ja znam niemiecki. Jakbym bazowała na słowach, to bym z głodu lub pragnienia padła.
Rzeczywiście. Wiedzieli.
Zdająca sobie sprawę z poziomu jaki reprezentuje, Dominika starała się wytłumaczyć panu Walaskowi – nauczycielowi języka niemieckiego, że jest ostatnią osobą jaka powinna pojechać na szkolną wymianę polsko – niemiecką.
Nauczyciel odrzekł jednak, że wie lepiej, kto powinien jechać, a kto nie, w związku z czym Dominika dała za wygraną. Spakowała jedynie dwa ogromne słowniki i wyruszyła w nieznane.
Takim to właśnie sposobem znalazła się na szkolnym trawniku w Dortmundzie.
- Nie chciałbym rozwiewać twoich wyobrażeń o wymianach językowych – zaczął delikatnie Wojtek. – Ale wymiana polega na tym, byś ćwiczyła i szlifowała język, a do tego trzeba mówić. Albo przynajmniej próbować mówić.
- W życiu się nie nauczysz niemieckiego, jak będziesz gadać tylko na migi – dodała Kinga.
- A niby co ja mam szlifować, jak ja na palcach jednej ręki mogę policzyć wyrazy jakie znam? Z resztą, ja się na tą wymianę nie pchałam. A skoro już tu jestem, to staram się ją tylko przetrwać możliwie jak najlepiej – dodała. – Najgorzej to tylko z tym jedzeniem...
- Przecież Piotrusia jest wegetarianką. Jedz to co ona jak masz już dość szynki – zaproponowała Kinga.
- To już wolę tę szynkę z winem. Wiem, że jestem niewdzięczna i powinnam się cieszyć, że mam takie dobre jedzenie, ale nawet najlepsze koryto może się znudzić. – Próbowała się usprawiedliwić.
- A to, co ona je, jest aż takie złe? – zainteresował się Wojtek.
- Nawet nie pytaj – Dominika wzdrygnęła się na samo wspomnienie ostatniego z posiłków Piotrusi.
Szarobury gulasz sojowy, bardziej przypominający to, co pies zostawia za sobą kiedy ma rozwolnienie, niż coś co ma spożywać człowiek. O nie! Czegoś takiego w życiu by nie tknęła.
- U mnie jedzenie jest normalne – zaczęła swoją opowieść Agata. – I z normalnych rzeczy to tyle. Zaraz na wstępie dali mi drobne, zapisali na kartce numer telefonu i wio! Idź se zwiedzaj. Marlene nie ma dla mnie czasu, więc błąkam się po tych peryferiach jak potępiona dusza. Ona mnie tylko do szkoły odstawia i mówi jakie w każdym dniu są lekcje. Zachowuje się tak, jakby mi tym łaskę robiła. Nawet na zajęciach siedzi nie ze mną, tylko z jakąś swoją koleżanką. Po lekcjach jeszcze gorzej. Chodzę na samotne spacery, ale to tak: tu nie wolno... tam teren prywatny... a w dodatku nigdzie żywej duszy – Agata stawała się coraz smutniejsza. - Jak znalazłam plac zabaw, to się ucieszyłam. Szybko jednak mina mi zrzedła. Tam nikt nie przychodzi. On sobie jest, bo jest i tyle – westchnęła potężnie. - Nawet ze szkoły muszę wracać sama. Ostatnio pomyliłam autobusy i wyjechałam poza teren miasta. Wyobraźcie sobie. Jadę sobie, jadę, wyglądam przez okno, niby wszystko ok. Potem zaczęłam szukać czegoś w plecaku. Jak ponownie podniosłam głowę i spojrzałam w okno – same pola. Ciśnienie to mi się chyba podniosło do dwustu. Zaczęłam się modlić, żeby ten gościu gdzieś się zaraz zatrzymał – ciągnęła swoją opowieść. – W końcu patrzę, skręca w jakieś ruiny. Normalnie już sobie myślałam, że po mnie. Odludzie maksymalne, facet jedzie w jakieś takie betonowe coś – ni to bunkier ni to plac budowy, w dodatku poza mną w autobusie nie ma nikogo więcej...
- I co w końcu się stało? – przerwała jej Dominika, którą bardziej interesował koniec, niż cała ta otoczka budująca nastrój.
- Prawie osiem kilosów dawałam z trepa. Okazało się, że ten autobus wyjeżdża poza miasto do okolicznych wsi. Ja wysiadłam na pętli. Gdybym głupia posiedziała dłużej, to bym w normalny cywilizowany sposób wróciła do domu. Ale nie, ja wolałam z trepa dawać. A jak przyszłam do domu, to mi tylko powiedzieli, żebym następnym razem uprzedziła ich jak się zamierzam spóźnić. Czujecie klimat? Ja się w Polsce zamartwiałam, jak ta idiotka Marlene gdzieś sobie poszła, szukałam jej jak ta głupia, bojąc się by nic jej się nie stało, nawet szlaban dostałam, a ona nic. Nawet się nie przejęła.
- Daj mi twój adres, to zajedziemy po ciebie z Marcusem – zaproponował Wojtek. – Ręczę ci, że nudzić się nie będziesz.
- Ok – Agata zaczęła zapisywać adres na karteczce.
- To widzę, że ja trafiłam najlepiej – podsumowała Kinga. – Jedzenie dają dobre, piję co chcę, ręce mnie nie bolą...
- Czyli naj? – przerwała jej Domina.
- Niezupełnie. Wiodące przedmioty Anny to fizyka i matma. Dla mnie po polsku to czarna magia, a co dopiero po niemiecku. Ostatnio facet na fizyce pytał mnie z luster. Sama nie wiem jakim cudem mu odpowiedziałam. I to dobrze! Jakieś natchnienie musiało na mnie chyba spłynąć – Kinga sama sobie się dziwiła.
- Co chcesz? Życie nie pieści – westchnął Wojtek i wstał. Czas było ruszać na kolejną lekcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz