13 maja 2010

SIOUX NA KRAKOWSKIM RYNKU

Jakiś czas temu restauracja Sioux była jedna z ulubionych wśród  facetów knajp.
Zwłaszcza w okresie wakacyjnym, kiedy to kelnerki od pasa w dół miały na sobie jedynie stringi lub kuse spodenki i czapaderos. Obecnie niestety się to zmieniło. W porównaniu z poprzednimi latami kelnerki ubrane są niczym mniszki - w długie spodnie. W przypadku kelnerów też zmiana nastąpiła [ co prawda zawsze byli jakoś tak więcej ubrani] i też na gorsze. Jeszcze rok temu było na czym oko zawiesić, obecnie... obecnie lepiej oko zawiesić na remontowanych sukiennicach.
Co zaś do samej knajpy...

OBSŁUGA:
Obsługiwały nas teoretycznie dwie kelnerki [ jedna podała kartę, przyniosła napoje i sztućce, a druga zamówione dania] - czemu dwie nie wiem. Może taka specjalizacja w Siouxie panuje? W praktyce jednak można powiedzieć, że obsługiwało nas 1,3 kelnerki.
I teraz będzie mała dygresja. W Polsce panuje przekonanie, że kelnerem/sprzedawcą/barmanem może być każdy. Nic bardziej mylnego. Można mieć w ręku tacę/obsługiwać kasę fiskalną/potrząsać shakerem, ale to nie czyni z nas specjalistów. Nie jesteśmy kelnerami/sprzedawcami/barmanami.
Wykonujemy tylko zawód kelnera/sprzedawcy/barmana.
Chciałabym powiedzieć, że pozostałe Panie, których pracę obserwowałam podczas całego pobytu w knajpie wykonywały zawód kelnerek [ bo kelnerkami z pewnością nie były], ale byłaby to gruba przesada. Może jestem zbyt wymagająca lub jak kto woli przewrażliwiona, ale jakoś nie lubię kelnerek majtających mi włosami przed talerzem [ średnio to higieniczne, choćby włosy były najpiękniejsze i najdłuższe], z tipsami lub oskrobanym do połowy paznokcia lakierem [ kojarzy mi się to z brudem, koniec kropka], zbyt zajętymi dyskusją z koleżanką, by zauważyć, że jest wzywana, wspierających się na stole podczas przyjmowania zamówienia [ ja rozumiem, że jest zmęczona, ale to nie tłumaczy dlaczego poleguje na stoliku, wzdychając przy każdym zdaniu, jakby miała właśnie wydać ostatnie tchnienie], czy w końcu roztrząsającą niezwykle ważki temat z koleżankami z pracy, jakim jest bez wątpienia kwestia czy siedzący przy stoliku samotny cudzoziemiec to kawaler czy nie.
A dyskusja między Paniami kelnerkami była długa, emocjonująca i głośna. Skąd wiem? Ano stad, że szczebiotały niczym stado podlotków na pensji trzy metry od mojego stolika, odwrócone tyłem do klientów [ może wierzyły, że wtedy nie słychać?], gdy zaś nie było już wyjścia, bo jakiś jeden z drugim siedzący przy stoliku natarczywie domagał się jednak ich przyjścia, krzyczały do siebie przez całą salę.
Jakież to było urocze... Czułam się jak w podstawówce. Biorąc zaś pod uwagę, że radośnie i beztrosko wykrzykiwane do jednej z nich zachęty by zalecała się do przystojnego obcokrajowca [ bylismy z Emanem jedynymi Polakami], poczułam wręcz dumę narodową, że mam takie zaradne życiowo rodaczki [ jesli ktoś jeszcze nie zauważył, to zdanie to ma ociekać ironią].
Nie powiem - obsłużeni zostaliśmy dość szybko, nie zatarło to jednak wrażenia jakie zrobiła na nas cała reszta.  Wisienką zaś na torcie profesjonalizmu Pań kelnerek była sytuacja z bezdomnym, ale o tym za chwilę.

OGRÓDEK:
Jak większość knajp na krakowskim rynku Sioux ma ogródek. Generalnie raczej z nich nie korzystam ze względu na bezdomnych. Średnio mam ochotę na doświadczenia typu "palec w zupie" czy sikanie tuż przy moim stoliku.
Dlatego w 99% procentach jadam na sali. Tym razem skusiliśmy się z Emanem na ogródek. Powodów było kilka. Po pierwsze czułam się tak sobie, więc świeże powietrze było wskazane, po drugie było na tyle pochmurno i zimno, by bezdomni, pseudo grajkowie i inne tego typu "atrakcje" raczej się nie zdarzyły...
O ludzka naiwności!
Mniej więcej w połowie obiadu zjawił się bezdomny. Nauczona wcześniejszym doświadczeniem [ podobnie jak Eman] zajęłam miejsce na tyle daleko zarówno od chodnika jak i ulicy, by nie narażać się na ewentualne zaczepki. Biedni Szwedzi nie. Przyszło im spożywać posiłek przy dodatkowych aromatach, skutecznie maskujących zapach dań jakie zamówili i prowadzić rozmowę z prawie leżącym na ich stoliku osobnikiem. Wykazali silną wolę i starali się nie reagować, co było nie lada wyczynem, bowiem zapachy dochodziły i do mnie, siedzącej trzy stoliki dalej.
A co na to obsługa?...Kelnerki udawały, że nic się nie dzieje. Ba, wymieniły kilka towarzyskich zdań z tymże bezdomnym, bez mrugnięcia okiem pozwoliły mu na wędrówki pomiędzy stolikami, narzucanie się gościom, wtrącanie do ich rozmów...Zero interwencji. Jeśli klient sam nie zareagował, skazany był na takie właśnie towarzystwo.
Pojawienie się Straży Miejskiej też nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Panowie i owszem, zatrzymali się, ale przez dobre dziesięć minut nie podjęli żadnej interwencji przyglądając się poczynaniom naszego bohatera. Kiedy zmęczony zebraniem - z miernym rezultatem - pół zawisł, pół się położył na płotku i jednym ze stolików poprosili go żeby się wyniósł. Jaka była reakcja?... Poetycko i metaforycznie mówiąc Bezdomny zlał ich ciepłym moczem i wisiał dalej.
Dalsza interwencja straży była bardziej stanowcza - rozpoczęli z nim negocjacje, by jednak się przeniósł w inne miejsce [ cały czas ze stosownej odległości]. Ostatecznie bezdomny sobie poszedł. Pytanie tylko czy dzięki skutecznym działaniom stróżów porządku, czy też po prostu mu się znudziło.
I teraz czas na kolejną dygresję. Kraków od wielu już lat nie może sobie poradzić z bezdomnymi, którzy w okresie letnim terroryzują Rynek. Wszyscy o tym wiedzą, piesze się o tym co roku. Podobno nic nie można zrobić. Ale... czy postawa jaką zaprezentowała obsługa lokalu i straż nie dają swoistego cichego przyzwolenia na takie właśnie zachowanie? Może więcej stanowczości, szybka interwencja, a nie pozostawienie klienta sobie samemu zmieniła by co nieco. Nie mówię, że problem znikł by całkowicie, ale... Wrocław jakoś sobie poradził. Dlaczego Kraków nie może?

JEDZONKO:
Na koniec będzie coś pozytywnego. Grillowana wątróbka z cebulką i pieczarkami jaką jadłam w Sioux'ie była doskonała. Soczysta, mięciutka, idealnie dopieczona. Frytki bez skazy, nie ociekające tłuszczem [ jak często się to zdarza], dwa rodzaje surówek. Osobno podane trzy sosy [ tak jak to od zawsze jest w Sfinx'ie] - majonezowy, czosnkowy i słodko-kwaśny. Do tego porcja solidnych rozmiarów - jak dla trapera z ceną umiarkowaną, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że to Rynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz