8 maja 2009

IDZIEMY PO BAZALT - cz. 23

IDZIEMY PO BAZALT

- Mamo gdzie są moje czarne spodnie?! – krzyknęła z łazienki Kinga.

- Nie wiem, może w praniu – odkrzyknęła z kuchni pani Maria, która dawno już porzuciła nadzieję, że uda jej się oduczyć córkę takiego prowadzenia rozmowy.

- Nie ma! Sprawdzałam! – Kinga wykrzyczała odpowiedź.

- No to nie wiem. Może pożyczyłaś je Natalii albo Agacie – zasugerowała jej mama, już cicho, stała bowiem w drzwiach, dwa metry od córki.

- Tych nie pożyczam.

Kinga wyminęła mamę i poszła do swojego pokoju. Otworzyła szafę i zaczęła przerzucać jej zawartość.

Nie pojętą dla Kingi rzeczą, był fakt, że ilekroć gdzieś wychodziła, na jakąś imprezę, do kina, na randkę... nie miała co na siebie włożyć. Ani jednego porządnego swetra, ani jednych modnych spodni... Wystarczyło jednak, by tak jak teraz czegoś szukała, a w szafie i w szafkach pojawiały się niezliczone ilości ubrań, o których sama nawet nie pamiętała.

Podobnie było, gdy planowała robić w tych miejscach porządki. Zakładając zawczasu, że wszystko, czego nie nosi albo wyszło już z mody, odda dla biednych Kinga otwierała szafę i stawał się cud! Pojawiały się nagle niezliczone ilości spodni, bluzek, sukienek...

Mama Kingi poszła za nią do pokoju.

- A po co ci teraz spodnie? Wychodzisz gdzieś jeszcze? Już późno. Nie możesz tego przełożyć na jutro?

- Nie mogę.

Kinga usiadła w fotelu.

- Mamo ile grozi za kradzież? – zadała to pytanie z bardzo poważną miną i niezwykłą jak na nią samą powagą.

- A co zamierzasz ukraść? – pół żartem spytała pani Maria.

Myśl, jakoby jej dziecko planowało rabunek, wydała się jej absurdalna.

- Bazalt.

- Bazalt?

- Spod dworca – uzupełniła Kinga, nadal zachowując niezwykłą jak na nią powagę.

- A na co ci dziecko kochane bazalt spod dworca?! – spytała śmiertelnie zdumiona pani Maria i usiadła na oparciu fotela.

Co prawda czytała ostatnio w jakiejś gazecie, że socjolodzy zaobserwowali narastające wśród młodych ludzi zjawisko kleptomanii, jednakże odnosiło się to raczej do ciuchów i kosmetyków. Do tej pory młodzież kostka brukową raczej się nie interesowała...

Przyjrzała się córce. Gdyby była kleptomanką, wtedy każdą kradzież, nawet tak absurdalną jaką było wynoszenie spod dworca kostki bazaltowej, popełniałaby nieświadomie. Tymczasem Kinga uprzedzała ją o swoim czynie już zawczasu.

- Co mówiłaś? – pani Maria porzuciła rozważania na temat kleptomani.

- Mówiłam, że na gere. Mokra - Deszczowa kazała zebrać dwadzieścia minerałów i je rozpoznać. Myśleliśmy na początku roku, że jak nam dali kogoś innego, to będzie normalniejszy. Ale ona jest jeszcze bardziej walnięta niż Papcio Gero. On przynajmniej żądał czegoś normalnego – wykucia atlasu na przykład. A ona, od razu wyskoczyła z tymi minerałami. Przed dworcem jest kostka brukowa z bazaltu – wyjaśniała Kinga – Dominika, Agata, Natalia i ja postanowiłyśmy ją ukraść, żeby mieć jakiś dodatkowy rozpoznawalny minerał.

- Całą?

- No coś ty! Tylko po kawałku dla każdej. Sama rozumiesz, że od czegoś trzeba było zacząć.

- I to musi być kradzież? Nie mogłyście po prostu poprosić?

- Oj mamo! Ty nic nie rozumiesz. Jak poszłyśmy tam w dzień i grzecznie poprosiłyśmy, to nas facet pogonił. To co niby mamy zrobić? Środek zimy. Gdzie ja jej teraz w tym śniegu minerały odkopie? Poza tym, czy ja jestem jakiś cholerny geodeta. Tu przynajmniej wiemy co to jest. Nie trzeba zgadywać. Pamiętasz jaki problem był z zielnikiem?

- Bo zaczęłyście ... - zaczęła jej mama, ale pomyślała, że to i tak nie ma sensu. Kinga znalazła by sto tysięcy argumentów, które z całą pewnością przemawiały by na jej korzyść. Dlatego też, ograniczyła się jedynie do stwierdzenia, że jeśli złapie ją straż miejska, to ona sama wyprze się jej jako córki.



***



Już czwarty raz przyjaciółki przechodziły obok upatrzonego miejsca. Było ono lekko rozkopane, co umożliwiało swobodne wyjęcie, czterech potrzebnych im kostek. Niestety, pojawiający się co chwila przechodnie, przeszkadzali w wykonaniu zaplanowanej przez Dominikę akcji.

W końcu nadszedł ten właściwy moment. Dominika rozejrzała się dokoła. Jedyny przechodzień właśnie znikał za zakrętem. „Teraz” – wysyczała jak wściekła żmija.

Kryjące się do tej pory w pobliskiej bramie, dziewczyny, wybiegły. Szybko dotarły do wcześniej upatrzonego miejsca. Każda, przez ułamek sekundy, schylała się, i po chwili miała już w kieszeni kurtki sporą, bazaltowa kostkę.

Zaraz potem pospiesznie ruszyły w drogę powrotną. Po przejściu jakichś 500 metrów, zatrzymały się i Dominika uroczyście powiedziała:

- Moje drogie, ogłaszam, że akcja „bazalt” zakończyła się pełnym sukcesem. Wracamy do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz