12 maja 2009

SURVIVAL PO AKADEMICKU - cz.8

Survival po akademicku

Błękitny maluch, zapakowany do granic możliwości, wjechał na studencki parking z piskiem opon. Przypadkowy obserwator mógłby pomyśleć, że właściciel tego pojazdu, nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jakiż to samochód prowadzi, stąd też te karkołomne wyczyny.
Tak jednak, mógł pomyśleć jedynie ktoś, kto na studenckim parkingu pojawił się przypadkiem, pierwszy raz w życiu... Ktoś, kto rozpoczynał dopiero studia... Ktoś, kto nie miał jeszcze układów i zdany był tylko na siebie samego... Jednym słowem... KOT.
Wszyscy stali użytkownicy, doskonale rozpoznawali zarówno samochód [ podobno tylko troszeczkę podrasowany] jak i jego właściciela - przewodniczącego RUSS-u - Bartka Maciejewskiego, potocznie zwanego Warmem.
Samochód zatrzymał się równie niespodziewanie, jak niespodziewanie pojawił się na parkingu. Przednie opony, prawie że przeleciały nad krawężnikiem i miękko zagłębiły się w trawniku, zostawiając za sobą dwa pasma zrytej ziemi, podczas gdy dwa tylne koła, pozostały na asfalcie, leciutko tylko opierając się o krawężnik.
Całą trasę, ujawniały pozostawione tu i ówdzie, na szaro - grafitowej ulicy, czarne smugi po oponach.
Po chwili drzwi gwałtownie się otworzyły i ze środka wygramolił się prawie dwumetrowy chłopak. Gdy tylko udało mu się wydostać z samochodu rozpoczął przedziwną gimnastykę. Wyciągał do przodu ręce, ruszał raz jednym, raz drugim barkiem... strzepywał nogi...przechylał w prawo i w lewo głowę.
Kiedy już udało mu się doprowadzić ciało do pozycji pionowej, prostując wszystkie jego elementy, po wielogodzinnej jeździe w warunkach co najmniej uciążliwych, popatrzył na zryty trawnik, a z ust wypłynęło tylko jedno zdanie:
- O w pip! Znowu.
To „znowu” było uzasadnione. Warm, a właściwie Bartek, stanowił bowiem zagrożenie dla wszelkich trawników. Jeżdżąc jak wariat, jak wariat również parkował. Nie pomagały napomnienia kierownika, nie pomagały groźby i widmo kary. W momencie, gdy tylko rozpoczynał kolejny rok studiów, trawnik, który w ciągu wakacji zdążył jakoś odrosnąć, ponownie przestawał istnieć [ przynajmniej w tym miejscu, w którym parkował przewodniczący]. Tak było i teraz.
Chwilę jeszcze popatrzył na swoje dzieło, spróbował czubkiem buta przesunąć kępy trawy by zamaskować zniszczenia, po czym nonszalancko trzasnąwszy drzwiami od samochodu, udał się w kierunku Domu Studenta nr 3.
Żył! Znowu żył! Po tym koszmarnym roku, kiedy wegetował u babci na stancji, teraz znów mógł czuć się pełnoprawnym studentem. Oddychać jedynym i niepowtarzalnym powietrzem campusu. Mieszkać w sypiącym się akademiku. Brać udział w korytarzowych imprezach. I co najważniejsze... rządzić. Rządzić w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie gdzieś z oddali stancji, ale stąd. Z samego centrum tego mikroskopijnego świata.
Minął portiernię i nie wdając się w zbędne dyskusje z domagającą się dokumentów portierką, skierował swoje kroki w stronę gabinetu kierowniczki.
Nikt, kto mieszkał choćby kilka dni w akademiku, nie popełniał błędu jakim, zdecydowanie, było zatrzymanie się na wezwanie portierki. Nieszczęśnik, który o tym zapomniał mógł być pewien, że utknie w błędnym kole absurdu administracyjnego przynajmniej przez godzinę.
No bo, jak pokazać dokumenty poświadczające, że jest się mieszkańcem, skoro dopiero się człowiek idzie zameldować? A jak się zameldować, skoro nie ma się dokumentów uprawniających do wejścia na teren akademika? Czysty absurd, który od lat budził uśmiech na twarzy Warma, a który dawał jako takie poczucie władzy siedzącym, w szklanej budce na parterze, kobietom.
Szybkim krokiem przeszedł jeszcze kilka metrów, skręcił w lewo, pokonał trzy stopnie i stanął przed gabinetem kierowniczki. Zapukał i nie czekając na proszę otworzył drzwi.

- Jak to mnie nie ma?!!!!!!!!!!- denerwował się Bartek.
- Normalnie. Nie mam pana na liście, więc nie dostanie pan kluczy od pokoju. Jasne? Niby taki inteligentny, studiuje a tak prostej rzeczy nie może zrozumieć.
- Jak mnie nie ma?! Kobieto, jak może mnie nie być, skoro jestem przewodniczącym RUSS-u. Dociera to do ciebie? P-R-Z-E-W-O-D-N-I-C-Z-Ą-C-Y-M – przesylabizował zdenerwowany Bartek.
Widmo stancji stawało się coraz wyraźniejsze. Starał się nad sobą panować, ale nie było to takie łatwe. Tyle kombinacji, tyle umów wiązanych na zasadzie „ty mi a ja tobie”, żeby tylko był tym przewodniczącym i miał legalny akademik i wszystko na nic.
Nie ma go na liście! Wziął głęboki oddech i niczym mantrę zaczął w kółko powtarzać „spokojnie, tylko spokojnie”. Nie może przecież zachowywać się jak wariat. Popatrzył na siedzącą za biurkiem kobietę i już całkiem normalnym głosem zaczął wyjaśniać najprościej i najbardziej obrazowo jak tylko umiał
- Sam te miejsca rozdzielam, to po pierwsze, a po drugie, to miejsce mam z urzędu i nic tego nie zmienia. Tak jest w statucie. Z całą pewnością jestem na liście, więc niech pani sprawdzi uważniej – końcowe wyrazy prawie wywarczał.
- Więc niech pan posłucha. – Zaczęła kobieta, naśladując barwę jego głosu możliwie jak najdokładniej. - Po pierwsze, proszę grzecznie, a po drugie jak nie ma, to nie ma. Nie interesuje mnie kim pan jest. Dla mnie może być pan i dziekanem. D-Z-I-E-K-A-N-E-M. Rozumie pan? Nie ma pana na liście, to znaczy, że nie dostał pan akademika i proszę wyjść, bo blokuje pan kolejkę.
- Jaką kolejkę. Kobieto ja tu przyjechałem z rzeczami.- Bartek czuł się jakby trafił do jednej z powieści Franza Kafki.- Gdzie mam je niby zostawić?! Co?! Nie mówiąc już o fakcie, że gdzieś muszę spać. Dociera to do Pani? Czy też woda tleniona wyżarła już ten Pani szczątkowy mózg?
- Niech się pan liczy ze słowami – kobieta trzęsła się z oburzenia. Wstała z krzesła, wyszła zza biurka i otworzyła drzwi wejściowe. - A jak ma pan jakieś wątpliwości, to proszę się udać do dziekana i tam wyjaśnić tę sprawę.
Bartek popatrzył na kierowniczkę akademika. Potem na otwarte drzwi. Nie było sensu dalej z nią dyskutować. Siedziała tam niczym tleniony bezmózgi stwór, który nie rozumie co się do niego mówi. Z drugiej znowu strony, była to dla niej wymarzona okazja do pozbycia się uciążliwego mieszkańca - uczciwie pomyślał Warm. - Od tej pory byłbym nietykalny. Przewodniczący musi mieszkać w akademiku, choćby nie wiem jakie miał dochody. Skorzystała z sytuacji i tyle. Oj zabawimy się jak tylko się wprowadzę. Zabawimy – Warm uśmiechnął się do swoich myśli i wyszedł.

Do wieczora okazało się, że łatwiej stać się milionerem, niż załatwić sobie miejsce w akademiku. Nawet jeśli jest się przewodniczącym RUSS-u. Co prawda, sam ten fakt znacznie ułatwił sprawę, nie załatwił jej jednak od ręki.
Szczegółowe śledztwo wykazało, że to jakiś żartowniś, chcąc się zabawić, wykreślił go z listy w dziekanacie, no a potem już poszło reakcją łańcuchową. Lista z dziekanatu została przepisana i poszła do dziekana, do zatwierdzenia, a później do poszczególnych akademików. W ten sposób, w wyniku jakiegoś głupiego żartu i niedbałości niektórych osób, stał się bezdomnym.
- Mówię tej Pindzie w dziekanacie, że nie mam gdzie mieszkać, a ona mi na to, że może gdzieś przewaletuję. Czujesz klimat?- relacjonował przy piwie Warm. – Przewaletuję. Jakby to nie był problem. Jakby to jakaś normalka była.
- No bo to jest normalka. – zauważyła jego towarzyszka
- No z jednej strony tak, ale przecież nie oficjalnie. Nikt o tym głośno nie mówi.
- No, ale jak mógł tak skreślić? – powróciła do tematu dziewczyna. - Nie zauważyły, że ktoś się do listy dobiera? Już w ogóle się nie interesują co się tam w tych ich burdelu dzieje? Ile to potrwa?
- Zanim wszystko odkręcą ze dwa tygodnie. Mam waletować przez dwa tygodnie. Ciekaw jestem tylko gdzie. – Warm zagasił papierosa. - Jest już twój współwspacz?
- Nie, a co chcesz waletować?
- Nie. Spać mogę u Kaś. Chodzi o mojego kompa i telewizor. Resztę już rozmieściłem po ludziach. Tylko to mi zostało.
- Spoko, ale tylko na ten miesiąc. – Marta sięgnęła po torebkę. - Potem musisz zabrać gdzieś indziej. I tak mój pokój wygląda już jak składnica pasera.
- No przecież ci mówię, że za dwa tygodnie góra, będę miał miejsce. Aż tak źle?
- A ja ci mówię, że za miesiąc masz się zabrać.- Marta zapaliła papierosa.- I wiesz co Warm? Nie nastawiałabym się, że to potrwa tylko dwa tygodnie. Znasz to przecież ...a kiedy przyjdą nabłocą żądając by przyjść im z pomocą...- zanuciła.
- Daj spokój. Jestem przewodniczącym RUSS-u
- Miesiąc Warm. Góra miesiąc - Marta wstała od stolika. – Podrzuć go dzisiaj po 20:00, bo później idę do klubu. Ok.?
- Ok. – patrzył jak wychodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz