CZŁOWIEK PIERWOTNY
Kinga otworzyła gwałtownie drzwi wejściowe, weszła do domu [ o ile można to było nazwać wejściem], po czym zamknęła je z hukiem.
Równie gwałtownie co drzwi wejściowe, otworzyła drzwi do swojego pokoju, weszła, rzuciła w kąt plecak, włączyła wieżę, przekręcając pokrętło głośności na full i usiadła na podłodze. Wszystko w koło zaczęło drżeć.
Będąca w kuchni pani Maniuszko, postanowiła dać córce czas na ochłonięcie. Wieczorem, już na spokojnie, dowie się co się stało. Zawsze tak było. Do tej pory, taka taktyka nie zawodziła. Impulsywna Kinga, gdy ochłonęła, sama potrafiła się z siebie śmiać i spojrzeć na wszelkie „tragiczne wydarzenia” z innej perspektywy. Jeśli jednakże pani Maria spróbowałaby teraz z niej coś wyciągnąć, zacięła by się w sobie i tyle.
Gdy jednak cały dom wypełnił chrapliwy głos Agnieszki Chylińskiej, wiedziała, że nie może czekać tak długo. To była poważna sprawa, bo tylko w takich przypadkach, wokalistka zespołu O.N.A. uprzyjemniała swoją chrypką egzystencję wszystkich mieszkańców bloku. Interwencja musiała być natychmiastowa.
Wytarła ręce w fartuch i skierowała się do pokoju córki.
Zapukała i nie czekając na proszę, weszła do środka. Usiadła na podłodze obok córki. Kinga podniosła leżącego obok pilota, przyciszyła muzykę i ponuro spytała:
- Co na obiad?
- Mielone.
- Jutro musi być kurczak.
- Kurczak będzie w niedzielę, a jutro będą klopsy z pozostałych mielonych. Co się stało? – pani Maria leciutko szturchnęła ją w ramię.
- Przykro mi, ale jutro musi być kurczak. Podobnie jak pojutrze i popojutrze. Aż do odwołania jemy kurczaki - obstawała przy swoim Kinga, nie zważając na to, że matka zadała jej pytanie.
- A to niby dlaczego?
- Bo tak zadecydował facet od Wu Te.
Niespodziewana odpowiedź córki całkowicie ją zaskoczyła.
- A co facet od Wu Te ma do naszego obiadu? – spytała dość niepewnie.
- Chce, żebym była człowiekiem pierwotnym. – Kinga ponuro udzieliła, według niej, wystarczających wyjaśnień.
- Kinga mów jaśniej! – zdenerwowała się pani Maria. - Co ma człowiek pierwotny do kurczaka z naszego obiadu? Masz go upolować i przyrządzić, czy co? – Całe te zmiany odnośnie edukacji przerażały ją.
Najpierw gimnazjum, które nic nowego nie wprowadziło, no może poza zamętem, stając się raczej swoistą przechowalnią młodzieży i podkreśleniem, jak niewygodne są dzieci z pokolenia Kingi, które trzeba było jeszcze uczyć „po staremu” i które po podstawówce szły do szkoły średniej.
Nieco później, jednak mniej więcej w tym samym roku, modne stało się również hasło bezstresowego nauczania, dające w efekcie to, że nauczyciele stracili kontrolę nad swoimi uczniami... którzy od tego momentu mieli więcej praw niż obowiązków, a teraz... teraz jeszcze te wszystkie metody aktywizujące, o których słyszała już od koleżanek, których dzieci miały najdziwaczniejsze prace domowe. Uczniowie robili wszystko, poza uczeniem się.
Oczywiście nie chodziło o to, że była przeciwko wszelkim zmianom. Stagnacja nie była rozwiązaniem. Miała jednak wrażenie, że wszystko to było za szybko. Nie mogli przestawić się ani nauczyciele, ani uczniowie, że o rodzicach już nawet nie wspomni.
Dzieci z rocznika Kingi, traktowane były jak swoiste przeszkadzacze, bowiem ze względu na wiek, reforma ich nie objęła.
Skupiający się na nowoczesnym nauczaniu, nauczyciele powoli zapominali o tym nieszczęsnym roczniku, a ministerstwo, chyba nie do końca dopracowało wszystkie zmiany. Takie przynajmniej było jej zdanie.
Co prawda sama przychylała się do maksymy „bawiąc uczyć, ucząc bawić”, ale na miłość boską, wszędzie, nawet tam, trzeba znać jakieś granice!
- Jeszcze by tego brakowało! – przerwała jej rozmyślania Kinga. - Jest już obiad? – Przez tą całą dyskusję na tematy kulinarne poczuła, że zrobiła się głodna.
- Jest zupa. Chodź do kuchni. Będziesz jadła i jednocześnie opowiesz wszystko od początku.
- Przecież zabraniasz mi mówić jak jem.
- Tym razem, w drodze wyjątku pozwalam – mama uśmiechnęła się i przytuliła córkę.
***
- Facet od Wu Te wymyślił „przyjemną” pracę domową - zaczęła Kinga, kładąc nacisk na słowo przyjemną i dając tym samym do zrozumienia, że zdanie to, miał jedynie nauczyciel. Uczniowie byli raczej przekonani, że jest ona co najmniej głupia i bezsensowna.
- Rozumiem, że to jego określenie – przerwała pani Maria, chcąc się upewnić czy właściwie zinterpretowała słowa córki.
- Ależ jesteś domyślna! – sarkastycznie stwierdziła Kinga i nałożyła sobie dodatkową łyżkę śmietany.
- Wiem. I co?
- Podzielił nas na dwie grupy – tłumaczyła, przerywając od czasu do czasu, by zjeść kolejną łyżkę pomidorówki. - Jedni, w tym ja, mają być ludźmi pierwotnymi. Naszym zadaniem jest skompletowanie: igły do szycia zrobionej z kości kurczaka, dwóch ostrzy – tnącego i kłującego - wykonanych z umiejętnie obłupanych kamieni, jak sam to określił, i krzemieni, dzięki którym będziemy mogli rozpalić ognisko – wyrecytowała jednym tchem Kinga.
- A druga grupa?
- Są poszukiwaczami - badaczami. Mają zebrać kawałki: cynku, miedzi, mosiądzu, aluminium i czegoś tam jeszcze. Jakaś puszka, śrubka... wiesz... udokumentować to i po krzyku. Nie to co my! Przecież ja nawet nie wiem, jak ten krzemień wygląda!!! To niby jak mam go znaleźć?
- W której grupie są Natalia, Dominika i Agata? – spytała, tknięta jakimś złym przeczuciem, jej mama.
- W tej. U poszukiwaczy- badaczy. To tylko ja mam takiego pecha. Wszyscy losowaliśmy karteczki. One wylosowały dobre, a ja nie. W dodatku nikt się nie chciał zamienić, bo to moje, to strasznie głupie i każdy raczej kombinował jak się z tego wymigać, niż w to się wpakować.
Mama pokiwała głową. Zapowiadał się ciężki tydzień.
***
Kinga siedziała przy biurku, na którym leżała olbrzymia, drewniana deska do krojenia, zajmująca około dwóch trzecich całej wolnej powierzchni. Reszta miejsca, zajęta była przez dość osobliwy zestaw przedmiotów.
Po jej lewej stronie, stał talerz pełen większych i mniejszych kości, niegdyś stanowiących szkielet kurczaka, teraz jednak, będących w opłakanym stanie i nie przypominających sobą niczego, przynajmniej Kindze, znanego.
Przed sobą zaś, miała Kinga: metalowy pilniczek do paznokci, śrubokręt, mały młoteczek, nóż, jeden metalowy drut do robienia swetrów, który od dłuższego już czasu bezskutecznie poszukiwała jej babcia, kombinerki, ręczną wiertarkę i pęsetę.
Wszystkie te przedmioty miały pomóc w zrobieniu igły. Ostatniej z pozycji na liście, jaką miała.
Ostrza, jak i krzemienie spoczywały już bezpiecznie w pudełku.
***
O ile zdobycie krzemienia przeszło niezauważalnie - przyniósł go Krzyś, wydębiwszy najpierw od swojego przyjaciela, o tyle z ostrzami było gorzej. Przez ostatnie trzy dni, Kinga, wszystkie popołudnia spędzała siedząc w piwnicy.
Z siekierą w ręku, przy piętrzącym się obok stosie kamieni usiłowała otrzymać coś, co w teorii było niezwykle łatwe.
Przez umiejętne uderzenie, obłupujemy zbędne fragmenty, otrzymując porządny kształt, bądź to ostrza tnącego, bądź kłującego – mamrotała pod nosem, zapamiętane z lekcji wskazówki, uderzając jednocześnie siekierą w kolejny kamień. Te zaś reagowały różnie.
Jedne, pod wpływem ciosu, rozpadały się na maleńkie, prawie, że proszkowe kawałeczki, w rezultacie czego, Kinga rozgarniała jedynie ich szczątki nogą, robiąc miejsce dla innych i klnąc przy tym jak szewc.
Drugie, pękały na pół, przy czym obie ich części, odbijały się rykoszetem od wszystkiego co napotkały na swojej drodze, siejąc tym samym zagrożenie nie tylko dla Kingi, ale również dla siedzącego przy wejściu kota oraz stojących na półkach weków pani Marii.
Jeszcze inne, i te były chyba najgorsze, pozostawały nietknięte, przez co Kinga była przekonana, że gdzieś tam, w swojej kamiennej duszy, po cichutku się z niej naśmiewają.
Początkowo, Krzyś zaoferował się, że będzie jej dotrzymywał towarzystwa i w razie czego, przytrzyma kamień. Kiedy jednak przekonał się, że technika uderzeniowa Kingi, polega na zamknięciu oczu, wzięciu jak największego zamachu i uderzeniu gdzie popadnie, szybko doszedł do wniosku, że lepiej będzie, jak znajdzie sobie jakąś wymówkę i pozostawi ukochaną sam na sam z pracą domową.
Wpływ na taką decyzję, miał również fakt, że z każdym kolejnym kamieniem, humor Kingi był coraz gorszy. Dokładnie, wprost proporcjonalnie do siły jej uderzeń.
Krzyś zaś, był przekonany, że dłonie, które niechybnie straciłby przytrzymując wskazane kamienie, jeszcze mu się przydadzą.
W związku z tym, już po kilku minutach, przypomniał sobie o zaległych pracach domowych i wyszedł pośpiesznie z piwnicy.
Kinga, kamienie i siekiera zostali sami.
Kolejne godziny w piwnicy jasno wskazywały, że niestety, praktyka całkowicie mijała się z teorią. Odpadało nie to co trzeba, lub też, pod wpływem uderzenia, wybrany kamień rozpadał się na całkowitą miazgę, co absolutnie nie pozwalało na zrobienie z niego ostrza. Przyszłość kingowej pracy domowej zaczynały otaczać czarne chmury.
Pierwszego dnia, wszystkie te bezowocne próby Kinga przyjęła normalnie. Drugiego, była już lekko zdenerwowana, trzeciego zaś, rozpłakała się, żądając od rodziców przeniesienia jej do innej, normalnej – jak sama to określiła - szkoły.
W rezultacie tego wszystkiego, oba ostrza wykonał pan Stanisław – tato Kingi, posługując się przy tym urządzeniem, człowiekowi pierwotnemu absolutnie nie dostępnym, mianowicie szlifierką. Wyglądały idealnie.
Kinga zaś, po raz kolejny obejrzała „Przeminęło z wiatrem” – film, który był najlepszym podręcznikiem dla każdej kobiety, która pragnęła osiągnąć coś, z pozoru niemożliwego. Scena, w której Scarlett płacze, gdy Ashley odmawia współpracy w tartaku, była bowiem, według Kingi tą, która najlepiej uczyła jak postawić na swoim.
***
Jak już było wspomniane, zarówno ostrza jak i krzemienie spoczywały od dawna w pudełku. Kinga spojrzała na nie po raz kolejny, chcąc się upewnić czy nadal tam są, po czym przystąpiła do wykonywania igły.
Początkowo, wypróbowała wszelkie zgromadzone przedmioty na jednej z większych kości. Rezultaty były mizerne.
Śrubokręt był nieporęczny. Za duży i za toporny, jak zdążyła stwierdzić, już po kilku sekundach. Próba użycia go w połączeniu z młotkiem, zakończyła się rozłupaniem kości na pół. Podobne efekty przyniosła ręczna wiertarka, choć tu, Kinga musiała przyznać, że być może, wina leży, nie tyle po stronie wiertarki, co wiertła, które najprawdopodobniej było ciut za duże. Kombinerki, pęseta i nóż, ze względu na swoją nieprzydatność, nawet nie były brane pod uwagę.
Znacznie później, Kinga zaczęła się zastanawiać, co też w ogóle skłoniło ja do przyniesienia ich do pokoju. Nie umiała jednak znaleźć na to odpowiedzi, w związku z czym doszła do wniosku, że było to chwilowe zaćmienie umysłowe, które może zdarzyć się każdemu, kto tak jak ona, od kilku dni żyje w stresie.
Babciny drut do robótek ręcznych, był nawet skuteczny, jednakże jego długość, uniemożliwiała swobodne manipulowanie podczas pracy, co w ostateczności przesądziło o jego dyskwalifikacji.
Stwierdziwszy, że najlepszym okazał się swojski pilniczek do paznokci, wybrała z talerza cieniutką, wąską, zakończoną spiczasto z jednej strony kostkę i przystąpiła do dzieła. Praca była z gatunku katorżniczych i podczas całego okresu jej wykonywania, Kindze przypomniały się wszystkie filmy i książki opowiadające o biednych więźniach, którzy wydłubywali sobie w murze jakieś przejścia. Począwszy od „Hrabiego Monte Christo”, a skończywszy na „Skazanym na Shawshank”.
Jedno było pewne – musieli bardzo pragnąć tej wolności, skoro decydowali się na takie zajęcie – pomyślała Kinga.
Początkowo praca wydawała się wręcz syzyfowa. Kinga przesuwała pilniczek dwa milimetry w przód, następnie dwa milimetry w tył i tak bez przerwy. W końcu pojawił się niewielki rowek. W ciągu kolejnej godziny, prawie niewidoczne wgłębienie, przybrało już formę całkiem widocznego, by następnie, z minuty na minutę, stawać się jeszcze widoczniejszym. Kiedy prawie już przebiła się na wylot, poczuła skrzydła u ramion. Dalsze dwie godziny przyniosły wreszcie efekt. Igłę z kości kurczaka.
- I jak? – spytała jej mama, nieśmiało zaglądając do pokoju córki późnym wieczorem.
Kinga pokazała swoje dzieło. Pani Maria zaś, odetchnęła głęboko i poszła do kuchni pozmywać.
Dzięki Bogu to już koniec. Od tygodnia jedli kurczaki, i jeśli sytuacja taka potrwałaby dłużej, ich budżet domowy byłby w opłakanym stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz