- Musimy odwiedzić Maksów - powiedział Bobi
- Jedź sam
- Ale Maksy zapraszają nas oboje - Łagodnie przypomniał Bobi.
- Ale ja nie chcę - zaprotestowałam co było zgodne z prawdą.
- Niuniuś, bądź rozsądna - Bobi odwołał się do ostatecznych argumentów - Maksy to nasi przyjaciele. zapraszają nas od kilku miesięcy. Nie możemy odkładać tej wizyty w nieskończoność.
- Maksy to nie są nasi przyjaciele - zaprotestowałam. - Maks jest naszym przyjacielem, a właściwie Twoim. Mimi jest tylko przykrym dodatkiem do Maksa i przypominam Ci, że to ja się z nią męczę, gdy tym czasem ty miło spędzasz czas z Maksem.
- Obiecuję, że będziemy krótko. Nawet nie zdążysz zauważyć jak głupia jest Mimi - zapewniał Bobi, choć sam w to nie wierzył, co było słychać w jego głosie. Głupota Mimi biła po oczach z wielu mil. Nie sposób jej nie dostrzec.
- Nie muszę tego zauważać. Wiem to od dawna. - powiedziałam, żeby zaznaczyć swój protest przeciwko przebywaniu z Mimi w jednym pomieszczeniu, ale i tak wiadomo było, że pojadę. W końcu Maks był sensownym facetem i nawet go lubiłam.
***
Wizyta u Maksów nastąpiła w sobotę [ jak wszystkie tego typu wizyty, nie tylko u Maksów z resztą].
Prócz zwyczajnego syfu jaki zazwyczaj był w salonie dołączył tzw. syf dziecięcy - rozsypane zabawki, jakieś pieluchy, kremy, maści i cały ten osprzęt, jaki podobno potrzebny jest do wychowywania dziecka. Na samym środku, by nie rzec na honorowym miejscu, stał nocnik [ ku mojej uldze chwilowo pusty]. Zaczęłam się zastanawiać czy za kilka miesięcy nasz dom będzie wyglądał podobnie? Czy posiadanie dziecka jest równoznaczne z mieszkaniem na wysypisku?
Zasiedliśmy w bardzo modnych, bardzo drogich i bardzo niewygodnych kanapach i rozpoczęliśmy wizytę. Mały Maks biegał po pokoju i wrzeszczał, co jakiś czas wyjmując kolejną zabawkę z wielkiego pudła, by po chwili wyrzucić ją w któryś kąt pokoju.
Ku mojemu zdziwieniu Mimi zaproponowała herbatę, co pewnie jest czymś normalnym, ale nie u wyrzuconych za skąpstwo ze Szkocji mieszkańców Polski. Maks wyjął ciasto, które przyniosłam- nie tyle z kurtuazji co zwyczajnie z troski o swój żołądek, o ile bowiem cuda z herbatą się zdarzają o tyle cuda z jakimkolwiek jedzeniem już nie, a biorąc pod uwagę, że każda taka wizyta trwa, człowiek robi się głodny. Po standardowej wymianie informacji typu jak się czujemy, co tam u nas, wysłuchaniu jakie Maks robi postępy, jak fenomenalnym i nad wiek rozwiniętym jest dzieckiem, przeszliśmy do prawdziwego powodu wizyty. Pobierania nauk. Powoli się do tego przyzwyczajamy. Jakoś wszyscy, którzy posiadali przychówek czuli się w obowiązku podzielić własnym doświadczeniem, ujętym w zbiór rad.
Niektóre były pozbawione sensu, niektóre bezcenne, a niektóre zwyczajnie nas bawiły. Takiego jednak początku, jaki nastąpił u Maksów raczej się nie spodziewaliśmy.
- Mam nadzieję, że nie urządziliście jeszcze pokoju dla dziecka? - zapytała Mimi, kiedy oboje z Maksem zasiedli na drugiej równie modnej, równie drogiej i pewnie równie niewygodnej kanapie.
- Nie. Raczej ciężko to robić, kiedy na głowie mamy notariusza i banki - zauważyłam uszczypliwie.
- A czemu pytasz? - zainteresował się Bobi.- Jakieś podpowiedzi?- ukradkiem rzucił mi spojrzenie z serii " nie bądź złośliwa".
- No nie, ale wiesz, jeszcze możecie stracić dziecko, więc po co popadać w koszta? Poza tym jak Niunia straci dziecko, a pokoik będzie zrobiony, to nie wyjdzie z depresji. Maks autorytatywnie pokiwał głową, popierając przemyślenia żony.
Popatrzyłam na swój siedmiomiesięczny brzuch, który bezwiednie zasłoniłam ręką. W odpowiedzi dostałam trzy solidne kopy, jakby Kijanka postanowiła zapewnić swoją mamę, że wszystko w porządku i w tym brzuchu pomieszka jeszcze trochę.
- Nie zapowiada się na to, żeby dziecku coś zagrażało. Na ostatnim badaniu wyszło, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Badania to nie wszystko. - Maks pogłaskał żonę po głowie. - Wiesz, twój wiek też ma swoje prawa. Nie jesteś już najmłodsza, a to wasze pierwsze dziecko.
Popatrzyliśmy na siebie z Bobim. Czy rzeczywiście w wieku 30 lat powinnam raczej poszukiwać wygodnej i niedrogiej trumny zamiast wózka? Jestem, aż tak przerażająco stara? Nie czułam się jakimś odmieńcem - przynajmniej w tej kwestii, ale może jednak? Może nie powinniśmy decydować się na dziecko. W końcu starzy rodzice to koszmar...Z miny Bobiego wyczytałam, że też się nad tym zastanawia.
Przypomniałam sobie te wszystkie artykuły o świadomym macierzyństwie, o dojrzałości emocjonalnej starszych matek... może to zwyczajny stek bzdur? Może nic nie zastąpi młodości?
- Jedź sam
- Ale Maksy zapraszają nas oboje - Łagodnie przypomniał Bobi.
- Ale ja nie chcę - zaprotestowałam co było zgodne z prawdą.
- Niuniuś, bądź rozsądna - Bobi odwołał się do ostatecznych argumentów - Maksy to nasi przyjaciele. zapraszają nas od kilku miesięcy. Nie możemy odkładać tej wizyty w nieskończoność.
- Maksy to nie są nasi przyjaciele - zaprotestowałam. - Maks jest naszym przyjacielem, a właściwie Twoim. Mimi jest tylko przykrym dodatkiem do Maksa i przypominam Ci, że to ja się z nią męczę, gdy tym czasem ty miło spędzasz czas z Maksem.
- Obiecuję, że będziemy krótko. Nawet nie zdążysz zauważyć jak głupia jest Mimi - zapewniał Bobi, choć sam w to nie wierzył, co było słychać w jego głosie. Głupota Mimi biła po oczach z wielu mil. Nie sposób jej nie dostrzec.
- Nie muszę tego zauważać. Wiem to od dawna. - powiedziałam, żeby zaznaczyć swój protest przeciwko przebywaniu z Mimi w jednym pomieszczeniu, ale i tak wiadomo było, że pojadę. W końcu Maks był sensownym facetem i nawet go lubiłam.
***
Wizyta u Maksów nastąpiła w sobotę [ jak wszystkie tego typu wizyty, nie tylko u Maksów z resztą].
Prócz zwyczajnego syfu jaki zazwyczaj był w salonie dołączył tzw. syf dziecięcy - rozsypane zabawki, jakieś pieluchy, kremy, maści i cały ten osprzęt, jaki podobno potrzebny jest do wychowywania dziecka. Na samym środku, by nie rzec na honorowym miejscu, stał nocnik [ ku mojej uldze chwilowo pusty]. Zaczęłam się zastanawiać czy za kilka miesięcy nasz dom będzie wyglądał podobnie? Czy posiadanie dziecka jest równoznaczne z mieszkaniem na wysypisku?
Zasiedliśmy w bardzo modnych, bardzo drogich i bardzo niewygodnych kanapach i rozpoczęliśmy wizytę. Mały Maks biegał po pokoju i wrzeszczał, co jakiś czas wyjmując kolejną zabawkę z wielkiego pudła, by po chwili wyrzucić ją w któryś kąt pokoju.
Ku mojemu zdziwieniu Mimi zaproponowała herbatę, co pewnie jest czymś normalnym, ale nie u wyrzuconych za skąpstwo ze Szkocji mieszkańców Polski. Maks wyjął ciasto, które przyniosłam- nie tyle z kurtuazji co zwyczajnie z troski o swój żołądek, o ile bowiem cuda z herbatą się zdarzają o tyle cuda z jakimkolwiek jedzeniem już nie, a biorąc pod uwagę, że każda taka wizyta trwa, człowiek robi się głodny. Po standardowej wymianie informacji typu jak się czujemy, co tam u nas, wysłuchaniu jakie Maks robi postępy, jak fenomenalnym i nad wiek rozwiniętym jest dzieckiem, przeszliśmy do prawdziwego powodu wizyty. Pobierania nauk. Powoli się do tego przyzwyczajamy. Jakoś wszyscy, którzy posiadali przychówek czuli się w obowiązku podzielić własnym doświadczeniem, ujętym w zbiór rad.
Niektóre były pozbawione sensu, niektóre bezcenne, a niektóre zwyczajnie nas bawiły. Takiego jednak początku, jaki nastąpił u Maksów raczej się nie spodziewaliśmy.
- Mam nadzieję, że nie urządziliście jeszcze pokoju dla dziecka? - zapytała Mimi, kiedy oboje z Maksem zasiedli na drugiej równie modnej, równie drogiej i pewnie równie niewygodnej kanapie.
- Nie. Raczej ciężko to robić, kiedy na głowie mamy notariusza i banki - zauważyłam uszczypliwie.
- A czemu pytasz? - zainteresował się Bobi.- Jakieś podpowiedzi?- ukradkiem rzucił mi spojrzenie z serii " nie bądź złośliwa".
- No nie, ale wiesz, jeszcze możecie stracić dziecko, więc po co popadać w koszta? Poza tym jak Niunia straci dziecko, a pokoik będzie zrobiony, to nie wyjdzie z depresji. Maks autorytatywnie pokiwał głową, popierając przemyślenia żony.
Popatrzyłam na swój siedmiomiesięczny brzuch, który bezwiednie zasłoniłam ręką. W odpowiedzi dostałam trzy solidne kopy, jakby Kijanka postanowiła zapewnić swoją mamę, że wszystko w porządku i w tym brzuchu pomieszka jeszcze trochę.
- Nie zapowiada się na to, żeby dziecku coś zagrażało. Na ostatnim badaniu wyszło, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Badania to nie wszystko. - Maks pogłaskał żonę po głowie. - Wiesz, twój wiek też ma swoje prawa. Nie jesteś już najmłodsza, a to wasze pierwsze dziecko.
Popatrzyliśmy na siebie z Bobim. Czy rzeczywiście w wieku 30 lat powinnam raczej poszukiwać wygodnej i niedrogiej trumny zamiast wózka? Jestem, aż tak przerażająco stara? Nie czułam się jakimś odmieńcem - przynajmniej w tej kwestii, ale może jednak? Może nie powinniśmy decydować się na dziecko. W końcu starzy rodzice to koszmar...Z miny Bobiego wyczytałam, że też się nad tym zastanawia.
Przypomniałam sobie te wszystkie artykuły o świadomym macierzyństwie, o dojrzałości emocjonalnej starszych matek... może to zwyczajny stek bzdur? Może nic nie zastąpi młodości?
A mi brak słów...
OdpowiedzUsuńNo calkie niezle toto Zono moja ukochana, tylko powinnas jeszcze zmienic miejsce akcji - np. na Glasgow albo Edinburgh. Bardziej by pasowalo do imion bohaterow :P
OdpowiedzUsuńNie mogę - całym sercem jestem związana z moim ukochanym Krakowem. Żadne miasto tak mnie nie motywuje do złośliwości jak to;P
OdpowiedzUsuńNo ale wiesz - Szkoci to te same klimaty oszczednosciowe ;)
OdpowiedzUsuńNo nie wiem... Nie znam Szkocji, a nie można się kierować zdaniem innych. Stereotypy to nie wszystko. Krakusów sprawdziłam empirycznie i dochodzę do wniosku, że opinia o nich i tak jest łagodna.
OdpowiedzUsuńFajnych znajomych ma ten twój Bobi... nie ma co...
OdpowiedzUsuńMonia, pamiętaj że to tylko opowiadanie. tzw. fikcja literacka ;D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję Emanie że taki kompromis w tekście Cię zadowala. Podobnie jak Moni - przypominam że to fikcja literacka. tekst znajduje się w dziale opowiadań:P
OdpowiedzUsuń