Staranie się o pracę zawsze bywa stresujące.
A im bliżej terminu opłacenia rachunków tym stres większy.
Przeglądam ogłoszenia. Każdego dnia. Ustalony rytuał: wychodzę z łóżka, kierunek kuchnia- włączyć ekspres, nakarmić kota. Kierunek pokój - włączyć komputer – kawa właśnie się zaparzyła. No to ponownie do kuchni – kawa. Ponownie do pokoju - komputer. Ściskam ogromny kubek delektując się zapachem. Niech Bóg błogosławi Sobieskiego za ten Wiedeń i za kawę oczywiście.
Przez moment jeszcze zastanawiam się czy nie założyć chociaż majtek byłoby wygodniej i jakoś tak… przyzwoicie. Z drugiej jednak strony… potem będę brać prysznic i trzeba je będzie zdjąć. Zwyczajna strata czasu i energii. Przeglądam kolejne portale z ofertami pracy. Wszędzie to samo. Dla nauczycieli humanistów ofert nie ma. Z ciekawości zmierzyłam sobie czas. Przejrzenie tego wszystkiego zajmuje około dwóch godzin. Każdego dnia tracę dwie godziny z życia na czytanie bezsensownych ogłoszeń. No nic.
Ściągam pocztę. Niby sprzęt dobry a komp mieli i mieli. Miliardy spamów i kilka ofert pracy. Otwieram bez zbędnego entuzjazmu. Pomimo zaznaczonego profilu i tak przysyłają mi bzdury typu: operator dźwigu, pracownik fizyczny. Nie żebym miała w pogardzie jakąkolwiek prace, ale czy ja kurna metr sześćdziesiąt w kapeluszu z lękiem wysokości mam szanse zostać operatorem dźwigu na jakiejś koszmarnej wysokości? Czytając kolejne propozycje zaczynam żałować, że nie poszłam do zawodówki. Byłabym takim fliziarzem, albo hydraulikiem i zarabiałabym godziwe pieniądze. To nie, zachciało mi się wyższego i analizy jakiejś tam „Iliady”. Komu dziś wiedza o heksametrze potrzebna?
Ponownie otwieram stronę magicznego Krakowa. Robię to już odruchowo, czasem nie zdając sobie z tego sprawy. Kilka, kilkanaście razy dziennie. Fascynuje mnie system ukazywania się ofert. Trzy godziny temu nie było dla mnie ani jednej a teraz proszę jest pięć. I wszystkie z datą z przed dwóch dni. Nie tracę jednak nadziei.
Drukarka wypluwa z siebie kolejne podania, cv i listy motywacyjne. Z nudów zrobiłam sobie kilkanaście wersji teraz nie tracę na to czasu. Niech drukuje. Ja tymczasem pod prysznic. Jednak dobrze, że nie zakładałam tych majtek.
Człowiek po prysznicu czuje się jak nowo narodzony. Stoję przed szafą zastanawiając się czy opłaca mi się zakładać spodnium. Jak znam życie i tak nie zostanę dopuszczona przed oblicze miłościwie panującego dyrektora. Zawsze rozbijam się na sekretarkach, w skrajnych przypadkach na woźnych.
Wychowanie jednak zwyciężyło – wbijam się w spodnium i szpilki. Na zewnątrz ze trzydzieści stopni. Spłonę żywcem, ale co tam. Pakuję dokumenty do teczki w żółtą kaczkę i wyruszam.
Pierwsza szkoła
Dotarłam. Nawet nie spociłam się tak bardzo. Dobrze, że się nie maluję. Przynajmniej nie muszę się martwić, że jestem rozmazana. Szkoła podstawowa. Poszukują polonisty. Jestem idealna na to stanowisko. Drzwi wejściowe. Z powodzeniem mijam woźną. Drzwi do sekretariatu. Ok. jestem w środku. Teraz standardowa formułka: „dzień dobra. Ja w sprawie państwa oferty ze strony magicznego Krakowa na stanowisko nauczyciela języka polskiego” i w odpowiedzi tez dostaję standardową formułkę: „ a nie . to już nie aktualne od kilku dni”.
Jak może być nieaktualne od kilku dni skoro dopiero się ukazało!!! Dziękuję, uśmiecham się i wychodzę.
Druga szkoła
Kolejna dzielnica kolejna szkoła. Znów polonista. Tym razem do ponadgimnazjalnej. Do tego nadaję się jeszcze bardziej. Pracowałam w takiej szkole pięć lat. Wchodzę. Pani woźna mierzy mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale nagle przypomina sobie [ chyba], że widziała mnie już tu kilkakrotnie, więc nawet nie wychodzi ze swojej kanciapy. Znam drogę na pamięć. Byłam tu już kilka razy. Jeszcze nie dostąpiłam zaszczytu widzenia dyrektorki. Nie ten poziom wtajemniczenia. Tym razem nawet nie robię sobie nadziei.
Pani sekretarka lustruje mnie niewidzącym wzrokiem. Wytrzymuję to jakoś i zaczynam standardową formułkę; „dzień dobra. Ja w sprawie państwa oferty ze strony magicznego Krakowa na stanowisko nauczyciela języka polskiego”. Odpowiedź jest mi już znana zanim padła. „ a nie . to już nie aktualne od kilku dni”. Zamierzam odejść, ale przełamuję pierwszy odruch i pytam czy mogę zostawić CV. Tak na wszelki wypadek. Pani niezadowolona, ale jednak wyraża zgodę. Więc zostawiam.
Pani sekretarka – pierwsza po Bogu lustruje kartki jakie jej podałam. Od czasu do czasu na mnie zerka. Znam swoje CV. Jest naprawdę imponujące, nie robi zatem na mnie wrażenia jej zachowanie. W końcu nie wytrzymuje i zadaje sakramentalne pytanie [ choć niepotrzebnie bo odpowiedź jest w CV] „ ma pani egzaminatora?” „tak” „ dlaczego nie zgłosiła się pani do nas od razu?” „bo K… wcześniej nigdzie nie było informacji że potrzebujecie polonisty” – myślę sobie, ale na głos wypowiadam ocenzurowaną wersję. I na tym kończy się nasza konwersacja. Wychodzę odkreślając z listy kolejną szkołę.
Trzecia szkoła
Następna szkoła jest na Bronowicach. Zanim się do niej dostanę – są godziny szczytu- sekretariat będzie już zamknięty. Poza tym bilety wyniosą dwa razy tyle co znaczek. Na najbliższej poczcie pakuję wszystko do koperty i wysyłam poleconym priorytetem. Jestem o jakieś 6 złoty do przodu. Po krótkim zastanowieniu i przeanalizowaniu mapy Krakowa resztę tez pakuję do kopert i wysyłam.
Wracam do domu. Zanim cokolwiek zrobię odpalam kompa. Magiczny Kraków. Kolejna oferta. Tym razem dla historyka. Luz dyplom z historii tez mam. Sprawdzam czy podany jest numer kontaktowy… jest. Zatem dzwonię. W słuchawce głos pełen wyrzutu- kątem oka patrzę na zegarek- no tak 15:55. Mimo wszystko niezrażona pytam o wakat. W odpowiedzi z prędkością karabinu maszynowego słyszę odpowiedź że dokumenty należy przesłać na adres szkoły [ w tym momencie całkowicie niezrozumiały bełkot] i za tydzień jeśli będą zainteresowani to się odezwą.
Przez najbliższy tydzień jak wariatka będę biec do telefonu jak tylko zadzwoni. I to do czego. Do trzech żałosnych godzin.
A im bliżej terminu opłacenia rachunków tym stres większy.
Przeglądam ogłoszenia. Każdego dnia. Ustalony rytuał: wychodzę z łóżka, kierunek kuchnia- włączyć ekspres, nakarmić kota. Kierunek pokój - włączyć komputer – kawa właśnie się zaparzyła. No to ponownie do kuchni – kawa. Ponownie do pokoju - komputer. Ściskam ogromny kubek delektując się zapachem. Niech Bóg błogosławi Sobieskiego za ten Wiedeń i za kawę oczywiście.
Przez moment jeszcze zastanawiam się czy nie założyć chociaż majtek byłoby wygodniej i jakoś tak… przyzwoicie. Z drugiej jednak strony… potem będę brać prysznic i trzeba je będzie zdjąć. Zwyczajna strata czasu i energii. Przeglądam kolejne portale z ofertami pracy. Wszędzie to samo. Dla nauczycieli humanistów ofert nie ma. Z ciekawości zmierzyłam sobie czas. Przejrzenie tego wszystkiego zajmuje około dwóch godzin. Każdego dnia tracę dwie godziny z życia na czytanie bezsensownych ogłoszeń. No nic.
Ściągam pocztę. Niby sprzęt dobry a komp mieli i mieli. Miliardy spamów i kilka ofert pracy. Otwieram bez zbędnego entuzjazmu. Pomimo zaznaczonego profilu i tak przysyłają mi bzdury typu: operator dźwigu, pracownik fizyczny. Nie żebym miała w pogardzie jakąkolwiek prace, ale czy ja kurna metr sześćdziesiąt w kapeluszu z lękiem wysokości mam szanse zostać operatorem dźwigu na jakiejś koszmarnej wysokości? Czytając kolejne propozycje zaczynam żałować, że nie poszłam do zawodówki. Byłabym takim fliziarzem, albo hydraulikiem i zarabiałabym godziwe pieniądze. To nie, zachciało mi się wyższego i analizy jakiejś tam „Iliady”. Komu dziś wiedza o heksametrze potrzebna?
Ponownie otwieram stronę magicznego Krakowa. Robię to już odruchowo, czasem nie zdając sobie z tego sprawy. Kilka, kilkanaście razy dziennie. Fascynuje mnie system ukazywania się ofert. Trzy godziny temu nie było dla mnie ani jednej a teraz proszę jest pięć. I wszystkie z datą z przed dwóch dni. Nie tracę jednak nadziei.
Drukarka wypluwa z siebie kolejne podania, cv i listy motywacyjne. Z nudów zrobiłam sobie kilkanaście wersji teraz nie tracę na to czasu. Niech drukuje. Ja tymczasem pod prysznic. Jednak dobrze, że nie zakładałam tych majtek.
Człowiek po prysznicu czuje się jak nowo narodzony. Stoję przed szafą zastanawiając się czy opłaca mi się zakładać spodnium. Jak znam życie i tak nie zostanę dopuszczona przed oblicze miłościwie panującego dyrektora. Zawsze rozbijam się na sekretarkach, w skrajnych przypadkach na woźnych.
Wychowanie jednak zwyciężyło – wbijam się w spodnium i szpilki. Na zewnątrz ze trzydzieści stopni. Spłonę żywcem, ale co tam. Pakuję dokumenty do teczki w żółtą kaczkę i wyruszam.
Pierwsza szkoła
Dotarłam. Nawet nie spociłam się tak bardzo. Dobrze, że się nie maluję. Przynajmniej nie muszę się martwić, że jestem rozmazana. Szkoła podstawowa. Poszukują polonisty. Jestem idealna na to stanowisko. Drzwi wejściowe. Z powodzeniem mijam woźną. Drzwi do sekretariatu. Ok. jestem w środku. Teraz standardowa formułka: „dzień dobra. Ja w sprawie państwa oferty ze strony magicznego Krakowa na stanowisko nauczyciela języka polskiego” i w odpowiedzi tez dostaję standardową formułkę: „ a nie . to już nie aktualne od kilku dni”.
Jak może być nieaktualne od kilku dni skoro dopiero się ukazało!!! Dziękuję, uśmiecham się i wychodzę.
Druga szkoła
Kolejna dzielnica kolejna szkoła. Znów polonista. Tym razem do ponadgimnazjalnej. Do tego nadaję się jeszcze bardziej. Pracowałam w takiej szkole pięć lat. Wchodzę. Pani woźna mierzy mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale nagle przypomina sobie [ chyba], że widziała mnie już tu kilkakrotnie, więc nawet nie wychodzi ze swojej kanciapy. Znam drogę na pamięć. Byłam tu już kilka razy. Jeszcze nie dostąpiłam zaszczytu widzenia dyrektorki. Nie ten poziom wtajemniczenia. Tym razem nawet nie robię sobie nadziei.
Pani sekretarka lustruje mnie niewidzącym wzrokiem. Wytrzymuję to jakoś i zaczynam standardową formułkę; „dzień dobra. Ja w sprawie państwa oferty ze strony magicznego Krakowa na stanowisko nauczyciela języka polskiego”. Odpowiedź jest mi już znana zanim padła. „ a nie . to już nie aktualne od kilku dni”. Zamierzam odejść, ale przełamuję pierwszy odruch i pytam czy mogę zostawić CV. Tak na wszelki wypadek. Pani niezadowolona, ale jednak wyraża zgodę. Więc zostawiam.
Pani sekretarka – pierwsza po Bogu lustruje kartki jakie jej podałam. Od czasu do czasu na mnie zerka. Znam swoje CV. Jest naprawdę imponujące, nie robi zatem na mnie wrażenia jej zachowanie. W końcu nie wytrzymuje i zadaje sakramentalne pytanie [ choć niepotrzebnie bo odpowiedź jest w CV] „ ma pani egzaminatora?” „tak” „ dlaczego nie zgłosiła się pani do nas od razu?” „bo K… wcześniej nigdzie nie było informacji że potrzebujecie polonisty” – myślę sobie, ale na głos wypowiadam ocenzurowaną wersję. I na tym kończy się nasza konwersacja. Wychodzę odkreślając z listy kolejną szkołę.
Trzecia szkoła
Następna szkoła jest na Bronowicach. Zanim się do niej dostanę – są godziny szczytu- sekretariat będzie już zamknięty. Poza tym bilety wyniosą dwa razy tyle co znaczek. Na najbliższej poczcie pakuję wszystko do koperty i wysyłam poleconym priorytetem. Jestem o jakieś 6 złoty do przodu. Po krótkim zastanowieniu i przeanalizowaniu mapy Krakowa resztę tez pakuję do kopert i wysyłam.
Wracam do domu. Zanim cokolwiek zrobię odpalam kompa. Magiczny Kraków. Kolejna oferta. Tym razem dla historyka. Luz dyplom z historii tez mam. Sprawdzam czy podany jest numer kontaktowy… jest. Zatem dzwonię. W słuchawce głos pełen wyrzutu- kątem oka patrzę na zegarek- no tak 15:55. Mimo wszystko niezrażona pytam o wakat. W odpowiedzi z prędkością karabinu maszynowego słyszę odpowiedź że dokumenty należy przesłać na adres szkoły [ w tym momencie całkowicie niezrozumiały bełkot] i za tydzień jeśli będą zainteresowani to się odezwą.
Przez najbliższy tydzień jak wariatka będę biec do telefonu jak tylko zadzwoni. I to do czego. Do trzech żałosnych godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz