Upragniony akademik dostałam dopiero na piątym roku. Nareszcie! Nareszcie rozpocznę prawdziwe studenckie życie! Takie o jakim słyszałam. Takie jakie widziałam na szklanym ekranie telewizora, kiedy oglądałam ukochane seriale.
Studenckie życie! Cieszyłam się jak głupia przez cały okres wakacji.
Pierwszego października jak na skrzydłach zjawiłam się pod budynkiem domu studenta nr 3, zwanym gniazdem pijaństwa i rozpusty. Przez moment popatrzyłam na stary napis, który ktoś wykonał czarnym sprayem nad drzwiami wejściowymi : TYGRYSKI 98. Promienna i radosna, dokonałam wszelkich formalności związanych z meldunkiem i trzymając niczym święty Graal klucz od pokoju 434, objuczona torbami jak wielbłąd, zaczęłam wspinaczkę na czwarte piętro.
Dotychczasowy okres studiów stanowił jedno wielkie rozczarowanie. Samotne mieszkanie na stancji; bezskuteczne próby otrzymania akademika; sporadyczne imprezy, na których uczestnicy leżeli pijani pod stołami już po godzinie; nudni wykładowcy, którzy albo prowadzili zajęcia całkowicie im obce albo też ograniczali się do odczytywania kolejnych rozdziałów swoich własnych książek, a wreszcie promotor nie taki jak bym chciała i temat pracy magisterskiej, na dźwięk którego dostawałam torsji, wszystko to nie było tym czego spodziewałam się po studiach. Gdzie to studenckie życie?!
Ten rok miał być inny. Miał być ostatni. Niezapomniany. Postanowiłam nadrobić wszystkie stracone chwile. Żyć tak jak powinnam żyć przez ostatnie cztery lata...
Mieszkam w akademiku! A to do czegoś zobowiązuje!
Otworzyłam drzwi łącznika. Gdy tylko weszłam do środka uderzył we mnie zapach pieluch. Cały przedpokój był nim wypełniony. Zapach małego dziecka. Tak charakterystyczna mieszanka gówien, talku i oliwki, że nie sposób się pomylić. Dusza cichutko jęknęła NIE! Postanowiłam jednak, że nic nie jest w stanie stanąć mi na przeszkodzie. Nawet małe dziecko za ścianą.
Na wstrzymanym oddechu pokonałam trzy metry dzielące mnie od „moich” drzwi. Spróbowałam Przekręcić klucz. Okazało się, że nie było zamknięte. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Na jednym z tapczanów siedziała moja współlokatorka. Przywitała mnie smętnym uśmiechem. „ o Jezu... „ – wyrwało mi się. To nie był pokój. To... to była jakaś wielka, czarna, zagrzybiona nora.
- Nie widziałaś tego wcześniej, więc nie narzekaj – dziewczyna podniosła się z tapczanu i podała mi rękę – Magda.
- To, to wyglądało jeszcze gorzej? – nie mogłam uwierzyć. – Ewelina.
- Niewiele, ale jednak. Dodaj do całości pełno wapna, rozchlapaną farbę na podłodze, fragmenty tynku na tapczanach i brak firanek w oknach. Tak tu było jak zjawiłam się o szóstej. Podobno to pokój po remoncie. Tak przynajmniej powiedzieli mi w administracji.
Rozejrzałam się po pokoju, który miał być moim domem przez najbliższe dziesięć miesięcy. Nie umiałam sobie wyobrazić, że mógł wyglądać gorzej. Na ścianach szarobura tapeta, której pierwotnego koloru nie można było już określić, zwisająca smętnie pod sufitem, zielonkawe płytki PCV, które pomimo starań Magdy nadal nosiły ślady zaschniętego wapna i imponujący, rozrośnięty na prawie dwie ściany grzyb.
- Nie martw się. W tamtym roku miałam gorszy pokój – pocieszała mnie Magda.
- Sorki, ale nie wyobrażam sobie by mogło być coś gorszego niż to.
- Uwierz mi, że może. Tu nie jest tak źle. Zerwiemy tapetę, pomalujemy pokój, spryskamy grzyba, powiesimy plakaty i za dwa trzy tygodnie będzie super. Zobaczysz.
- Za dwa trzy tygodnie powiadasz – usiadłam na zakurzonym tapczanie. Mój entuzjazm zdechł.
Po kilku dniach okazało się, że Magda miała rację. Wyszorowałyśmy płytki, spryskałyśmy grzyba czymś śmierdzącym, kupiłyśmy farbę i czekałyśmy na weekend, by zająć się malowaniem. Pokój powoli zaczynał przypominać pokój. Pomimo problemów lokalowych postanowiłam się nie zrażać. Miałam wreszcie poznać co znaczy studenckie życie.
Los jednak okazał się złośliwy. Nie było tak, jak to sobie wyobrażałam. Ludzie zaganiani, dzielili czas pomiędzy zajęcia, a pracę w marketach, nikt nie myślał o szalonych imprezach, a nawet jeśli myślał, to zwyczajnie nie miał czasu i sił. Wszechobecny wyścig szczurów wkroczył również do akademików. Na korytarzach zamiast imprezujących studentów bawiły się rozwrzeszczane i zasmarkane studenckie dzieci, które pozostawione same sobie, robiły co chciały. Powoli akademik stawał się kolejnym z rozczarowań jakie doznałam w ciągu wszystkich lat studiowania. Nie tak miało być!
Minęłam śmierdzący przedpokój i weszłam do równie śmierdzącego pokoju. Z dwojga złego lepszy ten smród, niż pieluchowy z przedpokoju. Za ścianą mały Kacper darł się jak opętany.
- To co, zrywamy? – przywitała mnie Magda.
- Dobra, tylko coś zjem. – rzuciłam kurtkę na tapczan.
- Jak dzionek?
- Beznadziejnie. Powinnam zająć się magisterką, ale na samą myśl o tym temacie zaczyna mnie rzucać. W dodatku to życie... – zalałam zupkę chińską.
- Rozczarowana?
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Tyle się nasłuchałam o studenckim życiu... a tu co? Nic. Zwykła proza.
- Wiem co masz na myśli. – Magda chowała wszystkie rzeczy do szafy, by nie zakurzyły się podczas zdzierania tapety. – przerabiałam to w tamtym roku. Myślałam, że na studiach będę uczestniczyła w całonocnych dyskusjach, chodziła na szalone imprezy, brała udział w inspirujących zajęciach...
- No właśnie. Jak mieszkałam na stancji, to sobie tłumaczyłam, że w akademiku jest inaczej. Ale nie jest. Jest tak samo jak na stancji. Co się stało z ludźmi? Ze studentami. Przecież kiedyś było chyba inaczej, nie?
- Za mojej kadencji nie – Magda przesuwała tapczan na środek pokoju. – Nawet juwenalia są beznadziejne. Podobno dwa lata przed tym, jak zaczęłyśmy studia szalały na uczelni Tygryski.
- Ten napis... – nie zdążyłam dokończyć.
- To oni – przerwała mi Magda. – Esencja studenckiego życia. Podobno swego czasu wprowadzili do akademika na czwarte piętro krowę...
- Też coś słyszałam. Ciekawe jacy są teraz.
- Mniejsza z tym. – Magda chwyciła zwisający róg tapety - Zdzieramy.
Zaniosłam pusty talerz do zlewu i wróciłam pomóc Magdzie.
Kiedy ostatni fragment tapety wylądował w worku na śmieci, przyjrzałyśmy się całej ścianie. Nie spodziewałyśmy się czegoś takiego.
- O wilku mowa a wilk tu – powiedziała cicho Magda.
- To musi być jakiś znak. Od jakichś sił wyższych – powiedziałam przyglądając się z fascynacją ścianie.
- Czuję się jak jakiś pieprzony archeolog – Magda wyjęła papierosa. – taki Howard Carter czy jak mu tam.
Patrzyłyśmy na ścianę jak zahipnotyzowane. Pomimo brudu, resztek kleju i tapety napis oraz rysunki były wyraźne.
- Aż dziw, że nikt tego nie zamalował. – Magda wypuszczała niebieskawo szarawy dym tak by powstawały kołka.
- Myślisz, że te numery są aktualne?
- To już by było przegięcie. Czujesz klimat? Mamy na ścianach kontury najsłynniejszej ekipy jaka była na tej uczelni. – Magda wpatrywała się w czarne zarysy twarzy, które ktoś kiedyś wykonał. Większe i mniejsze profile, pod którym zapisane były numery komórek, napis Tygryski 98... wszystko to działało na wyobraźnię.
Od tego momentu studia nabrały zupełnie innego wymiaru. Ani ja ani Magda nie zajmowałyśmy się tym czym powinnyśmy – czyli magisterką. Liczyło się tylko jedno – zebrać jak najwięcej informacji o Tygryskach. Zobaczyć jak wyglądało prawdziwe studenckie życie. Zobaczyć jak to było być Tygryskiem.
Po kilku miesiącach miałyśmy wystarczająco informacji, by nakreślić sobie pełen obraz studenckiego życia. Rzeczywistość przeszła nasze najśmielsze wyobrażenia. Nawet gdybym chciała, to i tak nie byłabym w stanie wymyślić coś równie absurdalnego, oderwanego od rzeczywistości.
Ale takie były tygryski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz