6 listopada 2010

PRZYCHODNIA PRZYJAZNA MATCE

Zadzwoniła do mnie ostatnio Pani Pielęgniarka z przychodni na osiedlu. Powód: niepokój, czy aby na pewno nadajemy się z Emanem na rodziców Czupura. Dlaczego? Ano dlatego, że Czupur ma już prawie cztery miesiące, a jeszcze go nie zaszczepiliśmy. Wyjaśniłam zatem, że owszem zaszczepiliśmy, tyle że nie miałam okazji podrzucić zaświadczenia, ale zrobię to dzisiaj.
Teraz mała dygresja, wyjaśniająca dlaczegóż to ciągamy Czupura przez pół Krakowa, żeby go zaszczepi, zamiast zwyczajnie przejść kilkaset metrów i zrobić to w osiedlowej przychodni. I dlaczego Czupur do tejże przychodni należy.
Cofnijmy się w czasie o jakieś trzy miesiące.
Po prawie dwutygodniowym pobycie w szpitalu dostałyśmy z Czupurem pozwolenie na opuszczenie jego szacownych murów i rozpoczęcie [ powiedzmy, że w miarę normalnego] życia już na wolności. Jednym z warunków była wizyta Czupura u pediatry w przeciągu 4 dni od momentu wyjścia. Oszołomieni rodzicielstwem i stawiający pierwsze kroki w nowym, dość diametralnie zmienionym życiu, podjęliśmy decyzję, że nie będziemy wybierać się na jakieś szaleńcze eskapady i skorzystamy z przychodni na osiedlu. Skoro już i tak trzeba płacić na NFZ, a na co dzień leczymy się prywatnie... niech przynajmniej ten jeden raz skorzystamy. Czupur czuł się dobrze i wizyta miała być jedynie formalnością.
Pierwszy cios rzeczywistością dostaliśmy już przy rejestracji. Pani Doktor przyjmie Czupura i owszem, ale tylko wtedy, jak wybierzemy Panią Doktor na lekarza rodzinnego dla Czupura. Inaczej możemy się pałować. Chcąc nie chcąc zgodziliśmy się. No a skoro już wybraliśmy lekarza pierwszego kontaktu, to od razu kazano nam wybrać pielęgniarkę środowiskową - wybór był zajebisty, jedna kandydatka, po przemyśleniu sprawy [ około 10 sek.] zdecydowaliśmy się że może być. To, że nie raczyła sprawdzić do dnia dzisiejszego w jakich warunkach wychowywany jest Czupur to już detal. Grunt, że w papierach ma nowego podopiecznego.
Potem było już rewelacyjnie. Pani Doktor spóźniła się ponad kwadrans - detal, przyjmowała przy otwartym na oścież oknie, przy którym nota bene miałam Czupura rozebrać do naga, w kwestii badań była tak fantastycznie zorientowana, że w rozbieranie i ubieranie dziecka bawiłam się chyba z pięć razy. [ Zabawa była w stylu "Czy to już wszystko?" " Tak, niech pani ubierze dziecko". Ubrałam. "Wie pani co, proszę je jeszcze rozebrać, to sprawdzimy bioderka". No to rozbieram. Bioderka są badane. "Czy to już wszystko?" "Tak. Proszę ubrać dziecko." Ubieram. "Wie pani co, to może zbadamy jeszcze..." ] .
Hitem wizyty okazało się, że aby zważyć Czupura [ już rozebranego] mam go przenieść przez całą przychodnię, bo waga jest w gabinecie po drugiej stronie. [ Przyniesienie wagi nie wchodziło w grę.] Jeśli dodać do tego, że mijałam trzy strefy klimatyczne [ niech żyje rozjechana klima], a dodatkowo drzwi wejściowe... Ubaw po pachy. Na koniec całej tej radosnej wizyty - Czupur wkurwiony na maksa darł się  wniebogłosy, a Pani Doktor postanowiła uciąć sobie ze mną pogawędkę o dupie Maryni [ mówiła o rzeczach oczywistych, których gdybym nie wykonywała Czupur mógłby nie dożyć wizyty, a przynajmniej być w dużo gorszym stanie]. Pogawędkę jeszcze może bym przetrwała, gdyby nie fakt, że Pani Doktor mówiła prawie że szeptem, zwrócona do mnie bokiem, kierując głos w stronę okna, tudzież ściany. Na kontakt wzrokowy nie zasłużyłam. Drący się Czupur, szepcząca Pani Doktor... marzenie każdej początkującej matki. Na pożegnanie dostałam listę chorób, na które powinnam zaszczepić Czupura, wraz ze wskazaniem jedynej słusznej szczepionki. Koszt - 3000 zł. Jeśli dodać do tego, że Pani Doktor w ramach opisu wizyty i wyników badania przepisała to, co umieścił w książeczce pediatra ze szpitala... do następnej wizyty raczej nas nie zachęcono.
Ciągamy zatem Czupura przez pół Krakowa i szczepimy, korzystając z prywatnej służby zdrowia. Skoro i tak płacę za szczepienie, to niech przynajmniej badania przed i wykonanie tego szczepienia będą na odpowiednio rozwiniętym poziomie cywilizacyjnym. Okazało się jednak, że szczepić Czupura możemy gdzie nam się żywnie podoba, ale do naszej zajebistej przychodni trzeba dostarczyć poświadczenie, że takie szczepienie miało miejsce.
I tak wracamy do chwili obecnej. Żeby dostarczyć świstek papieru musze ubrać Czupura, znieść wózek z drugiego piętra i pojechać te kilkaset metrów z małą karteczką dla Pani Pielęgniarki. [ No niby wózka nie muszę znosić, mogę Czupura wziąć na ręce, tyle tylko, że waży dobre ponad 6 kg i jest mało fajnie tak go targać]. Jedziemy do przychodni. Już na wstępie walczę z drzwiami. Otwierają się na zewnątrz i mają samozamykacz. Ja, wózek z Czupurem i drzwi z samozamykaczem. Widok bezcenny po raz pierwszy. W końcu jakoś udaje mi się dostać do wiatrołapu. I tu niespodzianka! Kolejne drzwi otwierające się na zewnątrz. Oczywiście z samozamykaczem. Wielkość wiatrołapu uniemożliwia ich otworzenie jeśli w środku jest wózek. Ja, wózek z Czupurem i próba otworzenia drugich drzwi. Kolejny bezcenny obrazek rodzajowy. Po kilkuminutowej gimnastyce i manewrach wózkiem godnych neurochirurga, jestem w środku.
Na miejscu okazuje się, że prócz mnie i Czupura są jeszcze trzy mamy z kaszląco-kichająco-smarczącymi dziećmi. Rewelacja. Manewruję wózkiem starając się ograniczyć kontakt Czupura z chorymi berbeciami - wszystkie chcą cholera obejrzeć dzidziusia.  Kiedy wydaje mi się, że znalazłam doskonałe miejsce na wózek [ z dala od innych dzieci, drzwi wejściowych, otwartego okna, ale wystarczająco blisko recepcji] zjawia się kolejna mama, a wraz z nią dwójka maluchów... chora na ospę wietrzną.
W poczekalni popłoch wśród mam. Na pytanie kobiety gdzie mogłaby zaczekać na Panią Doktor, by nie zarażać innych małych pacjentów pada odpowiedź, że poczekalnia jest jedna, więc tu.
Hura! A myślałam, że moim problemem jest kaszląco-kichająca zgraja.
Dzieci z ospą też oczywiście chcą zobaczyć dzidziusia. Dwa spojrzenia z serii "nauczyciel - morderca" i już nie muszą oglądać dzidziusia. Od wózka trzymają się w zadowalającej mnie odległości.
Czas na spotkanie z Panią Pielęgniarką -Recepcjonistką. Na dzień dobry, kobieta informuje mnie, że moje dziecko ma tak dziwne imię, że wszystkim pacjentkom go żal. Teoretycznie mogłabym zadać kilka pytań, np. a skąd do kur....nędzy inne pacjentki wiedzą jak nazywa się moje dziecko, skoro nie było potrzeby wyciągania jego karty, ale chcę załatwić sprawę jak najszybciej i opuścić to miejsce. Wręczam zaświadczenie i kątem oka zerkam na wyjęte karty innych pacjentów. Jakaś Sondra [sic!], Isaura... I niby moje dziecko ma dziwne imię? Pani pielęgniarka starannie przepisuje informacje o odbytych szczepieniach do Karty Czupura. "Czy następne szczepienia będę wykonywać w przychodni?" "Absolutnie nie." Pani pielęgniarka - Recepcjonistka jest wyraźnie niepocieszona. Przez moment oczekuję na jakąś akcję agitacyjną, ale nie. Może doszła do wniosku, że szkoda na mnie energii? Na koniec dostaję jeszcze wymowne spojrzenie, po którym powinnam posypać głowę popiołem - jak mogę nie szczepić Czupura na meningokoki, pneumokoki i inne koki, po czym dostaję przypomnienie, że takie zaświadczenia mam dostarczać na czas, bo inaczej będzie musiała interweniować pielęgniarka środowiskowa [ ta którą wybrałam już nie pracuje a do nowej nie wypełniłam deklaracji, więc ciekawe kto niby ma mnie odwiedzić].
Średnio przestraszona wracam z Czupurem do domu.

9 komentarzy:

  1. perypetie, jasne, zupelnie niepotrzebne, oby to byly ostatnie.
    ale zaintrygowalas mnie, jak Czupur (cudne!) ma na imie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Czupur [ z racji czarnej, gęstej czupryny z jaką się urodziła] oficjalnie nosi imiona Apolonia Jadwiga

    OdpowiedzUsuń
  3. Zono, powinnas na blogu umiescic jakas fotke naszej Cory z odpowiednio widocznym irokezem :) Z ktorym nota bene sie urodzila he he ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. tłumaczyłam jaki jest mój stosunek do upubliczniania wizerunku Czupura. I tak zrobiłam wyjątek podając imiona. socjopaci tak mają ;P

    OdpowiedzUsuń
  5. no myslalam ze jakis Dzek albo Dzejson, a tu po prostu Polka!

    OdpowiedzUsuń
  6. Okazuje się, ze najzwyklejsze najtrudniej odgadnąć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale nie można powiedzieć żeby publiczna służba zdrowia Cię zaskoczyła.

    Nasz służba zdrowia pełni wiele ciekawych bonusowych funkcji m.in. zabijania czasu czy rozrywkową :P

    OdpowiedzUsuń
  8. No nie, choć przyznaję że upublicznianie karty zdrowia pacjenta było zaskakujące

    OdpowiedzUsuń
  9. Publiczna służba zdrowia a więc i publiczna karta zdrowia. Bardzo naturalna implikacja :P

    OdpowiedzUsuń