19 marca 2010

WYCHOWAJMY SOBIE GENIUSZA

Właściwie dzisiejszy wpis jest wypadkową kilku sytuacji, których byłam albo świadkiem, albo uczestnikiem.

SYTUACJA I:
dziecko znajomej ma trzy lata: chodzi na angielski, zajęcia z piłki nożnej, uczy się gry na pianinie i flecie, obsługi komputera - jakieś tam zajęcia dla dzieci, dodatkowo mama daje mu lekcje czytania i pisania. Ma jeszcze kilka zajęć dodatkowych, ale nie pamiętam jakich. Dzięki temu ma zapełniony grafik prawie do 20. Czas na beztroską zabawę nie jest przewidziany, w końcu nauka to zabawa.

SYTUACJA II:
inne dziecko, innych znajomych, po ukończeniu roku uczone było obsługi komputera, czytania, pisania... i kilku jeszcze innych rzeczy, które są fajne, ale dla kogoś, kto jest na tym świecie już troszkę dłużej niż 12 miesięcy.

SYTUACJA III:
nauka chodzenia dziecka, które dopiero co ukończyło 5 miesięcy, by w ten sposób pokonać znajomego tatę i jego syna, który zaczął chodzić w wieku 7 miesięcy. Syn, nie tato oczywiście.

Jednak, by być zupełnie szczerą, to ostatecznym bodźcem/motywatorem stała się rozmowa jaką odbyłam na GG z koleżanką. Dotyczyła nauki czytania jej córki. Niby nic, tyle tylko, że Natalia - córka mojej koleżanki - niedawno, ba bardzo niedawno, skończyła rok, a co ważniejsze płynnie jeszcze nie mówi.
Początkowo myślałam, że to żart. Ja rozumiem ambicje rodziców, pragnienie zapewnienia swojej pociesze jak najlepszego startu, jednak gdzieś powinna być granica w tych zapędach. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Teraz będzie bardzo szczerze i mam nadzieję, że Aśka, która z pewnością to przeczyta, nie obrazi się na mnie, a jeśli już, to nie obrazi się na zawsze.
Kiedy okazało się, że jednak nie żartuje z tą nauką czytania, pomyślałam sobie - odpie...liło jej nowatorsko. Okazało się, że nie nowatorsko. W czasie poszukiwań w necie trafiłam m. in. na coś takiego.
Generalnie w necie tekstów- porad, jak ze swego dziecka zrobić geniusza jest multum. Jedne są bardziej przerażające, inne mniej. Zaś te, które mają jakiś sens czytane nie będą. Przy większości opadły mi łapki. Nota bene Kijance też. Znalazłam dwa promyczki nadziei, ale to nadal za mało. Jeśli ktoś chce się z nimi zapoznać, oto one:
* zagraniczne poradniki a polskie realia
*zanim zaczniesz bawić się w nauczyciela
Czytam o tych dążeniach rodziców i tak się zastanawiam, czy to ja jestem opóźniona i nie idę z duchem czasu, czy to rodzice udzielający się na wszelakich forach są bezmózgami, bo jakoś nikt z nich nie zastanowił się jakie mogą być negatywne skutki takich poczynań. A może po prostu jestem mało ambitnym przyszłym rodzicem, który nie ma ciśnienia na wychowanie małego geniusza? Nie zaplanowałam intensywnych kursów wszelakich dla Kijanki od dnia jej narodzin, wychodząc z założenia, ze wszystko w swoim czasie. Na początek niech bawi się lalkami...

[ Kiedy opowiedziałam Emanowi o całej sytuacji doszedł do wniosku, ze już teraz zacznie uczyć Kijankę programowania, dzięki czemu po ukończeniu przedszkola będzie mogła podjąć pracę w Motce, a przy okazji nie będzie się czuła gorsza od innych wszystkich tych "wybitnych" dzieci]

Oczywiście można mi zarzucić, że jestem teoretykiem w dziedzinie wychowywania dziecka [ w końcu Kijanka jest jeszcze jajkiem, więc co ja tam wiem]. Z drugiej jednak strony Kijanka regularnymi kopami przypomina mi, że jednak posiadam już dziecko, w związku z tym mam prawo wypowiadać się - subiektywnie- co uważam za dobre, a co za złe przy wychowywaniu.
Oczywiście można mi też zarzucić, że jako pedagog z wykształcenia [ z kilkuletnią praktyką] mam spaczone podejście do zagadnienia i przemawia za mną pragnienie utrzymania, nazwijmy to z braku lepszego określenia "władzy" jaką daje bycie nauczycielem. Tyle tylko, że to ja, a nie "ambitny rodzic przyszłego geniusza" stykam się w klasach z dziećmi na tychże geniuszy wychowanymi i widzę wszelakie skrzywienia i wypaczenia, z którymi przychodzi mi walczyć.
Rodzicom którzy postanowią wychować swoje dziecko na geniusza stosując się do zasad z wszelakich poradników dostępnych tak w necie jak i w księgarniach, dedykuje kilka zagadnień do przemyślenia:
* czy jestem na tyle dobrze przygotowany merytorycznie by uczyć swoje dziecko czytać i pisać? [ nie mam wady wymowy, posługuje się poprawną polszczyzną, znam zasady obowiązujące w języku polskim na tyle dobrze, by być mentorem dla mojej pociechy...] - o tacie pseudo historyku możecie poczytać tutaj, a jakie konsekwencje takiej nauki będą... nie trzeba być nauczycielem żeby się domyśleć.
* czy ten zajebisty poradnik, którym się posiłkuje jest dostosowany do polskich realiów? [ odsyłam do linków powyżej]
* czy moje dziecko - wychowane na geniusza odnajdzie się później w żłobku/przedszkolu/szkole wśród rówieśników znacznie głupszych, wykluczam tu sytuację, gdy dziecko jest w placówce dla dzieci wybitnych [ problemy z odnalezieniem się wśród rówieśników, o mniejszych umiejętnościach, alienacja, problemy z kontaktami interpersonalnymi - dziecko chce być traktowane jak starsze, bo posiada umiejętności starszych od siebie]
* czy mam na tyle cierpliwości i czasu by doprowadzić to do końca
I to by było na tyle.
Osobiście nie czuję się jakoś niedorozwinięta z tego powodu, że rodzice nie uczyli mnie czytać od narodzin. Nauczyłam się w wieku czterech lat, bo sama chciałam, nie przechodziłam żadnych intensywnych kursów wszelakich, a mimo to mam całkiem niezłe IQ, ukończyłam studia i ostatnią melepetą nie jestem. Dla Kijanki tez nie mam opracowanego planu pięcioletniego, ale mam nadzieję że jakoś uda mi się ją z Emanem wychować i ze w wieku 20 lat nie będzie podpisywać się krzyżykiem.

11 komentarzy:

  1. Heh z bastardem się nabijamy że jak jego Adam dobije do 1 roku to będzie płynnie pisał w asemblerze :D A tak na poważnie to nauczyłem się podstaw komunikacji wyższej w zerówce i jakoś nie czułem potrzeby opanować tego wcześniej, gdyż moja mamuśka była niezłym audio bookiem ;) Inna sprawa jest taka że zapał rodziców jest godny podziwu, oby utrzymał się do wieku 16-18 lat, a nie przez pierwsze kilkanaście miesięcy.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Uwaga orzeszki"- jest taka powieść, nie pamiętam autora, ale dokładnie o tym, o czym piszesz Ola.
    Tylko jaki ma sens dzieciństwo takiego małego "geniusza", gdzie czas na bycie dzieckiem?

    OdpowiedzUsuń
  3. Obawiam się, że dzieciństwo nie jest przewidziane w programie nauczania ;)
    Ja, co prawda, powieści nie czytałam, ale swego czasu oglądałam komedię o rodzicach nastawionych na wychowanie geniusza - efekt był do przewidzenia - po trzech latach geniusz uległ urokowi zabawy w błotnistej kałuży olewając naukę pierwiastków.

    OdpowiedzUsuń
  4. hm... my z Emanem założyliśmy bardziej lajtowny program nauczania i założyliśmy, że Pola asemblera opanuje około 5 roku życia ;) No, ale widać, że my nie mamy takiego ciśnienia, jak niektórzy, na dziecko geniusza :)))))

    OdpowiedzUsuń
  5. No wiec wlasnie - jak dla mnie, to wystarczy, ze Kijana w okolicach 1szej klasy Szkoly Podstawowej ztrudni sie w Motce, wiec asemblera zostawiamy sobie dopiero na okres Starszakow. Wczesniej oczywiscie C/C++, UML, estymowanie projektow i tym podobny software inzynieryjny stuff.
    Wtedy bedzie sobie mogla nawet, w wieku powiedzmy tych 19tu lat, pojsc na jakies studia humanistyczne - jako hobby khe khe khe

    OdpowiedzUsuń
  6. W koncu gdzies meza musi poznac :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem jakie Ty masz doświadczenia, ale z tego co ja się orientuję na studiach humanistycznych jest raczej kiepski materiał na męża, chyba że jest się gejem i szuka partnera na "taki typ męża".
    ostatecznie można zdecydować się na bycie z wykładowca - wtedy mama jej wyjaśni dlaczego to głupi pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  8. Moi rodzice zepsuli mi dzieciństwo :(

    Pokazali mi piękno matematyki dopiero jak poszedłem do szkoły. :(
    Gdyby tylko wcześniej nauczyli mnie analizy zespolonej i rachunku wariacyjnego to mógłbym wygrywać konkursy licealne od podstawówki a nie od końca gimnazjum :(

    ---------------

    A tak serio w swoim życiu spotkałem wystarczająco dużo osób skrzywdzonych przez ambitnych rodziców: nie przystosowanych do życia w społeczeństwie, nie umiejących się dogadać czy wypowiedzieć na jakikolwiek temat niezwiązany z dziedziną wiedzy wyuczonej. To nie ludzie tylko maszyny do obalania hipotez.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja bym jeszcze dodała, że wyalienowani socjopaci, z których i tak nie ma pożytku ogół społeczeństwa

    OdpowiedzUsuń
  10. Geniuszy się chyba hoduje, nie wychowuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Doskonałe stwierdzenie.

    OdpowiedzUsuń