9 maja 2009

OCZEKIWANIE - cz. 4

Oczekiwanie


Ostatkiem sił Inka wdrapał się po schodach na piętro. Kręte schody, gdzie każdy stopień był innej szerokości i wysokości, wcale nie należały do najbezpieczniejszych. W dodatku każdy, kto miał więcej niż 160 cm wzrostu, musiał wchodzić po nich zgarbiony.

Dzieło pijanego architekta, jak zwykł mawiać Tyberiusz było jedyne i niepowtarzalne. Inka po dłuższych rozważaniach, był jednak zdania, że jest to efekt próby oszczędzania na czym się dało podczas budowy i najmniej winną osobą jest tu właśnie architekt. Pewnie babciny nieboszczyk mąż stwierdził, że co jak co, ale schody sam potrafi zrobić. I zrobił. Nie zbyt bezpieczne, ale na górę można było się dostać. A to przecież w schodach najważniejsze.

Ciężko dysząc oparł się plecami o ścianę. Powinienem rzucić palenie – pomyślał smętnie – i picie... Zacząć chodzić na siłownię albo basen... Sapię jak stary parowóz.

Resztki śniegu jakie miał na butach i kurtce powoli zaczęły zmieniać się w kałużę. Zmarznięta twarz po zetknięciu z ciepłem domu lekko szczypała.

Nienawidził zimy. Nienawidził popołudniowych ćwiczeń, których nie można było sobie ot tak opuścić, chyba że było się Tyberiuszem, który miał swój własny, opracowany według potrzeb i niezrozumiały dla innych, plan zajęć..

Nienawidził ... po krótkim wahaniu stwierdził, że wszystkiego.

No, może wszystkiego to była lekka przesada. W końcu parę rzeczy jednak lubił. Na przykład własne studia. Kochał historię. Uwielbiał czytać źródła, dowiadywać się jak inni żyli kiedyś, dawno temu, kiedy nawet jego praprapradziadek nie był jeszcze w planach u swoich rodziców. Poznawać i analizować nowe fakty. Rozpatrywać wersje alternatywne… Nie mógł jednak przyzwyczaić się do egzaminów. Do oceniania jego wiedzy.

Umiał.

Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Już na pierwszym roku uratował skórę kolegom na ćwiczeniach, prowadząc przez 1,5 godziny dyskusje z ćwiczeniowcem na temat najnowszych badań odnośnie kultury Inków. Wtedy go ochrzczono. Inka.

Imię tak przylgnęło, że czasami sam zapominał jak się naprawdę nazywa. Nawet wykładowcy mówili do niego Inka, nie pamiętając prawdziwego nazwiska.

Wiedział więcej niż jego koledzy, a jednak wszelkie kolokwia i egzaminy ledwo przechodził, a i to nie zawsze. Właściwie zależało to od dobrej woli wykładowcy. Z reguły przymykali oko i wstawiali trzy, ze względu chociażby na to, co widzieli na zajęciach, ale znajdowali się również nadgorliwcy. Wtedy miał poprawki.

Stres – powiedziała kiedyś Marta i pewnie miała rację. Tylko co z tego, że wiedział co jest przyczyną? I tak musiał zdawać, zaliczać, odpowiadać...

Gdyby ktoś go kiedyś spytał, jak wyglądają idealne studia, bez wahania odparł by, że bez egzaminów. Nauka dla samej nauki. Zdobywanie wiedzy po to, by ją posiadać. Bez mierzenia jej w skali 2-5.

Otworzył drzwi od pokoju.

- Ani kroku dalej – powiedział Bartek klęczący na rozłożonej na podłodze wielkiej płachcie, utworzonej z kilkudziesięciu posklejanych ze sobą kartek. – Stój tam na razie, póki jakoś tego nie ogarnę.

- Czyli ile?

- Nie wiem. Stój tam i już.- Warm pospiesznie składał kartki. Po dwóch – trzech minutach łaskawie zezwolił - Dobra, wchodź, tylko ostrożnie.

- Dzięki za pozwolenie – w głosie Inki słychać było lekką nutę sarkazmu. – Jest już Tyberiusz?

- Nie wiem. Ale chyba nie, bo tam u nich cicho. Może w klubie?- Bartek podsunął koledze pierwszą myśl jaka mu zaświtała w głowie.

Tomek zdjął kurtkę i buty, rzucając je pod stół – jedyne miejsce, którego Warm nie zdążył jeszcze zawalić fiszkami. Po czym postanowił iść do Tyberiusza po swoje notatki. Chciał przejrzeć je jeszcze raz przed jutrzejszym kołem.



Drzwi były zamknięte na głucho. Inka przez moment zastanawiał się czy nie sprawdzić u Marty, zanim jednak zdążył zrobić krok w kierunku jej pokoju dziewczyna pojawiła się na korytarzu.

Miała na sobie kurtkę i kalosze. Na głowę naciągnęła kaptur. W ręku trzymała patelnię.

- Cześć – uśmiechnęła się na przywitanie.

- Cześć. Wyprowadzasz się? – od czasu zamieszkania z Basią Marta stała się bardziej nerwowa i dziwna. Tomek pożałował zaraz tego co powiedział, spodziewając się kolejnego wybuch nagromadzonej w dziewczynie złości.

- Nie, tylko w kuchni pada – wyjaśniła enigmatycznie. – Wiesz okno...

- Aha! – Ze względu na fakt żywienia się jedynie suchym prowiantem, kuchnia była miejscem, którego zupełnie nie odwiedzał. Udał, że wie o co chodzi. - Widziałaś Tyberiusza?

- Nie, chyba nie... – zastanowiła się - mówił coś o klubie dziś wieczorem. A co? – dziewczyna zsunęła kaptur, w którym było jej gorąco.

- Ma moje notatki na jutrzejsze koło.

- Aaaaaaaaaa – pokiwała ze zrozumieniem – rozumiem. Ja bym go w klubie szukała. Albo tam jest albo powiedzą ci gdzie jest. Sorki, ale głodna jestem – spowrotem naciągnęła kaptur na głowę i ruszyła w kierunku kuchni.

Tomek wrócił do pokoju. Postanawiając w duszy, że jak już zaliczy koło, to obejrzy kuchnię i jej okno.

Bartek z obłędem w oczach szukał notatek odnośnie cen mąki w 1945 roku na Pomorzu Zachodnim.

- Wykończy mnie ten pieprzony handel. I co był? – Warm podniósł głowę znad notatek.

- Nie – Tomek podszedł do okna. Odsunął firankę i przycisnął twarz do szyby.

Za oknem szalała zamieć. Płatki śniegu wirowały we wszystkich kierunkach. Wzdrygnął się na myśl o ponownym wyjściu na zewnątrz. Odwrócił się w stronę Bartka.

- Podobno poszedł do klubu – udzielił odpowiedzi, chociaż sam pytający, zainteresowany był już czymś innym.

- I co, idziesz? – Warm poczuł się w obowiązku wykrzesać z siebie przynajmniej minimum zainteresowania.

- Nie bardzo mi się chce - wymownie spojrzał na okno. - Zaczekam, aż wróci.

- Czyli jesteś wolny? – na twarzy Bartka pojawił się nieśmiały uśmiech.

- No niby tak... – zaczął niepewnie Inka.

- To w takim razie, ty się zajmij mięsem, a ja dokończę klasyfikację sklepów – Warm wręczył Tomkowi plik fiszek.



Inka spojrzał na zegarek. Dochodziła 2:00 nad ranem.

Siedzący na podłodze Warm wyglądał jak męczennik. Pisał swoja magisterkę u człowieka, którego nie lubił i z którym nie mógł znaleźć wspólnego języka. W dodatku z tematu, który całkowicie go nie interesował.

Pisał, bo facet był najlepszy, a Warm liczył, że zostanie na uczelni. Męczył się teraz jak potępieniec, mając jednocześnie świadomość, że czegokolwiek by nie przedstawił na jutrzejszym seminarium i tak usłyszy, że nic nie robi.

Profesor Paluch już taki był. Czepiał się, wychodząc z założenia, że nikt nie jest tak dobry jak on. Bartek z niechęcią musiał mu przyznać rację. Nie było takiego drugiego.

Tomek potarł twarz rękami. Spojrzenie na zegarek uświadomiło mu, że Tyberiusz od co najmniej godziny powinien być na stancji.

- Słuchaj, słyszałeś żeby Tyberiusz wrócił?

- Co ? - nieobecny wzrok Bartka mówił sam za siebie.

- Nie, nic. – Inka machnął ręką. – Dobra stary na dzisiaj koniec. Skoczę jeszcze do Tyberiusza i zabiorę notatki.- Odłożył uporządkowane fiszki na stół, zastanawiając się, który kogo przetrzyma. Warm Palucha czy Paluch Warma.



W pokoju Tyberiusza nikogo nie było. Inka pukał wystarczająco głośno, by mieć pewność.

Wrócił do siebie.

Obaj, zarówno Bartek, który czuł się w obowiązku zrewanżować za pomoc przy fiszkach, jak i sam Tomek, zgodnie stwierdzili, że pójdą spać. Nie było sensu zawalać nocy.

Nastawili budzik na 6:00.

Zrobią rano pobudkę Tyberiuszowi i tyle. Do 8:00 Inka zdąży przejrzeć notatki pięć razy. Oczywiście, jeśli będzie na tyle przytomny, by zrozumieć co czyta.

Takie były wstępne ustalenia.



Ranek okazał się wyjątkowo ciepły. Po wczorajszym wieczornym mrozie nie było już śladu. Śnieg, który przykrywał białą kołderką cały balkon, powoli zaczął topnieć. Gdzieniegdzie pojawiły się maleńkie zaczątki kałuż. Zdecydowanie tegoroczna aura szalała jak nigdy.

Budzik zadzwonił ostrym, przeraźliwym dźwiękiem, który zaatakował śpiące mózgi szybko i niespodziewanie. No, może nie oba mózgi, ale jeden z całą pewnością.

Była 6:00.

Jeden celny rzut poduszką, i natrętny budzik umilkł.

Tomek niechętnie zaczął wstawać. Usiadł na łóżku i spojrzał za okno.

Ciemno.

O tej porze nawet Indianie nie chodzą jeszcze po chrust – pomyślał, zdobywając się jednak na desperacki krok. Opuścił ciepłe miejsce pod kołdrą. Półprzytomny, z resztkami snu na powiekach wsunął stopy w niebieskie glany.

Jakoś nigdy nie miał kapci. Podobnie zresztą jak piżamy. Zawsze chodził w skarpetkach albo na boso, spał w slipkach i było dobrze. Kiedy jednak zamieszkał na stancji i okazało się, że babcia oszczędza również na ogrzewaniu nie miał innego wyjścia. Zabrał ojcu jedną z piżam.

Była stara. Tomek podejrzewał, że starsza nawet od niego. Gruba w biało-niebieskie pionowe pasy. Ze swoją muskulaturą i krótko przyciętymi włosami wyglądał w niej jak eksponat z Oświęcimia. Kapci jednak nie miał. Zastępowały je glany. Były protestem przeciwko udomowieniu.

Z zazdrością spojrzał na śpiącego Bartka, którego nie był w stanie obudzić wystrzał armatni, a co tu mówić o marnym budziku.

Obmyślając co zrobi Tyberiuszowi, gdy tylko przeżyje ten poranek wyszedł na korytarz.

Drzwi były zamknięte.

Na „subtelne” pukanie, które miało obudzić Tyberiusza odpowiedziała głucha cisza. Inka stał zdezorientowany. Tego jednego nie wzięli z Bartkiem pod uwagę.

Tyberiusz nie przyszedł!

Inka powrócił do siebie. Jak burza przeszedł przez cały pokój, otworzył drzwi balkonowe.

Pośpiesznie ruszył w kierunku tyberiuszowych okien.

Oba pokoje łączył balkon i teraz właśnie, Inka uświadomił sobie jak bardzo jest to mu na rękę. Przeszedł przez ich połowę i stanął na tej, która należała do Korna i Tyberiusza. Przysunął twarz do drzwi balkonowych i spróbował zajrzeć do środka.

Pokój był pusty. Tak pusty jak to tylko było możliwe. Inka osłonił oczy dłońmi i jeszcze raz zlustrował przestrzeń jaka znajdowała się po drugiej stronie szyby. Nic. Żywego ducha.

Tyberiusza także nie było.

Przez moment nie wiedział co dalej robić. Stał tam zaglądał do pokoju sąsiadów i ogarniała go czarna rozpacz.

Nagle, niczym błysk pojawiła się myśl... a gdyby tak się włamać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz