9 maja 2009

FRYTKI PRZY ZAPAŁCE - cz. 6

Frytki przy zapałce


Im dłużej mieszkali na babcinej stancji, tym więcej niespodzianek wychodziło na jaw. Wiecznie trwający remont, ogrzewanie, które było tylko teoretyczne, przez co musieli konspiracyjnie dogrzewać się piecykami, znikające z lodówki jedzenie... a teraz to.

Tyberiusz starannie oklejał wokół kostki taśmą klejącą, nałożony na but worek. Kiedy skończył, zaczął nią wymachiwać, sprawdzając w ten sposób czy przykleił go wystarczająco mocno.

- Stary ty nie na walkę się szykujesz, tylko idziesz kolację robić – przypomniał mu Korn – więc nie wierzgaj z łaski swojej tymi kopytami na prawo i lewo, bo mi zęby wybijesz, a kasa chorych nie refunduje niczego więcej poza jedynkami, a i to raz na pięć lat.

- Jaka pogoda?

- Wiatr w okno z mieszanką deszczu i śniegu – zakomunikował Korneliusz, który przed momentem wyciągał z balkonu dwa worki mrożonych frytek. – wskazany parasol.

- Mam kaptur – Tyberiusz zapiął pod szyję kurtkę i wziął dwa worki frytek pod pachy, butelkę oleju w jedną rękę, a garnek z wrzuconym do środka pudełkiem od zapałek w drugą.

- Mówię ci weź parasol. Wiatr w okno.

- Aaaaaaaaaaa tam. Lepiej mi otwórz drzwi, bo Czarnobyl niby był, a trzeciej rączki jak nie ma, tak nie ma.

- Jak sobie chcesz – powiedział Korneliusz, dodając już ciszej – i tak wrócisz po parasol.

Na pierwszy, a nawet na drugi rzut oka kuchnia na babcinej stancji niczym szczególnym się nie wyróżniała. Ot, taka sobie zwyczajna kuchnia. Może troszkę mała i mało ustawna, ale raczej nic niezwykłego.

Pozory jednak myliły. Pierwsze oznaki niezwykłości wyszły na jaw razem z pierwszymi chłodami.

Tworząca odwróconą do góry literę „L” , kuchnia była nad wyraz niepraktyczna. Prawie przy wejściu ustawiony był duży stół z czterema taboretami, dzięki czemu drzwi uchylały się tylko do połowy. Miało to oczywiście swoje dobre strony, należało bowiem utrzymywać określona wagę i obwód bioder. Inaczej nie było sposobu przedostania się do środka. Dokładnie naprzeciwko drzwi, po drugiej stronie kuchni, było wielkie okno, po którego prawej stronie znajdowała się lodówka, po lewej zaś kuchnia gazowa i zlew. I właśnie to okno, w połączeniu z gotującą współlokatorką Marty stanowiło o jej niezwykłości.

Oczywiście samo okno nie budziło niczyjego zainteresowania, dopóki nie spróbowano go zamknąć. Wtedy okazało się, że jest to absolutnie niemożliwe. Liczące pewnie tyle lat co właścicielka domu, uległo całkowitemu wypaczeniu. Tkwiło w ścianie, otwarte na oścież, bez względu czy na dworze panowała ciepła i słoneczna pogoda czy też nie. Póki było ciepło i sucho nikt się tym szczególne nie przejmował. Kiedy jednak pojawiły się pierwsze jesienne deszcze, później zaś śnieg, otwarte okno zaczęło przeszkadzać. Przeszkadzać na różne sposoby. Po pierwsze w kuchni pojawił się mróz. Nikt, kto nie miał na sobie kurtki, nie był w stanie wytrzymać dłużej niż pięć minut. Kiedy wiał wiatr od zachodu, najzwyczajniej w świecie padało do przysłowiowej zupy.

Zgłaszane do babci protesty spotykały się z brakiem odzewu. W końcu. po kilku bezowocnych próbach, nawet Marta dała za wygraną. Kupiła sobie tylko parasolkę, by móc nią osłaniać płomień palnika, gdy tylko wiatr zmieniał kierunek na zachodni.

Tyberiusz wszedł do kuchni. Tradycyjnie już uderzył udem w kant stołu, zaklął i rzucił worki z frytkami na, o dziwo czysty blat. Do środka wpadała mieszanina deszczu i śniegu, która prawie natychmiast topniała, tworząc z wylanym na podłogę olejem coś pomiędzy błotem a wymyślna pułapką opartą na poślizgu ofiary.

Podszedł do kuchni i spróbował zlokalizować najmniej zaświniony palnik. Miał wyjątkowe szczęście – Basia jeszcze w tym dniu nie gotowała. Spróbował zapalić gaz, jednak płomień za każdym razem gasł, zdmuchiwany przez wpadający do środka wiatr.

Tyberiusz stanął bokiem do palnika. Momentalnie przeszył go chłód. Kolejne krople uderzające w odsłonięte plecy jeszcze go potęgowały. Udało mu się jednak zapalić gaz pod palnikiem.

Delikatnie, niczym chirurg podczas operacji przesunął się w stronę stołu. Kiedy tylko pomiędzy palnikiem a oknem przestały znajdować się jego plecy niebieskawy płomień zgasł.

- O żeby cię... – wymamrotał pod nosem Tyberiusz i przekręcił kurek, odcinając dopływ gazu.

Pozostawił wszystko na stole, ponownie przecisnął się przez drzwi i ruszył do pokoju po parasol.

- Mówiłem że wrócisz – powiedział nie bez satysfakcji Korn.

- Słuchaj lepiej żebyśmy szybko załatwili ten akademik, bo wszyscy na tej stancji ocipiejemy.

- Nie marudź tylko idź smaż, bo w końcu z głodu padniemy a nie wiadomo co babcia zrobi z naszym trupem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz