Wraz z pierwszymi mrozami i śniegiem pojawiają się dyskusje na temat problemu biedy, a co za tym idzie żebractwa i bezdomności w Polsce. W marketach można już zauważyć kosze na żywnościowe datki dla najbardziej potrzebujących, we wszystkich centrach handlowych jest więcej kwestujących.
To samo na ulicach.
Kiedy pojawi się śnieg i pierwsze mrozy w akcję włączą się media z lubością i szczegółami opisując kolejne zamarznięcia, wigilie u najbiedniejszych itd.
Choć nie potępiam działań charytatywnych, akcji społecznościowych czy samego altruizmu, to odnoszę wrażenie, że w państwie takim jak Polska zaczyna przybierać to formę chorą.
Z jednej strony - bombardowany tym wszystkim szary obywatel powoli czuje się przytłoczony i winny, że jakoś daje sobie radę, z drugiej cwaniacy, nieroby czy też bezdomni z wyboru, którzy wykorzystują to bez jakichkolwiek zahamowań, z jeszcze innej - ludzie w trudnej sytuacji materialnej, którzy nawet nie próbują poprawić swojego losu, bo przecież jest to obowiązek państwa i tych co mają.
Powiedzmy sobie jasno i szczerze, w większości przypadków nie dajemy datków dlatego, że chcemy pomóc, ale dlatego, że czujemy się winni. Czego? Tego, że mamy pracę, że mamy gdzie mieszkać, że jeździmy dobrym samochodem czy też właśnie wchodzimy do restauracji na obiad. Wrzucamy złotówkę czy dwie, bo mamy świadomość, że za moment wydamy znacznie więcej w lokalu; wrzucamy paczkę makaronu do kosza dla biednych, bo jest nam wstyd, że pchamy wyładowany po brzegi koszyk w markecie; chodzimy na bale charytatywne, bo tak wypada. Pokazywanie się jest przecież w modzie. Poza tym idą święta... a my jesteśmy ludźmi wrażliwymi na cudzą krzywdę. Prawda?
Jednocześnie, mieszkamy na osiedlach z coraz wyższymi płotami. Nasze budynki zaopatrzone są w domofony lub wideofony. Otaczają nas kamery i strażnicy. Nie potępiam mieszkańców osiedli chronionych. Sama na takim mieszkam.
Dlaczego? Bo chcę się czuć bezpieczna. Bo coraz więcej bezdomnych jest agresywnych, wulgarnych, a najgorsze, że bezkarnych. Polskie prawo, niczym ser szwajcarski, wspierane tumiwisizmem i marazmem policji i straży miejskiej jest ich największym sprzymierzeńcem.
W międzywojniu włóczęgostwo było karane, podobnie jak żebractwo. Dziś pozwala na to prawo. Oczywiście teoretycznie są obostrzenia - żebrać można jedynie przy braku środków do życia, nie można być nachalnym... i tak dalej. Tylko nikt nie stara się tego sprawdzić. Poza tym, kiedy rozpoczyna się nachalność? Czy wtedy, gdy ktoś stoi przy bankomacie i doprasza się o drobne czy dopiero wtedy, gdy usiłuje zabrać drobne z tacki na resztę?
A przecież skoro powołane do życia zostały instytucje zajmujące się li tylko pomocą osobą potrzebującym, takie prawo traci rację bytu. Skoro jest miejsce, gdzie udzielą mi tej pomocy, dlaczego idę żebrać? Bo tak jest łatwiej i wygodniej. Skoro istnieją noclegownie i przytułki, MOPS-y i domy pomocy społecznej dlaczego śpię po klatkach, dworcach? Bo dzięki temu nie obowiązują mnie żadne zasady.
Zgodnie z prawem jeśli jakiś pasażer komunikacji miejskiej jest agresywny lub zakłóca spokój/ komfort jazdy pozostałych osób kierowca powinien sprawić by opuścił dany środek lokomocji. I to bez względu czy ma bilet czy nie. Nigdy jeszcze nie widziałam by zareagował. Czy to na rzygającego w autobusie bezdomnego, czy to na Romki nachalnie dopraszające się o pieniądze. Pasażer musi radzić sobie sam. Jak? Jeśli to bezdomny, który rzyga, załatwia swoje potrzeby fizjologiczne lub po prostu potwornie śmierdzi najczęściej decyduje się na opuszczenie pojazdu i poczekanie na inny, jeśli Romka - da jej pieniądze, kupując w ten sposób swoistą wolność.
A przecież, teoretycznie też jest pasażerem z biletem, który ma swoje prawa.
Mieszkam w Polsce. Mam obywatelstwo tego kraju i choć konstytucja zapewnia, że wszyscy są równi i mają takie same prawa, ja osobiście czuję się obywatelem drugiej kategorii.
Mieszkam na osiedlu chronionym, by uniknąć takiego koszmaru jak BEZDOMNYCH W BLOKACH
Ograniczyłam do minimum korzystanie z bankomatów, by uniknąć ŻEBRZĄCYCH
Nie chodzę na Planty, ograniczam spacerowanie po Rynku, jem tylko w środku restauracji, całkowicie rezygnując z ogródków, bo żEBRACY ZDOBYLI KRAKÓW
Jednocześnie na każdym kroku bombardowana jestem żądaniem o pieniądze, by pomóc potrzebującym. Nie ja każę rodzinom wielodzietnym płodzić kolejne dziecko każdego roku. Jeśli nie masz środków do życia, nie zamieniaj się w królika.
***
Dość pesymistycznie wyszło, dlatego w tytule macie link do innego spojrzenia na bezdomność, a właściwie na jednego bezdomnego. To dowód na to, że patologie mogą być karane, bo bezdomność i teoretyczny brak środków do życia nie zawsze kończą się patologią. Że bezdomny nie musi być wulgarnym, zapijaczonym niby - człowiekiem, bezkarnym w obliczu polskiego prawa.
To samo na ulicach.
Kiedy pojawi się śnieg i pierwsze mrozy w akcję włączą się media z lubością i szczegółami opisując kolejne zamarznięcia, wigilie u najbiedniejszych itd.
Choć nie potępiam działań charytatywnych, akcji społecznościowych czy samego altruizmu, to odnoszę wrażenie, że w państwie takim jak Polska zaczyna przybierać to formę chorą.
Z jednej strony - bombardowany tym wszystkim szary obywatel powoli czuje się przytłoczony i winny, że jakoś daje sobie radę, z drugiej cwaniacy, nieroby czy też bezdomni z wyboru, którzy wykorzystują to bez jakichkolwiek zahamowań, z jeszcze innej - ludzie w trudnej sytuacji materialnej, którzy nawet nie próbują poprawić swojego losu, bo przecież jest to obowiązek państwa i tych co mają.
Powiedzmy sobie jasno i szczerze, w większości przypadków nie dajemy datków dlatego, że chcemy pomóc, ale dlatego, że czujemy się winni. Czego? Tego, że mamy pracę, że mamy gdzie mieszkać, że jeździmy dobrym samochodem czy też właśnie wchodzimy do restauracji na obiad. Wrzucamy złotówkę czy dwie, bo mamy świadomość, że za moment wydamy znacznie więcej w lokalu; wrzucamy paczkę makaronu do kosza dla biednych, bo jest nam wstyd, że pchamy wyładowany po brzegi koszyk w markecie; chodzimy na bale charytatywne, bo tak wypada. Pokazywanie się jest przecież w modzie. Poza tym idą święta... a my jesteśmy ludźmi wrażliwymi na cudzą krzywdę. Prawda?
Jednocześnie, mieszkamy na osiedlach z coraz wyższymi płotami. Nasze budynki zaopatrzone są w domofony lub wideofony. Otaczają nas kamery i strażnicy. Nie potępiam mieszkańców osiedli chronionych. Sama na takim mieszkam.
Dlaczego? Bo chcę się czuć bezpieczna. Bo coraz więcej bezdomnych jest agresywnych, wulgarnych, a najgorsze, że bezkarnych. Polskie prawo, niczym ser szwajcarski, wspierane tumiwisizmem i marazmem policji i straży miejskiej jest ich największym sprzymierzeńcem.
W międzywojniu włóczęgostwo było karane, podobnie jak żebractwo. Dziś pozwala na to prawo. Oczywiście teoretycznie są obostrzenia - żebrać można jedynie przy braku środków do życia, nie można być nachalnym... i tak dalej. Tylko nikt nie stara się tego sprawdzić. Poza tym, kiedy rozpoczyna się nachalność? Czy wtedy, gdy ktoś stoi przy bankomacie i doprasza się o drobne czy dopiero wtedy, gdy usiłuje zabrać drobne z tacki na resztę?
A przecież skoro powołane do życia zostały instytucje zajmujące się li tylko pomocą osobą potrzebującym, takie prawo traci rację bytu. Skoro jest miejsce, gdzie udzielą mi tej pomocy, dlaczego idę żebrać? Bo tak jest łatwiej i wygodniej. Skoro istnieją noclegownie i przytułki, MOPS-y i domy pomocy społecznej dlaczego śpię po klatkach, dworcach? Bo dzięki temu nie obowiązują mnie żadne zasady.
Zgodnie z prawem jeśli jakiś pasażer komunikacji miejskiej jest agresywny lub zakłóca spokój/ komfort jazdy pozostałych osób kierowca powinien sprawić by opuścił dany środek lokomocji. I to bez względu czy ma bilet czy nie. Nigdy jeszcze nie widziałam by zareagował. Czy to na rzygającego w autobusie bezdomnego, czy to na Romki nachalnie dopraszające się o pieniądze. Pasażer musi radzić sobie sam. Jak? Jeśli to bezdomny, który rzyga, załatwia swoje potrzeby fizjologiczne lub po prostu potwornie śmierdzi najczęściej decyduje się na opuszczenie pojazdu i poczekanie na inny, jeśli Romka - da jej pieniądze, kupując w ten sposób swoistą wolność.
A przecież, teoretycznie też jest pasażerem z biletem, który ma swoje prawa.
Mieszkam w Polsce. Mam obywatelstwo tego kraju i choć konstytucja zapewnia, że wszyscy są równi i mają takie same prawa, ja osobiście czuję się obywatelem drugiej kategorii.
Mieszkam na osiedlu chronionym, by uniknąć takiego koszmaru jak BEZDOMNYCH W BLOKACH
Ograniczyłam do minimum korzystanie z bankomatów, by uniknąć ŻEBRZĄCYCH
Nie chodzę na Planty, ograniczam spacerowanie po Rynku, jem tylko w środku restauracji, całkowicie rezygnując z ogródków, bo żEBRACY ZDOBYLI KRAKÓW
Jednocześnie na każdym kroku bombardowana jestem żądaniem o pieniądze, by pomóc potrzebującym. Nie ja każę rodzinom wielodzietnym płodzić kolejne dziecko każdego roku. Jeśli nie masz środków do życia, nie zamieniaj się w królika.
***
Dość pesymistycznie wyszło, dlatego w tytule macie link do innego spojrzenia na bezdomność, a właściwie na jednego bezdomnego. To dowód na to, że patologie mogą być karane, bo bezdomność i teoretyczny brak środków do życia nie zawsze kończą się patologią. Że bezdomny nie musi być wulgarnym, zapijaczonym niby - człowiekiem, bezkarnym w obliczu polskiego prawa.
Czytałam te linkowane artykuły w Angorze i przyznam, że aż mnie obrzydzenie brało. Wiem, że bezdomnym można być z wyboru, mieć taki sposób na życie. Ale zauważ, że ci z wyboru nie narzucają się tak bardzo. W sumie ich nie widać.
OdpowiedzUsuńProponuję odwiedzić Kraków.
OdpowiedzUsuńPoza tym, kazdy, który nie korzysta z możliwości noclegu w specjalnie do tego tworzonym osrodku [ m. in. nie chcąc podporzadkować się nakazowi trzexwości], woli spac na klatce, ławce czy poczekalni dworcowej jest bezdomnym z wyboru. Nie musi tam spac - moze np. w przytulisku. Skoro nie chce - sam dokonał wyboru.
I w takich chwilach cieszę się, że mieszkam w tej pipdówie :)
OdpowiedzUsuńA ja Ci zazdroszczę
OdpowiedzUsuńTo wracaj:)
OdpowiedzUsuńBlok nam ocieplili :)