9 maja 2009

MARTWA ZA ŻYCIA? NIE SADZĘ

Wybrałam się ostatnio do Poradni Chorób Sutka. Nie w ramach wycieczki, ale w związku ze skierowaniem, jakie od jakiegoś czasu przypięte było do korkowej tablicy w przedpokoju.
Zawsze coś mnie powstrzymywało, zabierało czas... a to mój ślub, a to terminy korektorskie, a to jeszcze coś innego.
Ostatecznie zdecydowałam, ze dłużej już czekać nie wypada. Wzięłam skierowanie, teczkę z wynikami w drugą łapkę i pomaszerowałam.
Poradnia, do której mnie skierowano, jest jednym z lepiej ukrytych miejsc. Wejście z tyłu budynku, rzec by można, że od podwórza. Drzwi niepozorne, z boku, kryjące się za kilkunastoma samochodami i drzewem. Bez przewodnika ciężko trafić. Ja swojego miałam z łapanki - zaczepiłam po prostu babkę w kitlu.
Choć z zewnątrz budynek jest jasny, w środku dominują szarobure kolory, potęgując przygnębienie.
Mijam siedzące kobiety [ na parterze przyjmuje ginekolog - taki zwyczajny, jak mi powiedziano], wokół rozmowy, ploteczki - normalny gwar, który na sekundę, dwie przycichł - gdy weszłam do budynku. A jednak, kiedy zbliżam się do schodów [ na pierwszym piętrze jest moja poradnia] rozmowy cichną. Za plecami słyszę jeszcze " Boże taka młoda". Zupełnie jakbym już była martwa.
A przecież nie jestem.
Na pierwszym piętrze jest inaczej. Tu panuje martwa cisza. Na krzesełkach, tuż przy schodach, siedzą mężczyźni [ ojcowie, synowie, mężowie] z minami przestraszonych królików. Mijam przewężenie i trafiam do właściwej poczekalni. Tu bordowo- żółte ściany, zero okien i kobiety, jakoś tak skulone, na chybotliwych krzesełkach, z minami, jakby już wszystko wiedziały, jakby wyniki były tylko negatywne. Na kolanach każdej z nich gruba teczka z wynikami. Nic nie mówią, nie uśmiechają się... z podpuchniętymi oczyma patrzą na mnie z tym specjalnym wyrazem twarzy.
Nazwałam go "Boże jaka młoda".
Zagaduję, uśmiecham się. W końcu tak, czekanie przeminie szybciej. Patrzą na mnie jak na kosmitkę. Z wyrzutem na twarzy, jakbym zrobiła coś złego. Za każdym razem, kiedy któraś z nich miała wejść do gabinetu szła jak na ścięcie [ a przecież pozytywne myślenie potrafi zdziałać cuda].
Kiedy przyszła moja kolej zetknęłam się z najbardziej opryskliwą pielęgniarką w swoim życiu.
Nieuprzejma, udzielająca odpowiedzi półgębkiem. Nawet nie starała się ukryć, że moja obecność nie pozwala jej wyjść.
Wręczam skierowanie. Nie słucha co mówię. Rzuca tylko w przelocie, że nie ma miejsc, że skończyły się terminy, wciska mi w rękę małą karteczkę z adresami innych poradni i już zakłada płaszcz, prawie wypychając mnie z gabinetu.
I tak wyruszyłam na poszukiwania innej poradni.

Tak sobie myślę... mnie czeka jedynie niewielki zabieg, ale gdybym była bardzo chora, to czy przy takim traktowaniu, w takim otoczeniu i takiej reakcji innych ludzi zachowałabym pogodę ducha? Nie sądzę.
Kiedy wchodziłam na schody [ w pierwszej poradni], mijałam szklane przepierzenie [ w drugiej] patrzono na mnie jak na martwą.
I to: "Boże jaka młoda" - zupełnie jakby już mnie nie było.
A przecież jestem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz