W nocy z 15 na 16 maja w Krakowie była noc muzeów. Choć 90% z nich zwiedziliśmy już z Emanem, a obecnie pojawiamy się w momencie, gdy prezentowana jest jakaś nowa wystawa czasowa bądź udostępniono sale, do których wcześniej nie było dostępu, bądź tez przyjeżdża rodzinka i chce pozwiedzać, postanowiliśmy na " NOC MUZEÓW" się wybrać.
Zaopatrzeni w program [ w tą jedną noc każde muzeum "wymyśla" dodatkowe atrakcje by "zwabić " zwiedzających], po sumiennym przestudiowaniu "co, gdzie i jak" zdecydowaliśmy się na:
* Muzeum Czartoryskich ze względu na czasową wystawę dzieł Malczewskiego, którego uwielbiam
* Muzeum etnografii ze względu na afrykańskie tkaniny [ szukałam inspiracji prezentowych dla siostry - fanki sztuki afrykańskiej]
* Muzeum AK - jakoś nigdy nie udało nam się z Emanem tam dotrzeć. Może ze względu na kiepska lokalizację budynku? Nieważne.
Opracowaliśmy trasę i ruszyliśmy w drogę.
MUZEUM CZARTORYSKICH. ZBROJOWNIA.
Było pierwsze na naszej trasie. Ponieważ tydzień wcześniej widzieliśmy ponownie otwarte sale ze starożytnością, interesowała nas jedynie zbrojownia z dziełami Malczewskiego.
Kolejka rozpoczynała się na długo przed muzeum. Kłębiący się tłum, który nie do końca wiedział kim byli Czartoryscy i co tak naprawdę w tym muzeum jest. jeszcze przez moment chciałam w niej stanąć, ale narzekania ludzi, ze trzeba szybko się przesuwać, że w małych salach jest tyle ludzi, że i tak nic nie widać przekonały mnie do tego by w kolejce nie stawać. Pójdę sobie za kilka dni. Zapłacę za bilet - co aż takim majątkiem znów nie jest - i obejrzę wystawę w cywilizowanych warunkach. O tym że mam słuszność przekonała mnie pewna rozmowa między dwoma studentami. Oto fragment:
" ...i tam jest chłopie taka zbroja husarska co kosztowała pół Polski, ale ją chłopie mamy. I w niej to taki jeden nasz gość nie pamiętam jaki, wymiatał dosłownie."
Dla wyjaśnienia - chodziło o Sobieskiego i zbroję husarską, która miał na sobie w czasie bitwy pod Wiedniem.
Ponieważ jestem historykiem, w dodatku mało tolerancyjnym jeśli chodzi o niektóre wiadomości z naszej ojczystej historii, doszłam do wniosku, że jeśli w czasie zwiedzania usłyszałabym jeszcze kilka takich rozmów, to pewnie zaczęłabym gryźć, warczeć i zabijać.
Zrezygnowaliśmy z Malczewskiego.
MUZEUM ETNOGRAFII
Niepozorny budynek, z wejściem niezbyt rzucającym się w oczy, tak jak by w lekkim ukryciu. Dla przeciętnego turysty, który nie zna dokładnego adresu łatwy do ominięcia. Zwiedzam muzea krakowskie dość regularnie od trzech lat. Nigdy nie zarejestrowałam jakiejś wielkiej liczby zwiedzających. Ba, nie zarejestrowałam nawet sporej liczby. Jakoś do tejże nocy, etnografia nie budziła, aż takiego zainteresowania.
Ceny biletów umiarkowane, więc to z pewnością nie kwestia finansowa stała na przeszkodzie potencjalnym zwiedzającym.
W połowie ulicy na której muzeum się znajduje natrafiamy z Emanem na kolejkę. Początkowo sadzimy, ze być może to kolejka do czegoś innego. Ja staję w niej na wszelki wypadek, Eman idzie się upewnić. Kiedy go nie ma w kolejce za mną staje grupa studentów, lekko już wskazujących. Kolejna rozmowa warta przytoczenia:
"...- dobra stajemy tutaj, bo knajpa jest blisko, więc można wyskoczyć na browarka i na siku, bo to tak stania na pół godziny chyba.
- A co w tym muzeum jest?
- A nie wiem, ale ta knajpa tu obok ma dobre ceny..."
Wraca Eman. Kolejka rzeczywiście do muzeum. Taka długa, bo do środka wpuszczają tylko określoną grupę na raz. Dobre i to. Trzeźwym okiem oceniamy, ze stania jest na co najmniej cztery godziny, a nie na pół. Istnieje ryzyko, że zanim przyjdzie nasza kolej muzeum zamknie już swoje podwoje. po krótkiej wymianie zdań dochodzimy do wniosku, ze bez sensu jest stać bez pewności dostania się do środka. Muzeum etnografii znika z naszej listy. Przyjdę tu za dnia, gdy nie uświadczysz zwiedzającego i dostęp nie tylko swobodny ale i bez kolejkowy.
MUZEUM FARMACJI
Jestem potwornie rozczarowana. Nie tak wyobrażałam sobie Noc muzeów. Na liście już tylko Muzeum AK. Idziemy tam bez większego przekonania. Po drodze będziemy mijać moje ukochane muzeum - Muzeum Farmacji. [ Przychodzę tu gdy mam już wyjątkowo dość Krakowa, na kilka godzin można cofnąć się w czasie]. Eman o tym wie. Proponuje, żebyśmy po drodze tam właśnie wstąpili. Czemu nie?
W muzeum byłam już kilkanaście razy, w różnych porach roku i dnia. W czasie największego oblężenia było 6 zwiedzających. Większość osób nawet nie wie, ze takowe muzeum istnieje. Idziemy.
Już na kilkanaście metrów przed wejściem, niczym wielki Eskulap, wije się kolejka. Nagle wszyscy poczuli nieprzeparta chęć zwiedzenia muzeum farmacji. Nawet się nie zatrzymujemy. Nie ma sensu.
MUZEUM ARMII KRAJOWEJ
Ostatnia próba.
Po drodze aplikujemy sobie po shake'u. Jeśli w muzeum AK dzieje się to samo postanawiamy wracać do domu. W końcu łazimy już kilka godzin.
Na miejscu NIESPODZIANKA - żadnych kłębiących się tłumów. Wszystko dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Są zwiedzający, ale nie trzeba dokonywać jakichś cudów by dostać się do środka. Na zewnątrz statyści w mundurach z epoki. Można pooglądać karabiny, repliki nawet dotknąć.
W środku też brak kłębiących się tłumów. Można spokojnie wszystko obejrzeć i stać przed każdą gablotą ile dusza zapragnie.
Zwiedzanie ma jeszcze jedną zaletę. Pozwala zorientować się jaką wiedzą dysponują zwiedzający. Moimi faworytami byli:
* blond dziewczę, które towarzyszyło chłopakowi w typie intelektualisty
* tatuś poszerzający horyzonty swojej latorośli.
Dlaczego? Oto fragmenty ich wypowiedzi [ przytaczam dosłownie, bowiem nie śmiałabym dodać tu czegoś od siebie].
BLOND DZIEWCZĘ PRZED GABLOTĄ POŚWIĘCONĄ MAJOROWI HUBALOWI
" ...kto to był ten Hubal? - pyta tlenione blond dziewczę, usprawiedliwione w swej niewiedzy, wszak dłuższe maczanie łba w wybielaczu efekty dać musi.
- To był taki facet, który w mundurze ganiał się z Niemcami po lesie, aż zginął. - w jak najbardziej przystępny sposób stara się przybliżyć tą - jak by nie patrzeć podstawową wiedzę - jej partner.
- Aha. - dziewczę przechodzi do następnej gabloty nie zaszczyciwszy mjr Hubala jeszcze jednym spojrzeniem. W sumie się nie dziwię. Ganiał się po lesie. Tez mi wyczyn.
TO SAMO DZIEWCZĘ PRZY GABLOTACH POŚWIĘCONYCH KATYNIOWI
"... - no a skąd niby wiadomo, ze ten Katyń istniał i ze to byli polscy żołnierze?"- moje ulubione blond dziewczę postawiło niezwykle ważne dla historii pytanie. Nie przekonały jej zdjęcia i rzeczy wykopane podczas ekshumacji. Prawdziwie poszukujący umysł.
TATUŚ INTELEKTUALISTA
" ...A to są takie bomby, które zrzucano z samolotów na miasto w czasie bombardowania" - uczony tatuś tłumaczył dziecku, pokazując pociski moździerzowe. Pewnie bombardierzy byli niezwykle dokładni i tymi " bombami" celowali w konkretnego przechodnia. Dlatego tak trudno zostać pilotem bombowca.
" To jest takie coś co się rozpuszczało w powietrzu i sprawdzało czy woda jest czysta" - objaśniał z pasją zastosowanie osobistego pakietu do uzdatniania wody. Jak ci żołnierze tego dokonali [ chodzi o to rozpuszczanie w powietrzu], to ja nie wiem.
EPILOG
Zdecydowanie noce muzeów są potrzebne, pozwalają wielu dowiedzieć się czegoś o czym do tej pory nie wiedzieli, pozwalają innym podzielić się wiedzą jaką posiadają, jeszcze innym... mieć pretekst do nachlania się jak świnia. Jedno jest pewne. W następnym roku, w nocy muzeów nie uczestniczę. Wole kopić bilet i zwiedzić to, co mnie interesuje w normalny, cywilizowany sposób.
I jeszcze jedno - nie chciałabym być nauczycielką tejże latorośli która tatuś tak namiętnie i z pasja edukował. wykorzenienie tych wszystkich bzdur jest prawie niemożliwe biorąc pod uwagę ile godzin historii jest tygodniowo
Zaopatrzeni w program [ w tą jedną noc każde muzeum "wymyśla" dodatkowe atrakcje by "zwabić " zwiedzających], po sumiennym przestudiowaniu "co, gdzie i jak" zdecydowaliśmy się na:
* Muzeum Czartoryskich ze względu na czasową wystawę dzieł Malczewskiego, którego uwielbiam
* Muzeum etnografii ze względu na afrykańskie tkaniny [ szukałam inspiracji prezentowych dla siostry - fanki sztuki afrykańskiej]
* Muzeum AK - jakoś nigdy nie udało nam się z Emanem tam dotrzeć. Może ze względu na kiepska lokalizację budynku? Nieważne.
Opracowaliśmy trasę i ruszyliśmy w drogę.
MUZEUM CZARTORYSKICH. ZBROJOWNIA.
Było pierwsze na naszej trasie. Ponieważ tydzień wcześniej widzieliśmy ponownie otwarte sale ze starożytnością, interesowała nas jedynie zbrojownia z dziełami Malczewskiego.
Kolejka rozpoczynała się na długo przed muzeum. Kłębiący się tłum, który nie do końca wiedział kim byli Czartoryscy i co tak naprawdę w tym muzeum jest. jeszcze przez moment chciałam w niej stanąć, ale narzekania ludzi, ze trzeba szybko się przesuwać, że w małych salach jest tyle ludzi, że i tak nic nie widać przekonały mnie do tego by w kolejce nie stawać. Pójdę sobie za kilka dni. Zapłacę za bilet - co aż takim majątkiem znów nie jest - i obejrzę wystawę w cywilizowanych warunkach. O tym że mam słuszność przekonała mnie pewna rozmowa między dwoma studentami. Oto fragment:
" ...i tam jest chłopie taka zbroja husarska co kosztowała pół Polski, ale ją chłopie mamy. I w niej to taki jeden nasz gość nie pamiętam jaki, wymiatał dosłownie."
Dla wyjaśnienia - chodziło o Sobieskiego i zbroję husarską, która miał na sobie w czasie bitwy pod Wiedniem.
Ponieważ jestem historykiem, w dodatku mało tolerancyjnym jeśli chodzi o niektóre wiadomości z naszej ojczystej historii, doszłam do wniosku, że jeśli w czasie zwiedzania usłyszałabym jeszcze kilka takich rozmów, to pewnie zaczęłabym gryźć, warczeć i zabijać.
Zrezygnowaliśmy z Malczewskiego.
MUZEUM ETNOGRAFII
Niepozorny budynek, z wejściem niezbyt rzucającym się w oczy, tak jak by w lekkim ukryciu. Dla przeciętnego turysty, który nie zna dokładnego adresu łatwy do ominięcia. Zwiedzam muzea krakowskie dość regularnie od trzech lat. Nigdy nie zarejestrowałam jakiejś wielkiej liczby zwiedzających. Ba, nie zarejestrowałam nawet sporej liczby. Jakoś do tejże nocy, etnografia nie budziła, aż takiego zainteresowania.
Ceny biletów umiarkowane, więc to z pewnością nie kwestia finansowa stała na przeszkodzie potencjalnym zwiedzającym.
W połowie ulicy na której muzeum się znajduje natrafiamy z Emanem na kolejkę. Początkowo sadzimy, ze być może to kolejka do czegoś innego. Ja staję w niej na wszelki wypadek, Eman idzie się upewnić. Kiedy go nie ma w kolejce za mną staje grupa studentów, lekko już wskazujących. Kolejna rozmowa warta przytoczenia:
"...- dobra stajemy tutaj, bo knajpa jest blisko, więc można wyskoczyć na browarka i na siku, bo to tak stania na pół godziny chyba.
- A co w tym muzeum jest?
- A nie wiem, ale ta knajpa tu obok ma dobre ceny..."
Wraca Eman. Kolejka rzeczywiście do muzeum. Taka długa, bo do środka wpuszczają tylko określoną grupę na raz. Dobre i to. Trzeźwym okiem oceniamy, ze stania jest na co najmniej cztery godziny, a nie na pół. Istnieje ryzyko, że zanim przyjdzie nasza kolej muzeum zamknie już swoje podwoje. po krótkiej wymianie zdań dochodzimy do wniosku, ze bez sensu jest stać bez pewności dostania się do środka. Muzeum etnografii znika z naszej listy. Przyjdę tu za dnia, gdy nie uświadczysz zwiedzającego i dostęp nie tylko swobodny ale i bez kolejkowy.
MUZEUM FARMACJI
Jestem potwornie rozczarowana. Nie tak wyobrażałam sobie Noc muzeów. Na liście już tylko Muzeum AK. Idziemy tam bez większego przekonania. Po drodze będziemy mijać moje ukochane muzeum - Muzeum Farmacji. [ Przychodzę tu gdy mam już wyjątkowo dość Krakowa, na kilka godzin można cofnąć się w czasie]. Eman o tym wie. Proponuje, żebyśmy po drodze tam właśnie wstąpili. Czemu nie?
W muzeum byłam już kilkanaście razy, w różnych porach roku i dnia. W czasie największego oblężenia było 6 zwiedzających. Większość osób nawet nie wie, ze takowe muzeum istnieje. Idziemy.
Już na kilkanaście metrów przed wejściem, niczym wielki Eskulap, wije się kolejka. Nagle wszyscy poczuli nieprzeparta chęć zwiedzenia muzeum farmacji. Nawet się nie zatrzymujemy. Nie ma sensu.
MUZEUM ARMII KRAJOWEJ
Ostatnia próba.
Po drodze aplikujemy sobie po shake'u. Jeśli w muzeum AK dzieje się to samo postanawiamy wracać do domu. W końcu łazimy już kilka godzin.
Na miejscu NIESPODZIANKA - żadnych kłębiących się tłumów. Wszystko dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Są zwiedzający, ale nie trzeba dokonywać jakichś cudów by dostać się do środka. Na zewnątrz statyści w mundurach z epoki. Można pooglądać karabiny, repliki nawet dotknąć.
W środku też brak kłębiących się tłumów. Można spokojnie wszystko obejrzeć i stać przed każdą gablotą ile dusza zapragnie.
Zwiedzanie ma jeszcze jedną zaletę. Pozwala zorientować się jaką wiedzą dysponują zwiedzający. Moimi faworytami byli:
* blond dziewczę, które towarzyszyło chłopakowi w typie intelektualisty
* tatuś poszerzający horyzonty swojej latorośli.
Dlaczego? Oto fragmenty ich wypowiedzi [ przytaczam dosłownie, bowiem nie śmiałabym dodać tu czegoś od siebie].
BLOND DZIEWCZĘ PRZED GABLOTĄ POŚWIĘCONĄ MAJOROWI HUBALOWI
" ...kto to był ten Hubal? - pyta tlenione blond dziewczę, usprawiedliwione w swej niewiedzy, wszak dłuższe maczanie łba w wybielaczu efekty dać musi.
- To był taki facet, który w mundurze ganiał się z Niemcami po lesie, aż zginął. - w jak najbardziej przystępny sposób stara się przybliżyć tą - jak by nie patrzeć podstawową wiedzę - jej partner.
- Aha. - dziewczę przechodzi do następnej gabloty nie zaszczyciwszy mjr Hubala jeszcze jednym spojrzeniem. W sumie się nie dziwię. Ganiał się po lesie. Tez mi wyczyn.
TO SAMO DZIEWCZĘ PRZY GABLOTACH POŚWIĘCONYCH KATYNIOWI
"... - no a skąd niby wiadomo, ze ten Katyń istniał i ze to byli polscy żołnierze?"- moje ulubione blond dziewczę postawiło niezwykle ważne dla historii pytanie. Nie przekonały jej zdjęcia i rzeczy wykopane podczas ekshumacji. Prawdziwie poszukujący umysł.
TATUŚ INTELEKTUALISTA
" ...A to są takie bomby, które zrzucano z samolotów na miasto w czasie bombardowania" - uczony tatuś tłumaczył dziecku, pokazując pociski moździerzowe. Pewnie bombardierzy byli niezwykle dokładni i tymi " bombami" celowali w konkretnego przechodnia. Dlatego tak trudno zostać pilotem bombowca.
" To jest takie coś co się rozpuszczało w powietrzu i sprawdzało czy woda jest czysta" - objaśniał z pasją zastosowanie osobistego pakietu do uzdatniania wody. Jak ci żołnierze tego dokonali [ chodzi o to rozpuszczanie w powietrzu], to ja nie wiem.
EPILOG
Zdecydowanie noce muzeów są potrzebne, pozwalają wielu dowiedzieć się czegoś o czym do tej pory nie wiedzieli, pozwalają innym podzielić się wiedzą jaką posiadają, jeszcze innym... mieć pretekst do nachlania się jak świnia. Jedno jest pewne. W następnym roku, w nocy muzeów nie uczestniczę. Wole kopić bilet i zwiedzić to, co mnie interesuje w normalny, cywilizowany sposób.
I jeszcze jedno - nie chciałabym być nauczycielką tejże latorośli która tatuś tak namiętnie i z pasja edukował. wykorzenienie tych wszystkich bzdur jest prawie niemożliwe biorąc pod uwagę ile godzin historii jest tygodniowo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz